"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Jest szansa, że Grzesiek Zengota wystąpi w niedzielnym meczu Fogo Unii z ebut.pl Stalą Gorzów, choć uważam, że koniec końców do tego nie dojdzie. Tak czy siak, perspektywa wydaje się budująca, choć temat zdążył się już stać kością niezgody - czy nie za szybko, czy warto, czy to bezpieczne etc. Spokojnie, jeśli sam zawodnik nie poczuje się na siłach, to temat upadnie, bo jednak czasu mało. Chociaż. To przecież drugi niedzielny mecz, nie pierwszy, zatem na regenerację ma więcej czasu o całe dwie godziny i 45 minut...
Żarty na bok. Czasem niektórzy sobie dworują, że w speedwayu obojczyk to nie kontuzja, a kto nigdy go nie złamał, te nigdy nie został żużlowcem. Oczywiście, to tylko przechwałki, bo złamanie złamaniu nierówne, a uraz obojczyka może mieć poważne konsekwencje i długo doskwierać.
Mnie przede wszystkim cieszy to, że Zengota wyglądał w Gorzowie bardzo, ale to bardzo dobrze. Wystarczyło niespełna pięć okrążeń, by móc taką diagnozę postawić. A to ważne może nie po tąpnięciu, ale jednak po zauważalnym spadku formy w dwóch poprzednich tygodniach.
Często słychać głosy - nie ma sensu się narażać, tym bardziej, że sytuacja bezpieczna. Tak też wielu postrzega położenie Fogo Unii. Bo na dziś Byki rzeczywiście mają pewien komfort. Przy czym żużel jest niezwykle dynamiczny, a sytuacja może się zmienić w każdej chwili. Przecież taki ZOOleszcz GKM Grudziądz ma jeszcze u siebie mecze nie tylko z Cellfast Wilkami, ale też ze Stalą Gorzów i For Nature Solutions Apatorem. A kto da leszczynianom gwarancję, że nie zwyciężą gospodarze, skoro potrafili zabrać punkt Tauron Włókniarzowi. Nieistotne, w jakich okolicznościach. Nieistotne, że wśród gości zabrakło Kacpra Woryny.
Żużel to jedna wielka niewiadoma i doprawdy trudno się dziwić, gdy dana drużyna próbuje się poczuć bezpieczna tu i teraz, zamiast czekać do lipca czy sierpnia, by swoją przyszłość uzależniać od jednej potyczki.
Też nie jestem zwolennikiem wyjeżdżania na tor ledwie kilka dni po operacji złamanego obojczyka. I nie wiem, czy w przypadku Zengoty okaże się to możliwe. Natomiast, powtórzę, każda złamanie jest inne, każdy ma swój próg bólu, a i formy leczenia bywają bardziej trafione lub mniej.
Mój sześcioletni syn złamał ostatnio kość ramienną, nad łokciem. Lekarz orzekł, że z przemieszczeniem. Założył gips, kazał przyjść po dziesięciu dniach do kontroli. Straszył, że jeśli nie będzie widać zrostu lub jeśli ręka będzie się zrastać krzywo, to wstawione zostaną druty. No i podczas kontroli nie było widać… śladu po złamaniu. Zaczęło się sprawdzanie, czy aby ktoś w szpitalu zdjęć nie pomylił.
Nie pomylił.
Byście jednak nie gadali, że zakochany ojciec pieprzy Wam coś o cudownych właściwościach swojego dziecka, podam inny przykład. Otóż w minioną niedzielę wybrałem się na poligon w Cieninie pod Wrocławiem (tam mnie wpuszczają), na Puchar Wrocławia w cross country im. Lucjana Korszka. Świetnie zorganizowana przez pasjonatów impreza, ku pamięci zacnego człowieka.
