Żużel. Przez wiele lat pracował w Unii Tarnów. Teraz spełnia się w innej roli

WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: Paweł Baran
WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: Paweł Baran

Paweł Baran przez ponad 10 lat pracował w Unii Tarnów, odnosząc wiele sukcesów. Od dwóch lat jest z kolei w teamie Mateusza Cierniaka. W poniedziałek obchodzi swoje 40. urodziny, a w rozmowie z WP SportoweFakty opowiedział o swojej karierze.

Mateusz Kmiecik, WP SportoweFakty: W czasach zdawania egzaminu na żużlowca, uważał pan, że w wieku 40 lat będzie jednak dalej zawodnikiem?

Paweł Baran: Nie, aż tak daleko w przyszłość nie wybiegałem.

Jak zaczęła się przygoda z żużlem?

Mój tata jeździł na żużlu, a potem był kibicem, więc od najmłodszych lat zabierał mnie na zawody. Bodajże w 1993 roku było ogłoszenie o naborze do sekcji mini żużlowej przeprowadzanym przez pana Bogusława Nowaka i wówczas zapisałem się do szkółki. Oczywiście byłem jeszcze za mały, aby jeździć na zwykłym motocyklu żużlowym, więc kupiliśmy motocykl mini żużlowy Mirosława Cierniaka.

Jak pana tata do tego podchodził?

Zawsze chodził ze mną na zawody żużlowe, aby kibicować Unii Tarnów. Po prostu podobał mi się ten sport, a jak była okazja, żeby zapisać się do szkółki, to tak zrobiliśmy. Mój tata nigdy mnie nie namawiał do jazdy na żużlu. Tak naprawdę to ja dążyłem do tego.

ZOBACZ WIDEO: Dominik Kubera z medalem w Grand Prix? Menedżer nie ma wątpliwości

Zostanie szkoleniowcem, to była naturalna decyzja?

Już w trakcie kariery zawodnika wiedziałem, że będę chciał w przyszłości pozostać przy żużlu. Na studiach specjalnie wybrałem AWF, aby mieć podstawy i wiedzę teoretyczną potrzebną do pracy trenerskiej. Zajęcia prowadziłem nie tylko w sezonie na torze, ale również organizowałem i przeprowadzałem treningi ogólnorozwojowe oraz obozy, podczas okresu przygotowawczego. Od początku taki był plan, który zrealizowałem.

Przez kilka lat miał pan okazję pracować na różnych stanowiskach.

Zaczęło się od prowadzenia szkółki. Później byłem menedżerem w 2011 roku, następnie zostałem kierownikiem drużyny, a od sezonu 2015 trenerem zespołu. Mimo wszystko cały czas zajmowałem się najmłodszymi zawodnikami, godząc to z innymi obowiązkami. Będąc szkoleniowcem pierwszej drużyny, także opiekowałem się szkółką i juniorami. Od początku chciałem zajmować się adeptami i to się udało.

Woli pan pracę z młodzieżą, czy z pierwszą drużyną?

Trudno tak naprawdę wybrać. To są zupełnie inne stanowiska. Szkolenie zawodników to trudne zajęcie, które trzeba lubić. Nie da się tylko przyjść i przepracować swoje osiem godzin. Cały czas trzeba dużo rozmawiać z adeptami i ich rodzicami. Ważne jest również poznanie ich i dopasowanie, aby do każdego podejść indywidualnie. To poświęcenie się swojej pracy, ale jeśli jest ona twoją pasją, to nie sprawia ci to trudności, tylko satysfakcję. W dorosłej drużynie odpada wiele elementów związanych z całą procedurą szkolenia, ale z kolei istnieje mnóstwo innych problemów, które trzeba rozwiązywać. Jednakże obie role sprawiały mi przyjemność.

Unia Tarnów zawsze będzie panu najbliższa?

Zawsze pozostaje sentyment. Tam się wszystko zaczęło. Spędziłem w klubie sporo lat, osiągając wiele sukcesów. Drużynowo i parowo w rozgrywkach młodzieżowych oraz seniorskich łącznie, jako trener zdobyłem dziewięć medali mistrzostw Polski. W zespole zawsze na pozycji juniora startowali wychowankowie. Nigdy nie było problemu z obsadzeniem drużyny w zawodach młodzieżowych oraz ze skuteczną rywalizacją z rówieśnikami. Zawsze spełniałem wymogi szkoleniowe, a klub mógł liczyć na nagrodę finansową z funduszu szkoleniowego. Były również gorsze momenty. Przede wszystkim mam tutaj na myśli śmierć Krystiana Rempały. Na to nie da się w żaden sposób przygotować.

To był najgorszy moment w pana trenerskiej karierze?

Bez wątpienia. Można spaść czy awansować, ale na to nie da się przygotować. Potem także minęło trochę czasu, aby się pozbierać po tym wszystkim.

W Unii był różne czasy, ale pan tego miejsca nie chciał opuszczać?

