Żużel. Odsłonił kulisy walki o pieniądze z Wybrzeżem. Odzyskali wszystko po półtora roku

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Marcel Krzykowski w białym kasku
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Marcel Krzykowski w białym kasku

Marcel Krzykowski przez półtora roku walczył ze Zdunek Wybrzeżem Gdańsk o pieniądze. Jego współpracownik - Artur Pisarek - opowiedział nam o szczegółach sporu z gdańskim klubem.

Łukasz Witczyk, WP SportoweFakty: Półtora roku - tyle trwała walka Marcela Krzykowskiego o wypłatę wszystkich pieniędzy przez Wybrzeże Gdańsk, w którym startował przez kilka miesięcy. Ty pomagałeś mu w ogarnięciu wszystkich spraw organizacyjnych w tym czasie. I to zarówno w czasie jazdy na torze, jak i walki przed Trybunałem PZMot i sądami. Trudny to był okres?

Artur Pisarek, były mechanik i menadżer żużlowy, współpracownik Marcela Krzykowskiego: Jeśli chodzi o same starty, kwestie sportowe, atmosferę w klubie, to mogę ocenić to bardzo pozytywnie. Nie czarujmy się, Marcel nie błyszczał wynikami, ale dzięki ciężkiej pracy w zimie, pożyczonym pieniądzom czy pozyskanym od sponsorów, wszystko zaczęło przybierać bardzo pozytywny obraz.

A jeśli chodzi o sprawy finansowe?

Bardzo fajnie się to rozwijało, tylko cały czas środki finansowe się pomniejszały i było coraz ciężej. To odbijało się na psychice Marcela, który nie mógł przeprowadzać inwestycji w sprzęt. W kontrakcie było wyraźnie zapisane, że kwota stała - czyli tzw. kwota za podpis - spłynie w dwóch transzach. Pierwsza miała być wypłacona do końca lutego, a druga połowa do 15 marca. Klub zapewniał, że to tylko formalność, a pieniądze będą już w listopadzie. Tego nie było. Wszystko, co Marcel kupił przed sezonem, było ze środków własnych. Za kwotę stałą miał być kupiony samochód, żeby było czym jeździć na zawody. Marcel był na kontrakcie zawodowym i z klubu miał nie dostawać niczego.

Wtedy mogliśmy liczyć na pomoc Eryka Jóźwiaka, który wydawał się być osobą stojącą za zawodnikami. Wcześniej był mechanikiem i opowiadał, jak z Pawłem Sadzikowskim walczył o pieniądze dla swojego zawodnika, który startował w Wandzie Kraków. Marcel przedstawił mu jak wygląda sytuacja i załatwił, że będziemy mogli korzystać z samochodu klubowego razem z Kamilem Marcińcem.

ZOBACZ WIDEO: Mistrz świata juniorów wpuścił nas do swojego warsztatu. Ujawnił, jak upamiętnił zmarłego kolegę

Dwóch zawodników dostało jednego busa i razem jeździli na zawody?

Tak. Z tego się klub wywiązał, ale cierpiał nasz komfort, bo nie mogliśmy sami zaplanować kwestii organizacyjnych. Byliśmy zależni od kogoś.

Marcel jeszcze nie wystartował w zawodach, a już pojawiły się pierwsze poślizgi w wypłatach?


Tak. Było coraz trudniej to wszystko ogarnąć i w kwietniu zostało wystawione pierwsze wezwanie do zapłaty. Wtedy tłumaczenie było absurdalne. Powodem tego, że Wybrzeże już przed sezonem nie miało pieniędzy, była wojna w Ukrainie. Mimo to 10 procent kwoty stałej znalazło się do popołudnia. W kwietniu kolejne 30 procent spłynęło, ale to wszystko jest nic, mając bieżące wydatki. W 2023 roku koszt wyjazdu zawodnika na mecz to około 2,5 tysiąca złotych. Te środki, które na tamten moment Marcel miał wypłacone, to na poziom ligi polskiej jest zbyt mało. Kibic może tego nie zrozumieć, bo za 50 tysięcy można przeżyć rok. W żużlu to jest nic.

Wybrzeże to jednak nie jest jedyny klub, który zalegał Krzykowskiemu. Jednak w żadnym nie było chyba tak trudno odzyskać pieniądze?


