Kariera Patricka Hansena zawisła na włosku po fatalnym karambolu, do którego doszło 26 sierpnia br. na torze w Ostrowie Wielkopolskim, podczas ćwierćfinału play-off 1. Ligi pomiędzy miejscową Arged Malesą a ROW-em Rybnik.
Zawodnik do szpitala w Kaliszu trafił bez czucia w nogach. Wykonana niezwłocznie operacja sprawiła, że Hansen odzyskał czucie i powoli dochodzi do siebie. W niedzielę pojawił się na stadionie w Rybniku, by wspierać swój zespół w walce o finał play-off 1. Ligi.
Duńczyk od kilku lat mieszka w Polsce. 25-latek ma polską narzeczoną, płynnie włada naszym językiem, czym zaskarbił sobie sympatię kibiców.
Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Wypadek na torze był przerażający. Jak się pan czuje?
Patrick Hansen, kontuzjowany żużlowiec ROW-u Rybnik: Jest ciężko. Pomału jednak idzie to do przodu. Mogę wykonywać coraz więcej ruchów. Kręgosłup już mi tak nie doskwiera. Czekam jednak cały czas na odzyskanie wszystkich funkcji fizjologicznych.
ZOBACZ WIDEO: Witkowski o kolejnym skandalu w żużlu. "Sytuacja jest nieakceptowalna"
Lekarze pozwalają panu stawiać pierwsze kroki po operacji?
Mogę wstać. Mam złamaną prawą kostkę, więc tylko opieram się na lewej nodze. Generalnie z prawą nogą jest lepiej, tyle tylko że nie mogę na niej stanąć, bo leczę kontuzjowany staw skokowy. Na lewej stopie mogę stanąć, ale problem jest taki, że nie potrafię jeszcze nią ruszać.
Nie odzyskał pan jeszcze pełnego czucia w tej lewej nodze?
Czuję, kiedy ktoś mnie tam dotyka. Kiedy stanę, coś tam czuję. Jest coraz lepiej i mam nadzieję, że to wszystko powoli wraca. Nie potrafię tylko ruszać tą stopą.
Gdzie obecnie pan przebywa?
Jestem w Centrum Rehabilitacyjnym w Krakowie.
Wiadomo, jak długo pan tam będzie?
Nie. Na razie mamy umowę na miesiąc, a później zobaczymy. Czas pokaże, jak przebiegać będzie rehabilitacja.
Jak długo może potrwać?
Wiadomo tylko, że złamana kość wymaga około sześciu tygodni do zrostu. Za mną już dwa tygodnie od operacji. Wtedy teoretycznie mógłbym już używać prawej nogi i mam nadzieję pomału zacząć chodzić. Wiadomo, że ciężko chodzić, jak lewa stopa nie reaguje. Czekam cały czas, by nerwy zaczęły reagować i by odzyskać funkcje fizjologiczne. To wszystko powoli wraca.
Jak się pan czuje pod względem psychicznym po tym wszystkim, co się stało?
Coraz lepiej. Trzeba zaakceptować to, co się wydarzyło. Mogło być przecież jeszcze gorzej. Jest nadzieja i wierzę, że będę jeszcze jeździł na żużlu. Jestem szczęśliwy, że nie skończyło się to jeszcze większym dramatem. Pierwsze dni po wypadku w szpitalu były trudne. Miałem jednak duże wsparcie w najbliższych: mojej narzeczonej i rodzicach, którzy przyjechali z Danii. Nieocenioną pomoc uzyskałem także od moich sponsorów: braci Garcarków oraz od klubu z Rybnika. Otrzymywałem także wiele wiadomości od kibiców. To wszystko pomagało mi przetrwać. Chciałbym wszystkim raz jeszcze serdecznie podziękować. Nie mogę zapominać także o całym moim teamie. Czułem wasze wsparcie i jestem za to ogromnie wdzięczny.
Czym dla pana było pojawienie się na niedzielnym meczu na stadionie w Rybniku?
To ogromne przeżycie. Generalnie było mi ciężko. Przecież na ten obiekt przyjeżdżałem wcześniej, żeby się ścigać. Przebierałem się tam w kevlar, pracowałem przy sprzęcie i jeździłem na torze. Tego wszystkiego nie mogłem zrobić w niedzielę, a bardzo bym chciał. To, co zobaczyłem, daje mi motywację. Mentalnie jestem już gotowy na to, by ponownie wsiąść na motocykl. Muszę mieć jednak do tego jeszcze sprawne ciało.
Pamięta pan coś z tego feralnego wypadku z Ostrowa z 26 sierpnia?
Wszystko pamiętam. Działo się to bardzo szybko. Miałem całkiem niezły start. Chciałem zamykać jadącego z pierwszego pola Matiasa Nielsena. On jednak w pewnym momencie złapał większą przyczepność. Doszło między nami do delikatnego kontaktu. Matias nic złego nie zrobił, ale ja po tym minimalnym zderzeniu pojechałem prosto i nadziałem się na Patryka Wojdyłę. Poderwało mi motocykl na jedno koło i wtedy już było po wszystkim.
Na nieszczęście uderzył pan w bandę drewnianą, bowiem motocykl uniósł tą część pneumatyczną, która ma chronić zawodników przed groźnymi konsekwencjami takich karamboli…
Niestety, tak. To jest wciąż mankament współczesnego żużla. Zbyt często widzimy sytuacje, w których motocykl uderza w bandy pneumatyczne i podnosi je do góry, a zawodnicy uderzają w drewniane ogrodzenie. Czytałem niedawno artykuł, w którym Krzysztof Cegielski mówił o pomyśle, który od kilku lat leży w szufladzie (Więcej o tym TUTAJ). Czy coś w końcu w tym temacie się wydarzy, nie wiem. Mój wypadek naprawdę mógł się okazać tragiczny w skutkach. Mam nadzieję, że teraz wydarzy się coś pozytywnego na przyszłość, że ktoś coś wreszcie zrobi z tym tematem. To przecież nie pierwszy taki upadek, kiedy motocykl unosi w górę bandy pneumatyczne, a zawodnik na tym cierpi.
Da pan radę ponownie się ścigać?
Nie wyobrażam sobie życia bez żużla. Jestem jeszcze za młody. Generalnie moja kariera nabierała rozpędu. Szło mi coraz lepiej. Miałem dobry sezon. Były plany na przyszłość, z których nie zamierzam rezygnować. Swoje cele chcę nadal realizować. Cóż, końcówka tego sezonu mi uciekła z powodu kontuzji. Gdyby udało mi się wrócić na tor już w przyszłym sezonie, byłbym bardzo szczęśliwy. Za szybko jednak, by coś wyrokować.
Jak ocenia pan postawę drużyny z Rybnika, która osłabiona wciąż jest w grze o finał play-off?
Koledzy poradzili sobie bardzo dobrze. Osiem punktów przewagi to niezły wynik, choć nie jest to komfortowa zaliczka, żeby spokojnie myśleć o rewanżu. Uważam, że w Bydgoszczy są oni w stanie to obronić. I jeszcze jedno... bardzo chciałbym podziękować za wsparcie. W tych trudnych chwilach naprawdę czułem, że całe środowisko żużlowe, całej ligi, jest ze mną, za co jeszcze raz dziękuję.
Rozmawiał: Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty
Zobacz także:
Marek Cieślak zwrócił uwagę na poważny problem Włókniarza