Żużel. Jako dziecko mógł zginąć od kopnięcia konia. Kilkanaście lat później został mistrzem świata

Instagram / peterboroughpanthers / Na zdjęciu: Michael Palm Toft
Instagram / peterboroughpanthers / Na zdjęciu: Michael Palm Toft

Michael Palm Toft jest jednym z wielu zawodników, którzy w młodym wieku zostali okrzyknięci następcami wielkich mistrzów. Kariera Duńczyka jednak nie potoczyła się tak, jakby mógł tego oczekiwać.

W tym artykule dowiesz się o:

Jeśli jesteś młodym Duńczykiem i marzysz o tym, by iść w ślady Nickiego Pedersena, Hansa Nielsena, Erika Gundersena czy innych legend czarnego sportu z kraju Hamleta, to musisz swoją przygodę ze ściganiem w lewo rozpocząć od mini żużla. Tak było w przypadku m.in. Leona Madsena, Mikkela Michelsena czy też Andersa Thomsena.

Jazda w klasie 85-125cc nie ominęła również pewnego młodzieńca z Odense. Był nim Michael Palm Toft, który od pierwszych ślizgów w lewo zdradzał predyspozycje do bycia w przyszłości utytułowanym żużlowcem.

Dramat młodego Michaela

Nim Michael Palm Toft wraz z rodzicami pojawili się na mini torze, to rodzina musiała zmierzyć się z ogromnym dramatem. - Mój tata pracował w stajni, naprawiał ją. Pojawiły się tam takie duże tablice informacyjne, aby nie zabierać koni podczas ich pracy. Kiedy miałem dwa albo trzy lata, to bawiłem się tam. Pewna kobieta przyprowadziła swoje konie, bo nie widziała tych znaków. Jeden z nich kopnął mnie w brzuch i prawie umarłem - wyznał Palm Toft na łamach "Speedway Stara".

ZOBACZ WIDEO: Rekordowy budżet Apatora. Ile brakuje torunianom do walki o mistrzostwo?

Wskutek uderzenia pęcherzyk żółciowy Michaela został poważnie uszkodzony. - Moim rodzicom kazano przygotować się na najgorsze! Nie pamiętam nic więcej z tego zdarzenia - dodał.

Żużlowiec nie ukrywa, że traumatyczne zdarzenie odcisnęło na nim piętno. Choć upiera się, że nie boi się koni, którymi fascynuje się cała jego rodzina, to on ogranicza się wyłącznie do pogłaskania zwierzęcia. Zdarzyło mu się jednak kilka lat temu dosiąść wierzchowca. Później preferował konie, ale te mechaniczne.

W 2005 roku pojawił się w Polsce. 15-letni wówczas zawodnik, wraz z kolegami przyjechał do Wawrowa, by rywalizować o medale mistrzostw świata w klasie 85cc. Swojego udziału w Złotym Trofeum nie wspominał jednak dobrze, bo po dwóch słabych występach na polskiej ziemi zaprzepaścił szansę na końcowy sukces.

Dużo lepiej było dwanaście miesięcy później w Skaerbaek, choć droga Palm Tofta do złotego medalu przypominała nieco jazdę kolejką górską. Młodzieniec wygrał rundę kwalifikacyjną, tracąc tylko jeden punkt, by później rzutem na taśmę po biegu dodatkowym zakwalifikować się do finału. W najważniejszej batalii znów musiał odjechać więcej niż pięć wyścigów, ale koniec końców to na jego szyi zawisł ten najcenniejszy krążek. Srebro wywalczył wówczas Rene Bach, a brąz trafił do Andersa Mellgrena. W zawodach uczestniczyli również m.in. Michael Jepsen Jensen (4. miejsce), czy Darcy Ward (15. miejsce).

Podczas gdy w kolejnych latach Jepsen Jensen sięgał po medale mistrzostw Danii, mistrzostw świata oraz regularnie ścigał się w Grand Prix, to kariera Palm Tofta nigdy nie nabrała tempa. Jedynym jego poważnym sukcesem jest brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Europy Juniorów (2009). Oprócz tego może pochwalić się mniejszymi osiągnięciami klubowymi w Wielkiej Brytanii.

