Dyskwalifikacja Bartosza Zmarzlika przed Grand Prix Danii sprawiła, że walka o złoty medal trwa i zapowiada się na zaciętą do samego końca. W Vojens do indywidualnego mistrza świata aż 18 punktów odrobił Fredrik Lindgren, który przed sobotnią rywalizacją w Toruniu traci ich już tylko sześć. A sprawę brązu najpewniej rozstrzygną między sobą Martin Vaculik i Jack Holder, którzy dotąd zgromadzili po 113 "oczek" i mają dużą przewagę nad grupą pościgową.
Klasyfikacja przejściowa Grand Prix 2023 pokazuje, że pierwsza dwójka jest pewna nie tylko utrzymania się w TOP6, ale i medalu. Druga dwójka też powinna spokojnie znaleźć się nad kreską. Od piątego do ósmego miejsca zawodników dzieli za to tylko 10 punktów. W tym gronie są Daniel Bewley (98), Robert Lambert (97), Leon Madsen (95) i Jason Doyle (88).
Nie można zapominać, że Vaculik i Doyle miejsce w przyszłorocznej elicie mają już zapewnione dzięki sukcesowi w GP Challenge. Jako że Słowak najpewniej będzie w szóstce, wtedy awans wywalczy czwarty jeździec z finału eliminacji. Tyle tylko, że jest nim Lambert, więc jeżeli Brytyjczyk nie spadnie już w tabeli, przepustkę do cyklu na sezon 2024 zdobędzie piąty zawodnik z sierpniowego turnieju. Tym szczęśliwcem będzie Jan Kvech.
Niemniej istnieje opcja, że Czech ostatecznie zostanie bez niczego. Warunkiem jest, by w szóstce znalazł się Madsen, a poza nią Lambert i Doyle. Wtedy trójkę z Challenge'u stanowić będą Brytyjczyk, Australijczyk i pewny już swego Szymon Woźniak. Tym sposobem Kvech nie znajdzie się ostatecznie w obsadzie przyszłorocznych Indywidualnych Mistrzostw Świata.
Iluzoryczne szanse na awans z eliminacji zachowuje jeszcze Przemysław Pawlicki, gdyż on w Gislaved zajął szóstą pozycję. Jego urządza tylko sytuacja, w której miejsce poprzez światowy cykl zachowa nie tylko Vaculik, ale również Doyle i Lambert. Oznaczałoby to, że z szóstki musiałby wypaść Bewley lub Holder. Aby jednak Australijczyk wyleciał z TOP6, musiałyby się wydarzyć w Toruniu rzeczy szalenie dla niego niekorzystne. Inaczej mówiąc, on sam musiałby zdobyć co najwyżej punkt, a kolejność na podium być dokładnie taka: Madsen, Lambert, Bewley.
W ostatni piątek awans dzięki cyklowi TAURON SEC zapewnił sobie Mikkel Michelsen. Jak wiadomo, złoto w Indywidualnych Mistrzostwach Europy oznacza bilet do IMŚ. Duńczyk uratował się, bo w GP w tym roku zawodzi, zajmując w nim na razie dopiero dwunaste miejsce.
ZOBACZ WIDEO: Armando Castagna i Phil Morris powinni stracić posady?
Przejdźmy teraz do ewentualnych zaproszeń. W ciemno można założyć, że dwie trafią do Bewleya oraz Madsena, gdyby ci znaleźli się na miejscach siedem i osiem. A obydwaj niżej już w klasyfikacji nie spadną. Spokojni w kwestii "dzikusa" powinni być też raczej Max Fricke i Tai Woffinden. Ten pierwszy wprawdzie nie pojechał w tym sezonie ani razu w finale, ale za to w pięciu rundach meldował się w półfinale, a ponadto dobrze spisywał się w lidze polskiej. Drugi to ikona światowego żużla, którą na dodatek powstrzymała w ostatnim czasie kontuzja.
Jak wygląda sytuacja z Polakami? Zmarzlik i Woźniak są pewni udziału. Trudno obecnie rozważać, że w stawce na 2024 znajdzie się Pawlicki. Można tym samym spodziewać się, że jedna z pięciu stałych "dzikich kart" na sto procent trafi do Polski. W gronie tych, którzy mogą na nią liczyć, są czterej reprezentanci Polski z tegorocznego Drużynowego Pucharu Świata.
Janusza Kołodzieja bronią wyniki, ale nie broni wiek i to, że w GP w przeszłości startował bez powodzenia. Patryk Dudek musiałby zapewne wygrać w sobotę w Toruniu, aby pokazać, że stać go na jazdę wśród najlepszych i dać argumenty co do siebie. Niewykluczone, że światowi decydenci sięgną po Dominika Kuberę, który na Motoarenie pojedzie z "dziką kartą". Atutów ma co najmniej kilka jak choćby świetną jazdę w PGE Ekstralidze, dobry występ w finale DPŚ, PESEL i efektowny styl jazdy. Ponadto miał podjąć próbę walki w międzynarodowych eliminacjach, lecz akurat odniósł kontuzję i z tej walki się wypisał.
Wydaje się, że mimo wszystko dużą szansę na zaproszenie ma Maciej Janowski. Rzecz jasna za nim bardzo słaby rok w GP, czego dowodem jest zaledwie jeden awans do półfinału. Atutem wrocławianina jest jednak jego status, na który latami pracował. Od 2015 roku tylko raz nie utrzymał się w GP (edycja 2017), raz otrzymując więc "dziką kartę". Wygrywał turnieje, niemal zawsze walczył o medale. Zdobył jeden brązowy, ale za to miało to miejsce w poprzednim sezonie. Był też bohaterem finału DPŚ. A teraz z walki o lepszy wynik wykluczyła go kontuzja.
W kontekście zaproszeń bardzo nisko stoją akcje Andersa Thomsena i Kima Nilssona. Wątpliwe mimo wszystko, by otrzymali takowe wspólnie Dudek z Janowskim. Wobec tego w porównaniu do ubiegłego roku stawka GP 2024 powinna ulec większym zmianom. W kuluarach mówi się, że promotorzy chcą odświeżyć listę startową i wpuścić na nią trochę świeżej krwi.
A najciekawiej będzie, gdyby w TOP6 znalazł się finalnie ktoś z dwójki Bewley-Madsen lub gdyby znaleźliby się w tym gronie obaj. Wówczas umożliwi to wysłanie biletu do mniej oczywistego zawodnika, tj. na przykład do Andrzeja Lebiediewa czy Rasmusa Jensena. A bardzo możliwe, że po prostu drugą do Polski, czyli Kubery lub Janowskiego, w zależności od tego, który z nich z początku miałby zostać z pustymi rękoma.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Kontrowersje wokół startu Tai'a Woffindena. Brytyjczyk zabrał głos
Betard Sparta będzie mieć problemy z POLADĄ? Mamy wyjaśnienia klubu