"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
W czasie deszczu dzieci się nudzą... A ludzie speedwaya w czasie martwego sezonu. To bardzo niebezpieczny okres, rodzi się wówczas wiele pomysłów, nie zawsze najwyższych lotów. Tym bardziej po mało porywającym i przewidywalnym sezonie.
Tymczasem recepta na uatrakcyjnienie rywalizacji jest prosta, wypisali ją organizatorzy wciąż najbardziej prestiżowych globalnych rozgrywek - Indywidualnych Mistrzostw Świata. Chcąc ratować sezon, pozbawili Zmarzlika może i dwudziestu punktów rankingowych, dodając niezwykłego prestiżu ostatniej rundzie cyklu w Toruniu. Z zawodów o nic czyniąc zawody o wszystko. Może warto praktykować zawsze wtedy, gdy sytuacja będzie się tego dopraszać. Szukamy haka na lidera klasyfikacji przejściowej i spłaszczamy czub tabeli. Żadna wielka filozofia...
ZOBACZ WIDEO Metamorfoza Martina Vaculik. Zawodnik zdradził, co było kluczowym elementem
Zatem teraz w nerwach będziemy oczekiwać nowego systemu wyłaniania drużynowego mistrza Polski oraz beniaminka. Bo, że powiększenie PGE Ekstraligi planowane nie jest, to już wiemy. Choć, przyznaję, nie do końca się zgadzam z argumentacją, że brakuje na to milionów monet. Owszem, mam świadomość, że przywoływanie nieodległej w końcu historii to żaden argument. Że nie warto wspominać powiększenia ekstraklasy choćby z 1992 roku, kiedy to nie było ani tytułowego sponsora rozgrywek, ani też pieniędzy od żadnej telewizji. Bo czasy się przecież zmieniają, oczekiwania również.
To dość symptomatyczne, że wcześniej stać nas było nie raz na 10-zespołową ekstraklasę. A podobno nie stać nas obecnie, gdy chwalimy się kontraktem z telewizją opiewającym na historyczną sumę sięgającą ćwierć miliarda złotych. To śmiech przez łzy, gdy czytam, że zwiększenie liczby meczów w sezonie o dwa (o dwa!) sprawi, iż znów wzrosną roszczenia zawodników co do kwot za sam podpis i co do pieniędzy na tzw. przygotowania. Jakby te dwa mecze więcej miały jakoś wpłynąć na charakter wspomnianych przygotowań. Jakby potężnych pieniędzy nie podnoszono z toru.
Prawda jest taka, że godne i wielkie pieniądze potrafią dziś zarabiać zawodnicy, którzy ze swoimi klubami ofiarnie walczyli o utrzymanie nie w PGE Ekstralidze, lecz w 1. lidze. Zawodnicy ze stawką 4 500 zł za punkt. Wystarczy, że w przegranym meczu zdobyli tych punktów z bonusami, dla przykładu, osiem, i okaże się, że za dość przeciętny występ zarobili blisko 40 tys. zł. Całkiem niezła dniówka jak na drugi poziom rozgrywek.
Oczywiście ja nikomu nie wróg i mam świadomość, że rzucanie takimi kwotami bez oznaczania gwiazdką i bez wyjaśnień to tylko półprawda. Że to wyjątkowo drogi sport potrafiący być też bardzo bolesny. Po prostu w sporcie zawodowym wszystko się sprowadza do tematu pieniędzy, a polskie ligi to nic innego jak rynek pracy.
Nic to, czekamy na kolejne nowości regulaminowe, które mają zmienić ligowy obraz i bez których żyć nie możemy. To nasza największa przypadłość, że jeśli dany system sprawdzi się kilka lat z rzędu, ale w końcu obnażymy jego czuły punkt, z miejsca przystępujemy do modyfikacji. To błąd, bo taki jest zwyczajnie sport, że w jednym sezonie ktoś wygrywa na samej kresce po pasjonującej walce, a w kolejnej edycji zapewnia sobie tytuł nawet na kilka kolejek przed końcem rozgrywek.
I to wcale nie jest złe. Taka jest piłkarska liga hiszpańska, angielska czy niemiecka i nikt nie wpadł na to, że należy ten stan rzeczy zburzyć. Że należy zaprowadzić nowy porządek, w którym większość meczów będzie o nic, a liczyć się zaczną dopiero cztery ostatnie.
Obecnemu systemowi play-off daleko jest do ideału. Musi zostać zmieniony. Na jaki? Wielu z nas ma swoje wizje i pomysły. Wielu też zapomina, że system musi być prosty i przejrzysty. Taki był choćby wtedy, gdy po rundzie zasadniczej ligę dzielono na dwie czwórki i jedni bili się o medale, a drudzy o życie. I każde spotkanie miało swoją wagę.
Kolega podzielił się ostatnio innym pomysłem. Podaję dalej, bo ani trochę nie jest zagmatwany. Otóż po rundzie zasadniczej, z zachowaniem dorobków, dzielimy ligę na dwie grupy: w pierwszej walczą, każdy z każdym, drużyny z miejsc pierwszego, czwartego i piątego, a w drugiej - z drugiego, trzeciego i szóstego. Zwycięzcy grup biją się o złoto, przegrani - o brąz. Tym sposobem każda z ekip zalicza 20 potyczek. A sens systemu zawiera się w dwóch zdaniach.
To tylko przykład. Najważniejsze, by zmienić system na taki, w którym każdy, albo niemal każdy mecz, jest o coś. Bo w minionym roku mnóstwo było o nic. No i to chyba mało sportowe, gdy drużyna może nie wygrać w pierwszej rundzie play-off żadnego spotkania, a w nagrodę rywalizuje o medale.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Zaskakujący wyczyn Stali Gorzów. Wzmocnili skład i... sporo zaoszczędzili
- Egzotyka w cyklu Grand Prix. Łotwa za sprawą Andrzeja Lebiediewa dołącza do elity