- Nigdy nie miałem pieniędzy i wsparcia, aby konkurować na takim poziomie. Stopniowo dochodziłem do momentu, w którym może być cię stać na lepsze motocykle. W mini żużlu obowiązywało różne ograniczenia i każdy rywalizował tak naprawdę na równych zasadach. Wtedy można było powiedzieć, że wygrywał talent, ale nie trzeba było też tyle pieniędzy wydawać na silniki - przyznał Palm Toft.

To jest biznes i polskie "problemy"

Michael Palm Toft w rozmowie z brytyjskim magazynem nie ukrywał, że dziś żużel jest dla niego czystym biznesem, a jazdą w lewo chce zarabiać na życie. Tym bardziej że zawodnicy zarabiają tylko od marca do października. Kolejne miesiące spędzają na przygotowaniach do sezonu i mało który żużlowiec decyduje się na dodatkową pracę zarobkową.

Kariera Palm Tofta w dorosłym speedwayu trwa już ponad 15 lat. Dwanaście sezonów spędził na brytyjskich torach i obecnie fani tamtejszego speedwaya nie wyobrażają sobie nieobecności Duńczyka w SGB Premiership, czy SGB Championship. Mimo wszystko liga duńska i angielska zostają jedynymi, w których możemy oglądać 33-latka.

A na brak zainteresowania narzekać nie mógł. W listopadzie 2018 roku znalazł się na celowniku TS Kolejarza Opole i choć wydawało się, że umowa zostanie podpisana, to niespodziewanie związał się kontraktem, ale warszawskim i to z rzeszowską Stalą. Jak sam przyznał w jednym z wywiadów - w kluczowym momencie przydarzyły się problemy techniczne z jego kontem mailowym i myślał, że nie otrzymał żadnej odpowiedzi od Kolejarza.

Duńczyk miał też swoje przemyślenia, co do obecności w polskich klubach. - Dużo szumu jest wokół młodych zawodników, którzy chwalą się kontraktami w Polsce, ale nigdy nawet nie będą w składzie. Nigdy tego nie rozumiałem, by podpisywać kontrakt, wiedząc, że i tak nie uda się go zrealizować. Dlatego skupiałem się na lidze angielskiej - przyznał żużlowiec.

Kolejna szansa na kontrakt w Polsce pojawiła się w ubiegłym roku. - Odbyłem kilka rozmów z dwoma klubami. Z jednym układało się obiecująco, ale ostatecznie nic nie wypaliło. Drugi z kolei chciał, bym najpierw przyjechał na sparingi, ale miałem zobowiązania w Anglii, gdzie musiałem wziąć udział w Press & Practice Day. Nie dałem rady i się nie udało - skomentował.

W kwietniu 2022 roku po świetnym występie w Memoriale Petera Cravena, który zakończył się jego triumfem nad kilkoma gwiazdami światowego formatu, podpisał kontrakt z PSŻ-em Poznań. Miał zadebiutować w 11. kolejce, ale kiedy Tomasz Bajerski zdecydował się desygnować go do składu, to ten tuż przed konfrontacją z opolskim Kolejarzem doznał kontuzji.

Kolejna szansa przeszła koło nosa

Na tym jego przygoda z poznańskim klubem dobiegła końca. Kilka miesięcy później postawiła na niego pilska Polonia, która upatrywała w nim kandydata na lidera. I choć plany wobec Palm Tofta były bardzo ambitne, to w kwietniu poinformowano, że ten nie będzie zdobywał punktów dla ekipy z Grodu Staszica.

Wszystko było długo owiane tajemnicą. Klub z Piły skasował wszelkie informacje dotyczące Palm Tofta, który nie pojawił się również na prezentacji. Wówczas pod adresem Polonii pojawiło się wiele krytycznych komentarzy. Działacze nabierali wody w usta. Duńczyk w rozmowie z WP SportoweFakty potwierdził zakończenie współpracy. Szczegółów nie chciał jednak ujawnić.

I tym sposobem Palm Toft ponownie musiał odłożyć na półkę marzenia o startach w Polsce. Nie znalazł również miejsca w składzie żadnej z drużyn na sezon 2024. Biorąc pod uwagę stale rosnący poziom w Krajowej Lidze Żużlowej, kto wie, czy czasem nie będzie musiał się pogodzić z tym, że już nigdy w kraju nad Wisłą nie wystartuje.

Konrad Cinkowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
1. Zawodnik Platinum Motoru został na lodzie
2. Lebiediew znalazł Cellfast Wilkom nowego zawodnika

Komentarze (0)