Łatwo jest sprawdzić, w jakich klubach jeździł Marcel. To była Wanda Kraków, Kolejarz Opole i Wybrzeże Gdańsk. Brakowało dbałości o papiery i dokumentacji pewnych rzeczy, a potem ciężko było egzekwować swoje należności. Na sezon w Gdańsku pojawiłem się ja i od początku wiedziałem, że trzeba pilnować dokumentów. To potwierdziło się w trybunale PZM i sądzie apelacyjnym. Gdy działacze Wybrzeża próbowali zaciemniać rzeczywistość, to miałem na wszystko argumenty i niezbite dowody na to, że kłamią i nie mają racji. Ten proces oszustw i wykorzystywania kruczków prawnych, trwa od 2014 roku, czyli odkąd GKŻ pojawił się w rozgrywkach. W tamtym roku, rozpoczynając sprawę, miałem kontakt z zawodnikami.

Problem jest jednak znacznie szerszy. Od półtora roku czytam komentarze kibiców i niektórzy całkiem słusznie zauważają, że dlaczego mówimy tylko o problemach Wybrzeża. Z moich obserwacji wynika, że może dwa-trzy kluby mają płynność finansową. To pojęcie w żużlu jest abstrakcją. Nikt nie myśli o inwestycjach. Po prostu trzeba zebrać pieniądze, przejechać sezon i jeśli na koniec roku wyjdzie się na zero, to jest super. To ekonomiczna herezja.

Mówisz o "oszustwach i wyciąganiu kruczków prawnych". Dlaczego twoim zdaniem, to wciąż działa?

Działacze wciąż nie zdają sobie sprawy, jak małym środowiskiem jest żużel i jaki jest przepływ informacji. Potrafią oszukać jednego zawodnika i zachowują się tak, jakby nie wiedzieli o tym, że zawodnicy wymieniają między sobą informacje. Dotarłem do kilku żużlowców, którzy się sądzili z Wybrzeżem i w różnych okolicznościach przegrywali. Nie będę jednak mówił o nazwiskach.

Co było momentem przełomowym w kontekście pobytu Marcela w Wybrzeżu?


22 czerwca z poczty w Gdańsku został nadany wniosek, dzień później był w PZMocie, a dwa dni później dotarł do klubu. To był piątek, a w niedzielę był mecz z Falubazem, w którym Marcel był wystawiony z numerem 16, bo był świeżo po kontuzji. Wtedy to nie budziło wątpliwości. Wszystko się jednak szybko zmieniło. Po meczu na Twitterze zobaczyłem wpis rzecznika prasowego Wybrzeża Rafała Sumowskiego o włamaniu noc wcześniej na stadion i kradzieży laptopów oraz dokumentów.

My mieszkaliśmy na terenie stadionu w udostępnionym przez klub mieszkaniu. Miałem okno od strony minitoru, czyli alejek stadionowych i siedziby klubu. Spałem z otwartym oknem i nie słyszałem żadnych syren policyjnych. Logiczne, że jeśli my byliśmy na obiekcie i coś się złego wydarzyło, to na pewno bylibyśmy przez policję przesłuchiwani. Szukałem w komunikatach policji informacji na temat tego zdarzenia. Znalzłem informację o pijanym 15-latku, drobnych wykroczeniach, ale o włamaniu na stadion nie było ani słowa. Mocno powątpiewam, że ta sytuacja miała miejsce. Kilka dni później poinformowano, że Mirosław Berliński po latach odchodzi z klubu. Nie mam żadnych dowodów, ale moje przemyślenia, są takie że to nie są przypadki.

Później już Marcel nie był brany pod uwagę w kontekście miejsca w składzie na mecze?


W lipcu Marcel w składzie się nie pojawił i to mimo tego, że na treningach spisywał się dużo lepiej niż Marciniec, Wysocki czy Żupiński. Szczytem był mecz z Polonią Bydgoszcz u siebie, gdzie na czwartkowym treningu wiedzieliśmy, że Marcela w składzie nie będzie, a we wtorek w kolejnym tygodniu był półfinał MIMP. Wzięliśmy w treningu udział tylko po to, by odświeżyć jeden z silników, który na tor w Krośnie by odpowiadał. Nawet nie wymienialiśmy opon, które po ostatnich zawodach były dość zdarte. Przyszedł do boksu Eryk Jóźwiak, były mechanik, więc doskonale wiedział o co chodzi. Popatrzył na opony, uśmiechnął się szyderczo i powiedział: "Marcel, wyjedziesz z Kamilem i Karolem. Daj im posmakować szprycy".

Marcel wyjechał, filmiki z tych przejazdów są na jego fanpejdżu, bo celowo to nagrywałem. Kiedy jechał z korzystniejszego pola, wygrywał z dużą przewagą, a na torze, na którym nie dało się wyprzedzać, mijał kolegów. Mimo to decyzja nie została zmieniona. Nie było go w składzie i to pokazało dobitnie, że nie decyduje poziom sportowy.

