Na kilkadziesiąt minut przed startem sobotniej rundy Grand Prix w Vojens gruchnęła wiadomość o niedopuszczeniu do zawodów Bartosza Zmarzlika. To efekt nieprzepisowego kevlaru, w którym trzykrotny indywidualny mistrz świata wystąpił w kwalifikacjach.
Suchej nitki na Zmarzliku i jego teamie nie pozostawił Władysław Komarnicki.
- Potężna wpadka. To nie jest pierwsza runda cyklu Grand Prix. Nie sądzę, żeby nie byli świadomi, że coś takiego może im grozić. Zaryzykowali i wylecieli. W moim odczuciu jest to profesjonalny team i być może przypuścili, że może się uda i nikt nie zauważy. Jest mi z tego powodu bardzo przykro. Do Vojens pojechało przecież bardzo dużo polskich kibiców, żeby zobaczyć swojego pupila, a być może i na świętowanie tytułu mistrzowskiego - mówi nam Komarnicki.
ZOBACZ WIDEO: Witkowski o kolejnym skandalu w żużlu. "Sytuacja jest nieakceptowalna"
- Gdyby to była pierwsza runda cyklu Grand Prix w tym sezonie, to gotów byłbym stanąć w obronie teamu Zmarzlika i mówić, że byli nieświadomi. Teraz nie ma jednak żadnego tłumaczenia. Regulamin jest od tego, żeby go przestrzegać. Nie może być takich sytuacji, że łamie się prawo. Jak się jest zawodowcem, to trzeba przestrzegać reguł. Skoro Zmarzlik zdecydował się startować w mistrzostwach świata, to tych przepisów trzeba przestrzegać. Byłbym śmieszny, gdybym stanął w obronie Bartka - kontynuuje były prezes Stali Gorzów.
Osobnym tematem do dyskusji jest wysokość kary, jaka grozi za złamanie tego przepisu. Zdaniem Komarnickiego jest ona zbyt surowa.
- Możemy dyskutować, czy ten regulamin jest prawidłowo skonstruowany, czy nie. Dla mnie tu powinna być bardzo mocna kara finansowa, ale nie wykluczenie ze ścigania. Ja bym chętnie widział karę np. w wysokości miliona złotych. Ciekawe, czy coś takiego przydarzyłoby się Zmarzlikowi, gdyby w powietrzu wisiała taka właśnie kara - podsumowuje Władysław Komarnicki.
Zobacz także:
Stanowczy głos ws. dyskwalifikacji Zmarzlika
Menedżer nie gryzł się w język