W tej pracy nie można sugerować się opiniami dziennikarzy czy kibiców, ponieważ oni nie wiedzą, co dzieje się w środku. Swoje zadania wykonywałem najlepiej, jak potrafiłem. Wiem, na co miałem wpływ, a na co nie oraz co udało mi się osiągnąć pomimo wielkich problemów i przeciwności. Z wieloma rzeczami musiałem sobie radzić bez wsparcia. Zawsze broniłem się wynikami swoich drużyn na torze. Jednakże przez stworzoną sytuację i atmosferę w klubie oraz niedocenianie mnie, przestałem czerpać przyjemność z tego, co robię, dlatego zmieniłem profesję.

Praca z Mateuszem Cierniakiem pana całkowicie satysfakcjonuje? Tutaj też ma pan większy spokój?

Jeśli chodzi o całą otoczkę, to przeżywam wszystko tak samo. Na pewno jednak nie muszę martwić się wieloma rzeczami, które są związane z prowadzeniem drużyny czy szkoleniem młodzieży, mam swoje obowiązki. Nie ma tego wszystkiego, o czym musi myśleć trener zespołu, a skupiam się wyłącznie na Mateuszu.

W przeszłości styl jazdy Mateusza Cierniaka był momentami krytykowany, ale teraz to się zmieniło. Pracowaliście nad tym?

Każdy młody zawodnik ma jakiś poziom objeżdżenia. Czasami są ambicja i chęci, ale nie ma tego doświadczenie, przez co popełnia się dziwne błędy, a później jest to odbierane, jako ostra jazda. Ktoś może być waleczny, ale nie mieć jeszcze odpowiedniego czucia motocykla, przez co na torze zdarzają się różne sytuacje. Mateusz cały czas pracuje i dla niego nie ma straconego czasu, nawet podczas wakacji. Dodatkowo dorasta i ma większe doświadczenie, co przenosi się na jazdę na torze. Sporo rozmawiamy jako team, a Mateusz jest samokrytyczny. Dużo analizuje, szczególnie swoją jazdę, wie jakie błędy popełnia i potrafi wyciągać odpowiednie wnioski.

Chociaż jest pan jeszcze młody, to doświadczenie trenerskie posiada już sporo. Czy chce pan wrócić do roli szkoleniowca pierwszej drużyny?

Nie myślę o tym. Na razie spełniam się w tym, co robię teraz. Jestem doceniany i czuję się potrzebny. W Lublinie mechanicy również dostają medale, także mam już kolejne dwa złote. Pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Zobaczymy, co będzie w przyszłości. Na początku nie chciałem pracować z pierwszą drużyną, a życie przyniosło coś innego.

A jakieś zapytania się pojawiają?

Nie ma mnie aktualnie w branży trenerskiej, więc nikt nie dzwoni z propozycjami.

Żużel zajmuje większość miejsca w pana życiu, czy teraz to się zmieniło?

Nie, nadal zajmuje niemal całe moje życie. Mateusz ma bardzo dużo jazdy, a ja nie tylko jestem z nim na zawodach, ale również pracuję w warsztacie. W okresie zimowym prowadzę Mateuszowi także zajęcia ogólnorozwojowe i przygotowuję go do sezonu. Moja rodzina w trakcie sezonu cierpi przez moje obowiązki, ponieważ wówczas nie mam zbyt wiele wolnego czasu.

To w takim razie stara się pan go jej poświęcić?

Zawsze jak nie pracuję, to staram się spędzać ten czas z dziećmi i żoną. Tak naprawdę w trakcie sezonu, gdy ma się dzień czy dwa wolne, to trudno realizować jakąś swoją pasją, bo człowiek chce odpocząć, albo właśnie pobyć z rodziną. Zimą z kolei staramy się nadrobić okres wakacyjny i resztę straconego czasu.

Jakie momenty w karierze trenerskiej wspomina pan najlepiej?

Jeśli chodzi o pracę z pierwszą drużyną, to na pewno brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Polski w sezonie 2015 i awans do PGE Ekstraligi w 2017 roku. W przypadku młodzieżowców to złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów w sezonie 2018 w Gorzowie Wielkopolskim. Jechaliśmy trochę jak kopciuszek, a Mateusz Cierniak, razem z Patrykiem Rolnickim, Dawidem Rempałą i Przemysławem Koniecznym świetnie się spisali. Warto jeszcze wyróżnić brązowy krążek wywalczony w Częstochowie w zawodach Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych, gdzie również nie byliśmy brani pod uwagę w żadnej klasyfikacji medalowej.

Czego w takim razie panu życzyć?

Zdrowia i siły, ponieważ to jest najważniejsze.

Czytaj także:
- Betard Sparta Wrocław straci zawodnika. Nie widzi dla siebie przyszłości w żużlu
- Żużel. Druga liga świata straci największe gwiazdy? "Kryzys jest głęboki" [WYWIAD]

Źródło artykułu: WP SportoweFakty