Artur Pisarek (fot. Michał Krupa)
Artur Pisarek (fot. Michał Krupa)


Co zatem decydowało?


To była kara za to, że zaczęliśmy walczyć o swoje pieniądze. Musieliśmy to robić, bo jeżeli byłby w składzie, to nie byłoby za co jeździć. Pożyczaliśmy opony z klubu, bo nie było środków, by je kupować. Może to nie były duże pieniądze, ale na takie wydatki by to wystarczało. Środki były niestety zamrożone, a klub ich nie wypłacał. Tylko Mariusz Kędzielski jest w stanie powiedzieć - jeśli zdobyłby się na odrobinę szczerości - dlaczego pieniądze nie były przelewane i trzeba było o nie tylko walczyć.

Po zawodach półfinału MIMP w Krośnie Marcel nie pojawił się już więcej na torze. Dlaczego?


W trakcie zawodów w Krośnie, powiedzieliśmy sobie, że koniec z żużlem. Może to było emocjonalne, ale obu nam się odechciało inwestować swój czas, pieniądze i nerwy dla tego sportu.

Staraliście się o rozwiązanie kontraktu. To jednak nie jest łatwa procedura, o czym dobitnie się przekonaliście.


Byliśmy w kropce. Musieliśmy jeździć na zawody, nie mogliśmy odmówić startu. Musieliśmy czekać na żmudny proces rozwiązywania kontraktu, udowodnienia winy klubu. Przez ten czas zawodnik musi jeździć za swoje pieniądze, nawet gdy miałby głodować i wylądować pod mostem. To absurd godny zaskarżenia do UOKiK-u. Regulamin napisany jest tak, że zawodnik może wnieść o rozwiązanie kontraktu z winy klubu, gdy ten przez 60 dni jest dłużnikiem. Dla PZMot nie ma znaczenia prawo handlowe, terminy faktur, tylko ich wewnętrzne ustalenia. To tak jakby przedsiębiorca był zmuszony świadczyć usługi dla swojego dłużnika pod groźbą kary od tego dłużnika.

Czy Marcel Krzykowski mógł liczyć na jakieś wsparcie ze strony Polskiego Związku Motorowego? Jak wyglądała współpraca?


Zadzwoniłem do pani Grażyny Makowskiej w tej sprawie, ale ona z lekkością ducha powiedziała, że rozmawiała z panem Kędzielskim i my nie podpisaliśmy jakiś dokumentów. Gdy powiedziałem, że kopie tych dokumentów, o których mówi pan Kędzielski, dostała wraz z wnioskiem o rozwiązanie kontraktu i ma przed sobą na biurku, to była chwila ciszy w słuchawce. A potem usłyszałem, żebyśmy to sobie wyjaśniali z klubem. To pokazuje, jak aroganccy są ludzie w PZMocie i nie potrafią panować nad tym, czym zarządzają. Nie poczuwają się do wielkiej odpowiedzialności, jaka na nich ciąży

Sprawa ciągnęła się przez półtora roku, ale Wybrzeże w przekazanym mediom komunikacie twierdzi, że wszystko szybko zostało uregulowane. Konkretnie w styczniu 2023 roku, a wy o zakończeniu sporu poinformowaliście w listopadzie. Jak możesz się do tego odnieść?


Mogę to skwitować tylko gromkim śmiechem. Nie jest ciężko wejść nawet na stronę Wybrzeża i cofnąć się do informacji od początku sierpnia 2022, gdzie pojawiły się komunikaty o zawieszeniu i była krótka walka na oświadczenia. Podobnie rzecz się miała przed trybunałem i na posiedzeniu GKSŻ, w którym brałem udział z Marcelem. Po prostu każdy poparty dokumentami bądź dowodami argument, gdański klub próbuje wybijać różnymi farmazonami, zakrzywianiem rzeczywistości i kłamstwami.

W tych oświadczeniach klubu widać ogrom sprzeczności. Można było przeczytać, że klub nie poczuwa się do wypłacania czegokolwiek Krzykowskiemu czy innym zawodnikom. Innym razem, że klub już zapłacił. Były próby naliczania różnych wymyślnych kar. Nie dość, że nie były one należne, to były jeszcze błędy formalne, które dyskwalifikowały zasadność tej kary. Celem Wybrzeża było niewypłacanie pieniędzy zawodnikom i to widać jak na dłoni. W myśl zasady "tonący brzytwy się chwyta", co było wygodne powiedzieć, to było mówione. Zalecam zajrzenie do archiwum i przeczytanie tego wszystkiego. W bardzo krótkich okresach czasu przeczyli sami sobie.

