Był rok 1996 i nawet jak na tamte czasy do żużla trafił dopiero w wieku 18 lat. - Sytuacja była skomplikowana, bo u mnie nikt z rodziny nie interesował się żużlem, więc trafiłem do niego trochę przez przypadek. Jak chodziłem do podstawówki, rodzice nie byli skłonni dawać pieniążków na bilety do Torunia, ponieważ ciężko pracowali. Jak poszedłem do zawodówki, to zacząłem się pojawiać na stadionie. Stąd dość późne trafienie do żużla - wspomina początki Mariusz Puszakowski w rozmowie z WP SportoweFakty.
Świetnie zapamiętane początki
Po zdaniu licencji startował przede wszystkim w zawodach młodzieżowych, gdyż przebić się przez konkurencję na pozycji młodzieżowca było wówczas w Apatorze Toruń trudno. Juniorem był choćby czyniący postępy Robert Kościecha, a w kolejce do jazdy byli także Marcin Kowalik, Remigiusz Wronkowski czy najmłodszy z tego grona Tomasz Chrzanowski.
Swoją szansę w lidze Puszakowski też jednak w końcu otrzymał. Debiut miał miejsce w czerwcu 1997 roku w domowych zawodach przeciwko częstochowskiemu Włókniarzowi, gdzie punktów nie przywiózł. Ten pierwszy zdobył niedługo później w starciu z bydgoską Polonią, co bardzo dobrze utkwiło w pamięci 45-latka.
- Tak, tak, pamiętam. Derby w Bydgoszczy, na których było paru znajomych. Pokonałem tam Darka Patynka. Wygraliśmy bieg 4:2 z Mirkiem Kowalikiem, który stoczył z Jackiem Gollobem fajny pojedynek. Ja przywiozłem punkt, choć nikt mnie nie znał i byłem skazywany na porażkę. To są bardzo emocjonalne, super wspomnienia - przyznaje z nutką ekscytacji Puszakowski.
Pierwszy powrót do macierzy
W 1999 roku Apator walczył, aby znaleźć się w nowopowstałej Ekstralidze. Trzeba było bić się o to w barażu, w którym zresztą Puszakowski odegrał całkiem istotną rolę. W rewanżu przeciwko zielonogórskiemu ZKŻ-owi wyjechał na tor dwukrotnie za Chrzanowskiego i oba te wyścigi wygrał. I co więcej - jak sam przypomina - w obu za jego plecami do mety dojeżdżał Mirosław Kowalik. Torunianie dwumecz wygrali zdecydowanie, więc uniknęli spadku.
Na następne dwa sezony, będąc już seniorem, przeniósł się do łódzkiego ŁTŻ-u, który startował w 1. Lidze. - W Łodzi dobrze się układało, byłem jednym z lepszych zawodników, lecz tam po dwóch latach pokręciło się, bo klub się posypał. Za uszy ciągnął mnie jednak trener Jan Ząbik, który widział we mnie potencjał - mówi "Puzon", nawiązując do powrotu do Torunia w 2002.
Wówczas torunianie byli obrońcami tytułu mistrzowskiego zdobytego w poprzednim roku. Tymczasem skończyło się jazdą tylko o miejsca 5-8, a Puszakowski głównie był rezerwowym. - Miałem dobrą końcówkę w 2001, ale byłem chyba na to nieprzygotowany, bo nie zdawałem sobie sprawy z pewnych rzeczy. Poza tym jeździłem na kontrakcie amatorskim. Szansę na nieco więcej występów dostałem dopiero na koniec - przypomina.
Drugi powrót i niedosyt z brakiem medalu
Tego, czego brakuje bohaterowi naszego materiału z czasów jazdy dla Apatora to medalu Drużynowych Mistrzostw Polski. Omijały go te sezony, w których żółto-niebiesko-biali stawali na podium. Najbliżej sukcesu było paradoksalnie w 2005 roku, kiedy torunian skazywało się na trudny bój o utrzymanie, a oni na przekór temu okazali się rewelacją Ekstraligi. Puszakowski wrócił wtedy po dwóch sezonach spędzonych w Grudziądzu.
ZOBACZ WIDEO: Kościecha o swoim zawodniku. "Byłem sceptyczny do tego kontraktu"
- Byłem gotowy na takie wyzwanie. O żużlu poważniej zacząłem myśleć właśnie w 2005. Wiedziałem, jak powinien wyglądać profesjonalny sport. Wcześniej kleiłem dwa motocykle, a tutaj dostałem dużą pomoc od Ryszarda Kowalskiego. Natomiast w samym Apatorze nie było presji na wynik, mieliśmy jechać, jak najlepiej umiemy. Podstawą byli juniorzy, czyli Adrian Miedziński i Karol Ząbik, którzy robili rewelacyjną robotę. Jason Crump i Andy Smith coś zawsze przywieźli, tak samo Wiechu Jaguś, no i ja też coś dorzucałem. Stanowiliśmy monolit, jeden drugiemu pomagał. Coś przepięknego - stwierdza z zadowoleniem.
