Niewiarygodny wyczyn 74 - latka. "11 tysięcy kilometrów. To już nałóg"

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Marek Cieślak
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Marek Cieślak

- Na rower posadziły mnie kontuzje. Kolarstwo mnie z nich wyleczyło - opowiada nam były trener kadry Polski Marek Cieślak.

Od razu wyjaśnijmy. Cieślak choć na rowerze pochłania kilometry, trenerem kolarstwa nie był. To jeden z najbardziej znanych szkoleniowców w polskim… żużlu.

Najpierw odnosił sukcesy jako zawodnik. Później stał się najbardziej znanym i utytułowanym trenerem. Zdobył łącznie 17 medali Drużynowych Mistrzostw Świata. Cztery jako sportowiec, dziesięć jako trener w DPŚ (w tym siedem złotych) i trzy w Speedway of Nations. Z kolei podczas pracy w klubach wywalczył ze swoimi zespołami 14 medali, w tym cztery z najcenniejszego kruszcu, a jako żużlowiec pięć z Włókniarzem Częstochowa (w tym jeden złoty).

Obecnie doświadczony szkoleniowiec nie pracuje w żadnym zespole i jest ekspertem platformy Canal+. To pozwala mu jeszcze mocniej realizować się w jego największej pasji, którą od lat jest kolarstwo. Wyniki, które osiąga Cieślak, są niesamowite, jeśli weźmiemy pod uwagę jego wiek. W czerwcu trener skończy 74 lata.

ZOBACZ WIDEO: Kulisy okienka transferowego. ZOOleszcz GKM miał więcej opcji

- W 2023 roku przejechałem 11 tysięcy kilometrów. A to i tak niewiele, bo w okresie zimowym było kiepsko. Trochę pochorowałem i to mnie wyhamowało. Dla porównania mogę powiedzieć, że rok wcześniej licznik pokazał mi 15 tysięcy kilometrów - mówi nam Marek Cieślak.

Cieślak trenuje minimum pięć razy w tygodniu. Za każdym razem przejeżdża 70, a często nawet 80 kilometrów. Wybór tras ma ogromny, bo mieszka na skraju Jury Krakowsko - Częstochowskiej w niewielkim Jaskrowie. - Nigdzie nie ma takich warunków do kolarstwa jak u nas - zapewnia.

Na rower posadziły go kontuzje

Co ciekawe, wielka pasja Cieślaka zapewne nie miałaby swojego początku, gdyby nie żużel. - Na rower posadziły mnie kontuzje, które odniosłem jako zawodnik. Miałem poważnie uszkodzone kolana. Zerwałem więzadła w jednej i drugiej nodze. Urwała mi się też łąkotka. W pewnym momencie lekarz powiedział mi: kup pan rower stacjonarny i zacznij jeździć, bo to wzmocni mięśnie przed operacją, która jest konieczna. Posłuchałem, ale zdecydowałem się na normalny rower, bo nie chciałem się katować w domu. Okazało się, że to wyleczyło mi kolana. Zabieg nie był już potrzebny. Poza tym miałem dwa razy porządnie uszkodzony kręgosłup. Wcześniej bardzo lubiłem biegać, ale po tych urazach nie było to wskazane. Na rowerze było mi łatwiej - tłumaczy.

Rower miał być zatem formą terapii na krótki czas, a z czasem stał się nałogiem. - Z całą pewnością nazwałbym się nałogowcem. Kiedy nie jeżdżę dwa dni, to zaczynam się źle czuć. Czegoś mi brakuje i muszę wyjść, nawet jeśli za oknem jest paskudna pogoda - dodaje.

Pojedzie w mistrzostwach Polski?

Cieślak zna wielu ludzi, którzy zajmują się zawodowo kolarstwem. Kiedy widzą, jak trenuje, namawiają go na kolejny krok, czyli start w mistrzostwach Polski w kategorii do 75 lat. Niewykluczone, że doświadczony szkoleniowiec zdecyduje się na to w tym roku.
- Moim dobrym znajomym jest Przemysław Kocot, właściciel Gianta. To były kolarz, który jechał kilka razy Tour de Pologne. To on wierci mi dziurę w brzuchu. Widzi, jak trenuję, i mówi: musisz pojechać w zawodach. Na razie się waham. Zastanawiam się, ale niczego nie wykluczam. Pomysł chodzi mi cały czas po głowie, ale wszystko zależy od mojej dyspozycji. Problem w tym, że musiałbym jechać z 70 latkami, a to spora różnica. Dwa czy lata to naprawdę wiele. Poza tym tam rywalizują też byli kolarze. Niby nie ma ich wielu, ale jednak. Z drugiej strony traktuję to cały czas jako doskonałą zabawę, więc może się skuszę - tłumaczy.

Dodajmy, że rowerową pasją Cieślak zaraził wielu żużlowców, z którymi pracował w klubach. - Powiedziałbym nawet, że wprowadziłem do wielu klubów kolarstwo jako formę treningu. Wcześniej nikt o tym nie myślał. W Tarnowie na przejażdżki ruszali ze mną Martin Vaculik i Janusz Kołodziej, którzy byli znacznie młodsi, ale i tak dawałem sobie z nimi radę. Z kolei w Częstochowie najbardziej w czasie pandemii "przeciągnęli" mnie Jason Doyle, Fredrik Lindgren i Leon Madsen. Nie dawałem się, ale było ciężko. Oni dostawali wtedy do głowy, nie mieli co robić, więc codziennie pytali, czy jeździmy. W pewnym momencie modliłem się, żeby padał deszcz, bo każdy kolejny trening to była coraz większa rzeźnia - podsumowuje Cieślak.

Zobacz także:
Czy te dane wywołają dyskusję?
Nie było przed nim zamkniętych drzwi

Źródło artykułu: WP SportoweFakty