Czy w trakcie prawnego sporu mogliście liczyć na pomoc ze strony stowarzyszenia Metanol?


Kontaktowałem się pod koniec marca 2022 z Krzysztofem Cegielskim, aby poinformować o sprawie i uzyskać jakąś pomoc. To było tego dnia, kiedy nagle cudownie jakiś ochłap kwoty stałej się znalazł. Dałem mu też znać, że coś ruszyło. Nie dostałem żadnej odpowiedzi. Z kolei w lipcu Marcel nie mógł z powodów zdrowotnych wziąć udziału w meczu Wybrzeża. Klub chciał go ukarać za odmowę jazdy w zawodach, ale Marcel nie został nawet na nie powołane. Wtedy zadzwoniłem do pana Cegielskiego, ale usłyszałem, że oddzwoni później, bo zajmuje się dzieckiem. Nie oddzwonił. Napisałem mu wiadomość, że poradzę sobie sam.

Zostawiłem mu kilka informacji o sytuacji w Gdańsku, gdyby ktoś zwrócił się do niego z prośbą o pomoc. Inny zawodnik korzystał z jego pomocy i dopiero widząc moje efekty działań z Marcelem, zwrócił się do mnie i ostatecznie w terminie został spłacony. Nie do końca rozumiem intencje Krzysztofa Cegielskiego, ale w sprawie Gdańska – z mojej perspektywy i Marcela - nie kiwnął nawet palcem.

We wpisie Marcela Krzykowskiego, w którym poinformował o zakończeniu kariery, pojawiła się konkluzja, że wolał pójść do pracy niż dalej startować na żużlu. Dla wielu kibiców zakochanych w tym sporcie, to zaskoczenie.


Kibice tego nie rozumieją i ubolewam nad tym, że świadomość ekonomiczna Polaków jest na bardzo niskim poziomie. Ludziom się wydaje, że pieniądze, które dostają, to wszystko, co zarabiają. Nie wiedzą, że zanim pieniądze trafiają na ich konta, to jeszcze jest ZUS, podatki. I potem słyszą, że za punkt zawodnik ma 5 tysięcy. Myślą, że za minutę zarabiają więcej niż ktoś przez miesiąc.

To tak nie wygląda. Zawodnicy na kontraktach zawodowych to przedsiębiorstwa, które mają przychody i koszty. Zawodnik musi opłacać paliwo, które jest coraz droższe. Do tego dochodzą oleje, różne inne dodatki, narzędzia, spreje do łańcuchów, opony i inne. Trzeba opłacić mechanika, noclegi, jedzenie w trasie. Wyjazd na zawody to tak jak mówiłem około 2,5 tysiąca, a do tego dochodzą koszty warsztatowe. Nie można zapominać o serwisie sprzętu. Zawodnik działa jak firma.

Żużel to pasja i sport półamatorski. Tylko Polska ten obraz zakrzywia. W Szwecji czy Anglii lepiej zarabia się na magazynach niż z żużla. Może działaczom dobrze zarabia się na żużlu, nie wnikam, ale cała reszta ma ciężko.

Tłumaczyłem mu, że ma 20 lat i całe życie przed nim. Lepiej jest budować swoje CV na rynku pracy w warunkach, które są stabilne. Kariera żużlowca nie trwa do emerytury i bardzo szybko może braknąć pieniędzy, nawet przy dobrych wynikach. Uprawianie żużla może zrujnować i psychicznie i finansowo młodego człowieka. Czasem lepiej iść do "normalnej" pracy i dostawać do 10 dnia miesiąca wypłatę niż jeździć na żużlu, ryzykować życie i miesiącami dopominać się o swoje pieniądze, które później nie są wypłacane. Przeczytałem kiedyś w wywiadzie piękne słowa Sławomira Drabika - "w żużlu boli, bardzo boli". Nie miał na myśli urazów fizycznych.

Wrócę jeszcze do wpisu Krzykowskiego. Pojawiła się tam rada dla innych zawodników. Zacytuję: „szczerze polecam takie rozwiązanie wszystkim kolegom z torów, którzy przez niewypłacalność klubów mają problemy z płynnością finansową”.

Marcelowi to tłumaczyłem przez dłuższy czas. Żużel jest pasją, można fajnie się bawić, ale są to też ogromne wydatki, gdzie nie ma się gwarancji odzyskania pieniędzy, które się powinno zarobić. Będąc zawodowym żużlowcem, nie pójdzie się do pracy, by zarobić gdzie indziej. Dochód musi zostać na życie, na wyżywienie, mieszkanie, a też każdy by chciał oszczędzać. Wielu żużlowców skończyło kariery z zajęciami komorniczymi. Kluby funkcjonują tak, jak funkcjonują.