Ostatecznie Anioły uplasowały się na najgorszym dla sportowca czwartym miejscu. - Szkoda tego meczu w Częstochowie (o brązowy medal - przyp. red.). Nie udało się odjechać go w pierwszym niedzielnym terminie. Datą rezerwową dla Ekstraligi był poniedziałek, ale wtedy nie mogli jechać Crump i Smith. Jedynie tam poszarpaliśmy i wysoko przegraliśmy (32:58). Wtedy była olbrzymia szansa na medal - żałuje straconej szansy Puszakowski.
Najlepszych wspomnień nie ma on z ostatniego roku spędzonego w macierzystym klubie. Rok 2006 był dla niego naznaczony kontuzjami, a w samym klubie zaczęło brakować pieniędzy. - Wróciłem po ciężkiej kontuzji kręgosłupa, której doznałem we Wrocławiu. Czułem się pewnie, ale nie trafiłem ze sprzętem. Nikomu w klubie nie płacili, skład był klejony. Potem jeszcze złamałem nogę w Anglii, choć pojechałem mimo to do Rzeszowa. Zresztą na samym początku ligi nie wyszedł mi mecz w Rybniku i mnie po nim odstawiono - stwierdza były zawodnik, dodając, że zahamowało go również to, że w Polsce można było kontraktować wówczas więcej obcokrajowców i z tego też skorzystano w Toruniu.
Kontakty z kolegami ma do dziś
W kolejnych latach Puszakowski startował w kilku klubach pierwszoligowych i drugoligowych. Pomimo tego, że od ostatniego sezonu spędzonego w Toruniu minęła ponad dekada, gdy podjął decyzji o zakończeniu kariery, nie wyobrażał sobie, by turniej pożegnalny organizować w innym miejscu niż Gród Kopernika. Ten pod nazwą "Puzon Last Lap" odbył się na Motoarenie w październiku 2018 roku. Jej główny bohater znakomicie wspomina tamten dzień.
- Ja przez te lata cały czas byłem związany z Toruniem. W końcu jestem wychowankiem tamtego Apatora, jednym z ostatnich, a to sporo znaczy. Mogłem liczyć na mojego sponsora, Adama Krużyńskiego z firmy Nice, z którym ustaliliśmy, że coś takiego fajnego zrobimy. Nie wydałem na to ani złotówki, bo wszystko pokrył sponsor. Była fajna impreza przed i po, przyjechali ci, co mieli, m.in. Adam Skórnicki czy Damian Baliński. Oczywiście była duża ekipa starych toruńskich zawodników i było co porobić.
Puszakowski cieszy się, że cały czas utrzymuje bardzo dobry kontakt z kolegami z początków kariery, choćby wspomnianym już Kowalikiem czy kilkoma innymi. - Mogę powiedzieć, że to byli moi idole. Fascynowałem się tym, że mogę jeździć z nimi na zawody, byłem zadowolony, Dziś możemy na siebie liczyć, wypić piwo, pogadać, wystąpić w różnych wydarzeniach, np. charytatywnych. Jesteśmy pod telefonem - opowiada.
Po zakończeniu kariery Mariusza Puszakowskiego najczęściej można spotkać w boksach zawodników, w których opiekuje się sprzętem i dzieli się wiedzą zebraną przez lata startów na żużlu. Obecnie związany jest z teamem Chrisa Holdera, co też sprawiło, że jego ewentualne dołączenie do sztabu szkoleniowego toruńskiego Apatora, o czym się mówiło, nie jest teraz możliwe. - Na tą chwilę temat jest ucięty. Piotr Baron bardzo nalegał, ale wcześniej dogadałem się z Chrisem na pracę dla niego i nie chciałem łamać danego słowa. Wszyscy mnie zrozumieli. Trzymam z całych sił kciuki za Apatora - zakończył nasz rozmówca.
Tomasz Janiszewski, dziennikarz WP SportoweFakty
Statystyki Mariusza Puszakowskiego z czasów jazdy w Apatorze Toruń:
Sezon | Mecze | Biegi (wygrane) | Pkt+bon. | Śr. biegowa | Śr. meczowa | Lista klas. |
---|---|---|---|---|---|---|
2006 | 6 | 21 (2) | 16+3 | 0,905 | 2,67 | nsk |
2005 | 17 | 73 (12) | 84+13 | 1,329 | 4,94 | 37. |
2002 | 6 | 28 (5) | 33+6 | 1,393 | 5,50 | nsk |
1999 | 13 | 28 (2) | 20+4 | 0,857 | 1,54 | nsk |
1998 | 9 | 19 (0) | 10+2 | 0,632 | 1,11 | nsk |
1997 | 2 | 3 (0) | 1+0 | 0,333 | 0,50 | nsk |
SUMA | 53 | 172 (21) | 164+28 | 1,116 | 3,09 | - |
CZYTAJ WIĘCEJ:
Apator Toruń może powalczyć o jeszcze jeden transfer. Mają sprytny plan
Pozdzierane buty i zdenerwowani rodzice. Tak kiedyś "szalał" Karol Strasburger