Żużel. Zbliża się czas wyborów. Janowski jednak z "dziką kartą" na Grand Prix 2024?

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Maciej Janowski
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Maciej Janowski

Do końca tegorocznego Grand Prix pozostała już tylko jedna runda. Cały czas toczy się batalia o medale i miejsca w cyklu na rok 2024. Na koniec najciekawsze od lat mogą być wybory do stałych "dzikich kart". Na minimum jedną powinna liczyć Polska.

Dyskwalifikacja Bartosza Zmarzlika przed Grand Prix Danii sprawiła, że walka o złoty medal trwa i zapowiada się na zaciętą do samego końca. W Vojens do indywidualnego mistrza świata aż 18 punktów odrobił Fredrik Lindgren, który przed sobotnią rywalizacją w Toruniu traci ich już tylko sześć. A sprawę brązu najpewniej rozstrzygną między sobą Martin Vaculik i Jack Holder, którzy dotąd zgromadzili po 113 "oczek" i mają dużą przewagę nad grupą pościgową.

Klasyfikacja przejściowa Grand Prix 2023 pokazuje, że pierwsza dwójka jest pewna nie tylko utrzymania się w TOP6, ale i medalu. Druga dwójka też powinna spokojnie znaleźć się nad kreską. Od piątego do ósmego miejsca zawodników dzieli za to tylko 10 punktów. W tym gronie są Daniel Bewley (98), Robert Lambert (97), Leon Madsen (95) i Jason Doyle (88).

Nie można zapominać, że Vaculik i Doyle miejsce w przyszłorocznej elicie mają już zapewnione dzięki sukcesowi w GP Challenge. Jako że Słowak najpewniej będzie w szóstce, wtedy awans wywalczy czwarty jeździec z finału eliminacji. Tyle tylko, że jest nim Lambert, więc jeżeli Brytyjczyk nie spadnie już w tabeli, przepustkę do cyklu na sezon 2024 zdobędzie piąty zawodnik z sierpniowego turnieju. Tym szczęśliwcem będzie Jan Kvech.

Niemniej istnieje opcja, że Czech ostatecznie zostanie bez niczego. Warunkiem jest, by w szóstce znalazł się Madsen, a poza nią Lambert i Doyle. Wtedy trójkę z Challenge'u stanowić będą Brytyjczyk, Australijczyk i pewny już swego Szymon Woźniak. Tym sposobem Kvech nie znajdzie się ostatecznie w obsadzie przyszłorocznych Indywidualnych Mistrzostw Świata.

Iluzoryczne szanse na awans z eliminacji zachowuje jeszcze Przemysław Pawlicki, gdyż on w Gislaved zajął szóstą pozycję. Jego urządza tylko sytuacja, w której miejsce poprzez światowy cykl zachowa nie tylko Vaculik, ale również Doyle i Lambert. Oznaczałoby to, że z szóstki musiałby wypaść Bewley lub Holder. Aby jednak Australijczyk wyleciał z TOP6, musiałyby się wydarzyć w Toruniu rzeczy szalenie dla niego niekorzystne. Inaczej mówiąc, on sam musiałby zdobyć co najwyżej punkt, a kolejność na podium być dokładnie taka: Madsen, Lambert, Bewley.

W ostatni piątek awans dzięki cyklowi TAURON SEC zapewnił sobie Mikkel Michelsen. Jak wiadomo, złoto w Indywidualnych Mistrzostwach Europy oznacza bilet do IMŚ. Duńczyk uratował się, bo w GP w tym roku zawodzi, zajmując w nim na razie dopiero dwunaste miejsce.

ZOBACZ WIDEO: Armando Castagna i Phil Morris powinni stracić posady?

Przejdźmy teraz do ewentualnych zaproszeń. W ciemno można założyć, że dwie trafią do Bewleya oraz Madsena, gdyby ci znaleźli się na miejscach siedem i osiem. A obydwaj niżej już w klasyfikacji nie spadną. Spokojni w kwestii "dzikusa" powinni być też raczej Max Fricke i Tai Woffinden. Ten pierwszy wprawdzie nie pojechał w tym sezonie ani razu w finale, ale za to w pięciu rundach meldował się w półfinale, a ponadto dobrze spisywał się w lidze polskiej. Drugi to ikona światowego żużla, którą na dodatek powstrzymała w ostatnim czasie kontuzja.

Jak wygląda sytuacja z Polakami? Zmarzlik i Woźniak są pewni udziału. Trudno obecnie rozważać, że w stawce na 2024 znajdzie się Pawlicki. Można tym samym spodziewać się, że jedna z pięciu stałych "dzikich kart" na sto procent trafi do Polski. W gronie tych, którzy mogą na nią liczyć, są czterej reprezentanci Polski z tegorocznego Drużynowego Pucharu Świata.

Janusza Kołodzieja bronią wyniki, ale nie broni wiek i to, że w GP w przeszłości startował bez powodzenia. Patryk Dudek musiałby zapewne wygrać w sobotę w Toruniu, aby pokazać, że stać go na jazdę wśród najlepszych i dać argumenty co do siebie. Niewykluczone, że światowi decydenci sięgną po Dominika Kuberę, który na Motoarenie pojedzie z "dziką kartą". Atutów ma co najmniej kilka jak choćby świetną jazdę w PGE Ekstralidze, dobry występ w finale DPŚ, PESEL i efektowny styl jazdy. Ponadto miał podjąć próbę walki w międzynarodowych eliminacjach, lecz akurat odniósł kontuzję i z tej walki się wypisał.

Wydaje się, że mimo wszystko dużą szansę na zaproszenie ma Maciej Janowski. Rzecz jasna za nim bardzo słaby rok w GP, czego dowodem jest zaledwie jeden awans do półfinału. Atutem wrocławianina jest jednak jego status, na który latami pracował. Od 2015 roku tylko raz nie utrzymał się w GP (edycja 2017), raz otrzymując więc "dziką kartę". Wygrywał turnieje, niemal zawsze walczył o medale. Zdobył jeden brązowy, ale za to miało to miejsce w poprzednim sezonie. Był też bohaterem finału DPŚ. A teraz z walki o lepszy wynik wykluczyła go kontuzja.

W kontekście zaproszeń bardzo nisko stoją akcje Andersa Thomsena i Kima Nilssona. Wątpliwe mimo wszystko, by otrzymali takowe wspólnie Dudek z Janowskim. Wobec tego w porównaniu do ubiegłego roku stawka GP 2024 powinna ulec większym zmianom. W kuluarach mówi się, że promotorzy chcą odświeżyć listę startową i wpuścić na nią trochę świeżej krwi.

A najciekawiej będzie, gdyby w TOP6 znalazł się finalnie ktoś z dwójki Bewley-Madsen lub gdyby znaleźliby się w tym gronie obaj. Wówczas umożliwi to wysłanie biletu do mniej oczywistego zawodnika, tj. na przykład do Andrzeja Lebiediewa czy Rasmusa Jensena. A bardzo możliwe, że po prostu drugą do Polski, czyli Kubery lub Janowskiego, w zależności od tego, który z nich z początku miałby zostać z pustymi rękoma.

CZYTAJ WIĘCEJ:
Kontrowersje wokół startu Tai'a Woffindena. Brytyjczyk zabrał głos
Betard Sparta będzie mieć problemy z POLADĄ? Mamy wyjaśnienia klubu

Źródło artykułu: WP SportoweFakty