"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
W skokach narciarskich pojawiła się znienacka rywalizacja mikstów, a w lekkiej atletyce - sztafet mieszanych. Akurat ta druga dość ciekawa. Nam tym bardziej przypadła do gustu, że na igrzyskach w Tokio dostarczyła olimpijskie złoto, a siedmiorgu jego autorów - emeryturę olimpijską. W tym roku wynosi ona 4203 zł brutto, oczywiście bez względu na kolor olimpijskiej blachy. Choć akurat ci z Tokio muszą jeszcze poczekać, jest ona wypłacana po ukończeniu 40. roku życia.
Dodajmy, że kiedyś powszechna była też sztafeta szwedzka polegająca na tym, że kolejni jej członkowie pokonywali dystans stu, dwustu, trzystu i czterystu metrów. Lub w odwrotnej kolejności. A propos Szwedów. Najstarszym medalistą olimpijskim pozostaje strzelec Oscar Swahn, który na igrzyskach w Antwerpii (1920), mając 73 lata i długą siwą brodę sięgającą niemal pasa, wywalczył srebro. Konkurencja - drużynowe strzelanie do sylwetki jelenia. Nie ma już takiej w programie igrzysk, a szkoda, bo paru jeleni by się znalazło. Ale mniejsza z tym. Chciałem tylko pokazać na powyższych przykładach, że sport się zmienia tak samo jak życie, a poszukiwanie nowych rozwiązań jest naturalną koleją rzeczy.
ZOBACZ WIDEO Jeden z najlepszych żużlowców na świecie był bliski zakończenia kariery! "Byłem poirytowany problemami"
Nawiązuję, oczywiście, do regulaminowych zmian w rozgrywaniu kwalifikacji przed turniejami Grand Prix w Warszawie i Cardiff. Zmiany są pozornie kosmetyczne, skoro dotyczą ledwie dwóch rund, niemniej na torze leży dodatkowe 20 punktów, a jeden zawodnik ma możliwość podnieść ich maksymalnie osiem. To niemało, może przecież zdecydować o być albo nie być na podium Indywidualnych Mistrzostw Świata. O być albo nie być globalnym championem.
A czy to zmiana we właściwym kierunku? Jak próbowałem wykazać powyżej, na nowinki nie ma co się zżymać, w końcu zapewniają ruch w interesie i ożywiają martwy sezon. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że są to zmiany w amerykańskim stylu. Że kolejną ich modyfikacją może być wykonanie dziesięciu pompek na czas lub wykonanie dziesięciu skoków przez skakankę obok stojącego na starcie motocykla i dopiero pokonanie jak najszybciej okrążenia. Ze startu zatrzymanego.
Akurat nie należę do grupy, która zmieni swoje życiowe plany, by koniecznie obejrzeć kwalifikacje po nowemu. Bo jazda w pojedynkę, bo treningi to najnudniejsza część speedwaya. I nie zmieni mojego nastawienia bonus w postaci jednego jedynego wyścigu.
Właśnie - nastawienie. Chyba po prostu musimy je zmienić, bo głównym problemem jest to, że mamy zbyt wygórowane oczekiwania. Że wielu z nas nie porzuciło marzeń o totalnej globalizacji speedwaya. Stąd też wielu naiwnie wierzyło, że firma Discovery - jak sama nazwa wskazuje - odkryje żużel dla nowych kontynentów i nowych narodów. W Chinach, Indiach oraz Arabii Saudyjskiej nie było jednak żużla przed erą Discovery, więc nie jest winą Discovery, że nie ma też obecnie. Choć, to fakt, promotor obiecywał niemal tyle, ile zdesperowany polityk w czasie kampanii.
Miało być rozszerzenie mapy żużlowania, a skończyło się podpisaniem deklaracji o ograniczeniu śladu węglowego w cyklu. Miało być bardziej atrakcyjnie, a skończyło się wyrzuceniem dziewczyn na szpilkach spod taśmy. Oczywiście w dobrej wierze, w imię walki z tym paskudnym, wszędobylskim seksizmem. I dziewczyny są na pewno z tego powodu szczęśliwe. Że straciły dobrze płatną robotę, w dodatku dającą satysfakcję, bo pozwalającą być w centrum i zaspokajać ludzką próżność.
Jeśli zatem pozbędziemy się nadziei, że każda kolejna kosmetyczna zmiana wyniesie dyscyplinę w inny, wymarzony wymiar, to generalnie może się okazać, że jest to jakieś uatrakcyjnienie. Choć, jak mówię, mnie jeden dodatkowy wyścig nie skusi. Jeden wyścig, w którym nie wiadomo kto pojedzie i dlaczego. Bo to system niesprawiedliwy, prowokujący sytuację, że do wyścigu punktowanego dostanie się ktoś z czasem piątym czy ósmym, a nie ten z rezultatem czwartym. To bowiem pozostaje niezmienne, że tor się zmienia i jedna grupa trafi na lepsze warunki, a druga na gorsze. Tymczasem do biegu o punkty dostaną się ci, którzy uzyskają najlepszy czas w każdej z czterech grup.
Kwalifikacje pozostaną nudne, bo esencją dyscypliny jest ściganie. Ustawienie się ramię w ramię obok siebie, jednoczesne puszczenie sprzęgła i sprawdzenie, dla kogo nie starczy miejsca w pierwszym łuku oraz, przede wszystkim, co można z tym zrobić w dalszej części wyścigu. Reszta to tylko otoczka i marketing.
A w sporcie sytuacja wydaje się dość przejrzysta. Kiedy jest ciekawie, żaden marketing nie jest potrzebny. Kiedy ciekawie nie jest, żaden marketing nie pomoże.
Kiedyś, gdy pracowałem jeszcze jako dziennikarz lokalnej Gazety Wrocławskiej, moim obowiązkowym rytuałem było uczestniczenie w pierwszym wiosennym treningu miejscowej drużyny. Nie chodziło jednak o samą jazdę w pojedynkę, lecz o wymianę uwag i przybicie kilku piątek. O pogadanie z ludźmi. O zobaczenie znajomych twarzy, które po zimie wyglądały jakby wyjęte z formaliny, tyle że z jedną zmarszczką więcej.
A więc nie oczekujmy, że rozgrywane o godz. 13 kwalifikacje, jakkolwiek je będziemy zmieniać, staną się nagle wyjątkowym przedstawieniem. O godz. 13 to się podaje zupę, a na konkretny żużel trzeba poczekać do wieczora.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Apator Toruń może powalczyć o jeszcze jeden transfer. Mają sprytny plan
- Kolejny znany żużlowiec kończy bogatą w sukcesy karierę!