Zajrzał tam również Bartłomiej Kowalski, co ciekawe, w bucie ortopedycznym. Co mnie nieco zdziwiło, bo nie mogłem sobie przypomnieć, bym czytał o jego zdrowotnych problemach. Okazało się, że złamał śródstopie podczas częstochowskiej rundy DMPJ, a więc 18 maja. Zatem w piątek przeciwko Wilkom pojechał po ponad tygodniu od doznania kontuzji. Chętnie jeszcze przyjmując dodatkowy wyścig nominowany od Artioma Łaguty. Ba. Wychodzi na to, że awans do finałów SGP2, zwanych wcześniej po prostu Indywidualnymi Mistrzostwami Świata Juniorów, wywalczył w Pardubicach dwa dni po kraksie.
Uraz urazowi nierówny, a pęknięcie złamaniu. Bartek poruszał się we wspomnianym bucie, ale bez kul. Dość swobodnie. Poza tym to twardy i ambitny chłopak.
Osobiście nie mam nic przeciwko tego typu przejawom heroizmu, dzięki którym Jason Doyle przeszedł o kulach do historii dyscypliny. Przecież żużlowcy całe życie szykują się do odgrywania takich właśnie bohaterskich ról. A sezon jest wyjątkowo krótki. Dopiero co przekładaliśmy mecze z powodu zimowych pozostałości, a dziś jesteśmy już na półmetku rundy zasadniczej. O tej porze roku sezon galopuje, a jeśli kogoś rozłoży wiosną kontuzja, traci nie tylko potężne pieniądze, ale też wiele celów sportowych. Bo teraz właśnie wyłaniamy finalistów najbardziej prestiżowych, nie tylko krajowych, ale też globalnych rozgrywek. I każdy pechowiec sam musi zrobić bilans ryzyka.
Historia żużla pełna jest faktów pokazujących, że ryzyko może się opłacić lub nie. Pamiętam, gdy dokładnie trzydzieści lat temu, wiosną, w trakcie domowego spotkania z Apatorem Elektrim Toruń obojczyk złamał Zbigniew Lech, zawodnik dopiero co powołanego do życia WTS-u. To było spotkanie, gdy Śledź, Baron i Załuski ogrywali nie tylko długiego, ale przede wszystkim wielkiego Pera Jonssona. I wtedy wysłano Lecha do słynnej w środowisku kliniki dr. Briana Simpsona w Ipswich. Był jego pierwszym polskim klientem, a półtora tygodnia później wybrał się już na mecz do Lublina. Szło mu średnio, ale był do dyspozycji. Do chwili, aż w parku maszyn ktoś mu zwrócił uwagę, że ma zakrwawiony kombinezon. Jeden z drutów, którymi zespolono mu w Polsce obojczyk, wysunął się i przebił skórę. Wyszedł na plecach, nie z przodu i zawodnik, w ferworze rywalizacji, nie był tego świadom.
Lech wspominał, że te laserowe zabiegi trwały po 40 minut. Każdorazowo, odpowiednim natężeniem lasera, kość była niejako łamana na nowo. Bo normalną reakcją obronną organizmu jest w takiej sytuacji tworzenie budulca. Po 48 godzinach proces jednak ustaje, stąd potrzebne są kolejne zabiegi i kolejne pobudzanie, kolejne uszkadzanie tkanki.
Jazdy z urazami nie unikniemy, bo żużel to sport zawodowy. Zbyt krótki jest sezon, zbyt wielkie pieniądze i zbyt wielkie oczekiwania oraz ambicje, by za każdym razem przegrywać z bólem.
Wojciech Koerber
P.S. Boli mnie, gdy sędzia musi kogoś wyrzucić z wyścigu (patrz ostatnie starcie Lebiediewa z Pawlickim), bo tak mu każe regulamin. Skoro jedną decyzją krzywdzimy Pawlickiego, a drugą Lebiediewa, to podejmijmy trzecią - nie krzywdząc nikogo. Zamiast wybierać mniejsze zło, zacznijmy w końcu wybierać dobro. I sport. Czyli raz na jakiś czas powtórki w czterech.
Zobacz także:
- Obiecał sobie, że jego córka nie zostanie sierotą. "Po amputacji jestem szczęśliwszym człowiekiem"
- PZM wysłał do Krosna komisarza. Wilki ściągnęły sprzęt z Gdyni i od trzech dni pracują bez przerwy