W niedzielę w Lesznie Bartosz Smektała pojechał swój najlepszy mecz od wielu lat. Żużlowiec na tle mocnych rywali zaprezentował się fantastycznie i zdobył aż 15 punktów w sześciu startach. W ostatnich sezonach tak dobre występy zdarzały mu się incydentalnie, a jeśli już to zwykle przeciwko najsłabszym rywalom. Tym razem wychowanek Fogo Unii Leszno błyszczał na tle czołowych żużlowców PGE Ekstraligi i był liderem swojego zespołu.
Różnicę prędkości pomiędzy tym meczem, a było widać gołym okiem i okazuje się, że nie był to przypadek. Po serii słabszych występów Smektała postanowił odłożyć na bok używane do tej pory silniki Ryszarda Kowalskiego i postawił na sprzęt zakupiony przed rozgrywkami od Ashley'a Holloway'a. Silnik od paru miesięcy był w warsztacie leszczynianina, ale do tej pory nie zdecydował się na korzystanie z niego w rozgrywkach ligowych w Polsce.
Już teraz można powiedzieć, że był to duży błąd, bo na jednostkach napędowych od Holloway'a, Smektała był bardzo szybki. Dowodem na to są dwa zwycięstwa w pojedynkach zarówno z Martinem Vaculikiem, jak i Szymonem Woźniakiem oraz jeden triumf nad Andersem Thomsenem.
ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Gollob, Leśniak i Kowalski gośćmi Musiała
W Lesznie coraz częściej mówi się, że nie było to jednorazowe przebudzenie. - Smyku faktycznie od początku borykał się z problemami sprzętowymi, ale wydaje mi się, że najgorsze jest już za nim. Rozwiązanie zostało już znalezione i liczymy, że zawodnik zdoła utrzymać taką dyspozycję na kolejne mecze - komentuje trener Unii, Piotr Baron, który dodaje, że on sam nie rozmawiał z zawodnikiem o tym, na sprzęcie od jakiego tunera jechał w niedzielnym meczu.
Smektała nie jest jedynym zawodnikiem w elicie, który zaczynał sezon na silnikach od Kowalskiego, ale po kilku kolejkach postanowił spróbować czegoś innego. To samo zrobił choćby Patryk Dudek, który odżył na sprzęcie od Michała Marmuszewskiego.
Trzeba jednak przyznać, że Holloway ma ostatnio znakomitą passę. W PGE Ekstralidze na jego sprzęcie znakomicie spisują się ostatnio choćby Janusz Kołodziej, Max Fricke, Daniel Bewley, czy Robert Lambert, a coraz bliżej najwyższej dyspozycji są choćby Tai Woffinden, Maksym Drabik czy Piotr Pawlicki. W 1. LŻ znakomite wrażenie robi choćby Aleksandr Łoktajew.
To wszystko sprawia, że Brytyjczyk ma coraz więcej argumentów, by ubiegać się o pozycję najlepszego tunera świata. Już teraz można stwierdzić, że różnica pomiędzy nim, a Ryszardem Kowalskim jest najmniejsza od wielu lat. Kropką nad i muszą być jednak dobre występy jego klientów nie tylko w PGE Ekstralidze, ale także w Grand Prix. Tam dalej królują jednak podopieczni polskiego specjalisty.
Czytaj więcej:
UOKiK nałożył gigantyczne kary na władze polskiego żużla
Vaculik w gronie... mistrzów świata