Żużel. Krzysztof Mrozek o głośnym transferze: I kto wyszedł na idiotę? [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Krzysztof Mrozek.
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Krzysztof Mrozek.

- Słabsza jazda Mateja Zagara zapewne była okazją, żeby zakpić z Mrozka. Z perspektywy czasu warto się jednak zastanowić, czy ktoś ze mnie zakpił czy jednak wyszedł na idiotę - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty prezes ROW-u Rybnik Krzysztof Mrozek.

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Nadszedł lepszy czas dla ROW-u Rybnik. Długo zajmowaliście ostatnie miejsce w 1. Lidze Żużlowej, ale po ostatniej wygranej awansowaliście na trzecią lokatę. Co zmieniło się w drużynie w ostatnich tygodniach?

Krzysztof Mrozek, prezes ROW-u Rybnik: Zacząłbym od tego, że nasza pozycja w tabeli jest obarczona dość dużym ryzykiem. O wszystkim decyduje w tej chwili jeden punkt, więc to może się szybko zmienić. Nie ma zatem sensu robić z tego wielkiego wydarzenia. Faktem jest jednak, że drużyna jedzie lepiej i zdobywa punkty. Dlaczego tak się dzieje? Wydaje mi się, że kluczowym ruchem okazało się przewietrzenie zespołu, na które zdecydowaliśmy się wraz z trenerem. Wcześniej było tak, że jeden zawodnik zawsze czekał na swoją szansę. Moim zdaniem to nie wnosiło nic dobrego. Nie zyskiwał na tym ani Krystian Pieszczek, ani Jan Kvech. Teraz sytuacja stała się klarowna. Janek dobrze wie, w których biegach pojedzie i może się do tego spokojnie przygotować.

Szybko zmienił pan narrację. Po zakontraktowaniu Mateja Zagara na naszych łamach przekonywał pan, że należy zabezpieczyć zespół, bo jedna kontuzja może wszystko zrujnować.

To nie tak, że zmieniłem narrację. Nie przeczę też, że wypowiadałem słowa, które pan teraz cytuje. Janek nie narzekał na tamtą sytuację. Bardziej przeszkadzała ona temu, który nie jechał. To jednak wcale nie znaczy, że znalazłem jakieś złote rozwiązanie i od tej pory uważam, że zawodników musi być tyle, co miejsc w składzie. To wszystko zależy od okoliczności. Kij zawsze ma dwa końce. Gdyby przytrafiła nam się jakaś kontuzja, to dziś mówilibyśmy, że tamta koncepcja była słuszna. Tak jednak nie było i więcej dyskutowało się o dziwnej rywalizacji, która nikomu nie służyła. A trzeciej drogi nie ma. Tak samo działa to w każdym innym klubie. Nam udało się uciec od tego problemu, a mam wrażenie, że nasi najbliżsi rywale z Łodzi sami sobie taki kłopot stworzyli po transferze Rune Holty.

Wróćmy do tematu Mateja Zagara. Po jego zakontraktowaniu powiedział pan, że za jakość się płaci. Słoweniec zaczął bardzo słabo i wielu kibiców kpiło z pana słów.

Najchętniej zapytałbym, dlaczego niektórzy przestali nagle przywoływać moją wypowiedź. Środowisko żużlowe jest bardzo specyficzne. Opinie wygłaszają ludzie, którzy nie są w środku i nie wiedzą, jak to wygląda. Często są też bardzo niecierpliwi i od razu wydają jednoznaczne wyroki. Nie mam jednak żadnej chorej satysfakcji. Matej to dobry zawodnik, który na początku miał problemy sprzętowe. Jego słabsza jazda zapewne była okazją, żeby zakpić z Mrozka. Z perspektywy czasu warto się jednak zastanowić, czy ktoś ze mnie zakpił, czy jednak wyszedł na idiotę.

ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Gollob, Leśniak i Kowalski gośćmi Musiała

A dlaczego Matej Zagar miał kiepskie wejście do drużyny? Z czego to wynikało i co się zmieniło?

Kiedy Matej do nas przyjechał, miał silniki od jednego z tunerów. Od razu mówię, że nazwiska nie podam. Nie mam w zwyczaju robić jednemu reklamy, a drugiemu antyreklamy. Faktem było jednak to, że się męczył. Nie było odbicia. Facet wygrywał start, a na trzydziestym metrze był kilka metrów z tyłu. Obserwowałem to przez jeden, drugi mecz i widziałem, że bardzo się stara. W pewnym momencie przyszedł czas, by zareagować, więc przekazałem mu, że mam klubowe silniki od Flemminga Graversena. Dodałem, że przecież nic nie traci, a może być tylko lepiej. Matej spróbował i to wypaliło. W międzyczasie sam dokupił u Flemminga jednostki. Co ciekawe, pierwszy z naszych silników z czasem mu eksplodował. Wydarzyło się to w Poznaniu podczas biegu, w którym jechaliśmy na 5:1. Drugi silnik… też eksplodował. Nie mam jednak wątpliwości, że ten klubowy sprzęt pomógł mu wejść na właściwą drogę. Poza tym Matej daje też drużynie bardzo dużo nie tylko pod względem sportowym.

O czym pan mówi?