Czy przez czas startów w Wybrzeżu mieliście bezpośredni kontakt z Tadeuszem Zdunkiem?


Tadeusz Zdunek czasami się pojawiał na treningach, raczej przechodząc sobie po parkingu, zagadując do zawodników, sprawiał wrażenie takiego dobrego wujka. Miałem wrażenie, że nie do końca wie, co się dzieje w klubie, w którym jest prezesem. Klub jest zarządzany przez Mariusza Kędzielskiego i to on większość spraw załatwia. Zawodnicy - patrząc z perspektywy Marcela - żadnych konkretnych spraw z panem Zdunkiem nie załatwiali.

Mieliśmy jedyny osobisty kontakt z panem Zdunkiem dzień po tym, jak Wybrzeże dostało kopię wniosku o rozwiązanie kontraktu. Byliśmy zaproszeni na jacht i ta wizyta pokazała mi dużo, jakim człowiekiem jest Tadeusz Zdunek. Zachowywał się snobistycznie. To człowiek, który nie ma kręgosłupa moralnego, ale widzi cyferki na koncie. Nie patrzy na ludzi przez pryzmat człowieczeństwa, a przez to, jakie korzyści może z nich mieć i na nich zarobić.

Pyt. Wraz z Marcelem Krzykowskim przez półtora roku walczyłeś o pieniądze. Czy młody zawodnik, który upomina się o wypłatę zapisanego w kontrakcie wynagrodzenia, to dla działaczy największe zło w polskim żużlu?

W pewnym sensie tak. Niezależnie od tego, czy to junior, czy senior, regulaminy są tak skonstruowane, że podpisując kontrakt, zawodnicy stają się niewolnikami. Akceptują zasady, które są zapisane choćby w Regulaminie Przynależności Klubowej i załączonym do niego zbiorowi zasad dotyczącym regulacji stosunków między zawodnikiem i klubem. Wszystko skonstruowane jest tak, że trzeba mieć sztab prawników analizujących każdy punkt, aby odciąć się od różnych kruczków, z których kluby później korzystają. Podpisując kontrakt, stają się niewolnikami. Z drugiej strony, ciężko czytać około 1000 stron A4 przed podpisaniem umowy.

Juniorzy mają trudniej z jednego powodu: to młodzi ludzie, którzy nie mają doświadczenia: zarówno sportowego, jak i życiowego.

W przypadku juniorów jest jeszcze inny temat. Od kilku lat kładzie się nacisk na szkolenie od kategorii 85ccm. Kluby podpisują umowy z rodzicami dzieci 11-letnich i nieraz są to umowy na okres powyżej 10 lat! Te dzieci przez ten okres są zniewalane. Rodzice są w sposób bardzo bezczelny mamieni wizjami wielkich pieniędzy. Rzeczywistość jest zgoła odmienna. Stąd też w ostatnim czasie kilka spraw, że juniorzy chcieli zmieniać kluby, sądzili się w trybunałach, a w mediach przedstawiani byli jako ci najgorsi.

Kluby też się nie wywiązują z obowiązków. Wina leży po obu stronach. Rodzice nie rozumieją, że podpisaną umowę trzeba przestrzegać, a kluby z premedytacją umów nie przestrzgały, ale mają podpisany papier. Wiele marzeń dziecięcych jest niszczonych przez to, co dzieje się w polskim żużlu.

---

Poprosiliśmy o komentarz do powyższych zarzutów Energa Wybrzeże Gdańsk. Poniżej publikujemy odpowiedź, jaką otrzymaliśmy od rzecznika prasowego klubu, Rafała Sumowskiego.

- Temat Marcela Krzykowskiego od wielu miesięcy jest dla klubu tematem zakończonym. Zawodnik otrzymał wszelkie wynikające z kontraktu środki wraz z odsetkami oraz zwrot kaucji, którą wniósł do Trybunału PZM. GKŻ Wybrzeże nie zamierza komentować aktywności medialnej zawodnika oraz jego mechanika, kierowcy, pełnomocnika i menedżera Artura Pisarka. Obu panom życzymy powodzenia - powiedział nam Sumowski.

Czytaj także:
Nie miał innej opcji. "Trzeba było działać i wybrać mniejsze zło"
Prezes ZOOleszcz GKM-u komentuje. "Już się przyzwyczailiśmy"

Źródło artykułu: WP SportoweFakty