W Rybniku wielu było wybitnych żużlowców, którzy osiągali sukcesy zarówno na arenie międzynarodowej, jak i na krajowym podwórku. W ich cieniu przez lata startował Jerzy Gryt. W barwach śląskiego klubu sześciokrotnie sięgnął on po tytuł Drużynowego Mistrza Polski. Do tego dołożył trzy brązowe medale DMP, a także wiele sukcesów indywidualnych. Ten najcenniejszy osiągnął w 1971 roku.
Pogodził faworytów
Gryt wówczas nie był faworytem finału Indywidualnych Mistrzostw Polski, który rozgrywany był na torze w Rybniku. To był jego największy atut, bo przecież miejscowy obiekt znał jak własną kieszeń. Wiedział, że wyżej stoją akcje Edwarda Jancarza, Andrzeja Wyglendy czy Jerzego Szczakiela. Jednak to on pogodził gwiazdy polskiego żużla i sięgnął po tytuł, który jest marzeniem każdego żużlowca.
- Bardzo trudno było zdobyć mistrzostwo. W tych czasach brylował Wyglenda. W obsadzie finału byli też Waloszek, Mucha, Gluecklich czy Jancarz. Chciałem zdobyć to trofeum, było to największe marzenie. Mówiłem, że muszę zrobić mistrzostwo, bo jak nie teraz, to kiedy? Bardzo się cieszyłem z wygranej - wspominał Gryt w programie "Gwiazdozbiór Śląskiego Sportu", który emitowany był na kanale Telewizji TVT na Youtube.
ZOBACZ WIDEO: Koniec kariery, spokój czy nowy impuls. Czego potrzebuje Tai Woffinden?
Gryt trzy dni przed finałem IMP odbył trening na rybnickim torze. Wtedy kierownik drużyny ROW-u Jerzy Kubik mierzył czasy zawodnikom i przekazał mu wiadomość, którą zapamiętał do dzisiaj. - Mówił, że jak tak pojadę w niedzielę - a to był czwartek - to mam mistrza Polski - dodał. Jego triumf można uznać za sensację, bo wtedy był "jedynie" solidnym ligowcem. W 1973 roku sięgnął jeszcze po srebrny medal, ulegając tylko Wyglendzie.
W cieniu legend
W ROW-ie zawsze był w cieniu Woryny i Wyglendy. - Nie mogłem się do nich zbliżyć. To była światowa czołówka. Byłem w kadrze narodowej przez 8 lat, ale Wyglenda, Woryna, Maj czy Tkocz to była potęga. Najpierw oni dostawali najlepszy sprzęt, a reszta, w tym ja, byliśmy tak jakby dokoptowani do nich - dodał Gryt.
Legendy rybnickiego żużla miały jednak duży wpływ na jego karierę. Był zapatrzony w Joachima Maja. Jak sam wspomina, miał szacunek dla starszych w zespole. - Jak Maj mi powiedział, żebym mu wyczyścił motocykl, to ja byłem szczęśliwy, że mogę to zrobić - stwierdził rybnicki żużlowiec.
- Czuję się bardzo spełniony. Cieszyłem się tym sportem. Stadion to był mój drugi dom. Cieszyłem się, że uprawiałem sport żużlowy - powiedział.
Żużel kochał od dziecka
Sport żużlowy Gryt kochał od dziecka. W Rybniku nie było zresztą innej możliwości. Każdy mały chłopiec chciał zostać żużlowcem. Na podwórkach ścigano się na rowerach, udając zawodników. Gryt jeździł niemal na każdy trening czy zawody. Jak wspomina, w niedzielę nie było co innego o roboty.
Karierę rozpoczął w 1965 roku. Miał 22 lata, ale udowodnił, że wiek nie stanowił przeszkody. Wystąpił wtedy w czterech meczach i wywalczył cztery punkty, ale przyczynił się do zdobycia tytułu DMP. Z roku na rok spisywał się coraz lepiej. Trenował pod okiem Joachima Maja i Stanisława Tkocza i czynił systematyczne postępy.
W końcu został jednym z liderów ROW-u. Jak wyliczył Marcin Zielonka z "Tygodnika Żużlowego", łącznie wystąpił w 114 meczach, pojechał w 418 biegach i wraz z bonusami wywalczył 823 punkty. Łączna średnia w rybnickim klubie to 1,969 pkt/bieg. Po zakończeniu kariery pracował jako trener w rybnickim klubie i w 1990 roku poprowadził go do ostatniego medalu DMP.
Czytaj także:
Policja stała i się przyglądała. Zrobił show na rondzie
Sami sobie zaprojektowali stadion. Miasto wskazuje ważny termin