Kolejny raz powiem, że środowisko jest specyficzne. Czasem jest tak, że komuś przypina się łatkę. Niektórych zawodników nazywa się bucami lub mówi, że wprowadzają złą atmosferę. Tak było z Matejem. Ja nie robiłem sobie nic z tych plotek. A teraz jestem naprawdę zadowolony, bo widzę, ile pracy podczas narad wykonuje Matej. Jego wskazówki dla młodszych kolegów są niezwykle cenne. Wszyscy, którzy opowiadali o nim te głupoty, powinni się wstydzić. Jestem bardzo zadowolony z tego transferu.

Teraz ROW jedzie do Łodzi. H.Skrzydlewska Orzeł nie jest w najlepszej formie. Czuje pan szansę na kolejne punkty?

Różnica pomiędzy trzecią a ósmą drużyną wynosi jeden punkt. Ta liga jest niesłychanie wyrównana. Zespoły są tak skonfigurowane, że każdy może wygrać z każdym. Rozgrywki są znakomite dla kibiców, ale bardzo stresujące dla prezesów. Do Łodzi jedziemy po dobry wynik i zobaczymy, co z tego wyjdzie.

To dla pana szczególny pan? Będzie chciał pan za wszelką cenę pokonać byłego trenera ROW-u Marka Cieślaka?

Nie traktuję tego meczu szczególnie z powodu Marka Cieślaka. Miałem tego trenera u siebie w Rybniku. Wiem, czego należy się po nim spodziewać. Jestem przekonany, jak przygotuje tor. Widzę zatem same plusy i na nich się skupiam.

Do Łodzi w sobotę wróci Brady Kurtz, który rozstał się z Orłem w niezbyt dobrej atmosferze. Witold Skrzydlewski ostro krytykował Australijczyka.

Brady Kurtz od początku nie reagował na wypowiedzi pana Witolda Skrzydlewskiego. Ja się zresztą dziwię, że po jednym z komentarzy nikt nie zwrócił szefowi Orła choćby uwagi, że tak nie wypada. Przypomnę tylko, że w jednym z wywiadów padła sugestia, że w utrzymaniu ROW-u było coś nieczystego, a Brady w tym pomógł. Nie potrafię pojąć, co wtedy sponsor łódzkiego klubu miał na myśli.

Witold Skrzydlewski był przede wszystkim zdziwiony argumentami Kurtza. Australijczyk miał mówić, że chce przejść do zespołu, który notuje progres, a ROW rok temu żadnego progresu nie zanotował, bo przecież broniliście się przed spadkiem.

Kolega Skrzydlewski nie przeanalizował wszystkich okoliczności. ROW Rybnik był rok temu mocno osłabiony. Mieliśmy zakontraktowanego Siergieja Łogaczowa, który był czołowym zawodnikiem ligi. Ze składu został zatem wyjęty lider. To samo było we Wrocławiu, gdzie z mistrzowskiego zespołu zrobiła się dość przeciętna ekipa, gdy zabrakło w niej Artioma Łaguty.

A co stało się z waszymi relacjami? Kiedyś z Witoldem Skrzydlewskim mówiliście, że świetnie się dogadujecie i macie wiele wspólnego, a teraz regularnie wymieniacie się uprzejmościami w mediach.

Nie powiedziałbym, że zmieniło się aż tak wiele, bo ja nadal mam szacunek do pana Skrzydlewskiego. Prawdą jest jednak, że te relacje nie są już takie jak kiedyś. Dlaczego? Nie cierpię czegoś takiego jak tworzenie świata równoległego. Pan Witold rok temu szybko zapomniał o pewnych kwestiach.

O jakich kwestiach?

Rok temu dzwoniłem do niego sprawie wypożyczenia Timo Lahtiego. Dostałem zapewnienie, że pewne rzeczy zrobimy, że jesteśmy umówieni, a później pan Witold nagle zapomniał i mówił w drugą stronę. Ostatecznie trafił do mnie Nicolai Klindt. Dla mnie to było naprawdę niepoważne. Szacunek jednak pozostał. Jestem młodszy i dlatego w Łodzi na pewno mu się ukłonię i powiem dzień dobry. Wydaje mi się jednak, że żadnych biznesowych tematów nie będziemy już ze sobą załatwiać. Nie może być tak, że na coś się umawiamy, a później jest zupełnie inaczej.

Liderem 1. Ligi Żużlowej jest Enea Falubaz Zielona Góra, który nie przegrał żadnego meczu. Czy pana zdaniem awans tej drużyny to oczywistość?

Odpowiem krótko: nic nie jest pewne na sto procent. Mieliśmy wiele przypadków, że drużyna w rundzie zasadniczej goliła wszystkich, a następnie w jednym czy drugim meczu to zaczynało się odwracać. Uważam zatem, że Falubaz jest do pokonania i to może wydarzyć się jeszcze w rundzie zasadniczej. Tam też jeżdżą tylko ludzie. Rok temu do PGE Ekstraligi miała wjechać Abramczyk Polonia Bydgoszcz. Kiedy ten zespół odpadł, to wszyscy mówili o Falubazie, a ligę wygrały Cellfast Wilki Krosno. Kto wie, czy teraz nie będzie podobnie. Od razu jednak zaznaczam, że nie wciągnie mnie pan w dywagacje, czy w roli czarnego konia wystąpi ROW Rybnik. Ja chcę robić dobry żużel. Nie będę składać takich deklaracji.

Zobacz także:
Obejrzyj Magazyn PGE Ekstraligi
Zmarzlika też można wykluczyć

Źródło artykułu: WP SportoweFakty