O sprawie pierwsza napisała Interia, a cała ta sytuacja wywołuje potężne emocje w Zielonej Górze. Oczywiście także dlatego, że zamieszanie wokół Falubazu było jednym z elementów kampanii prezydenckiej w tym mieście. A że to klub legendarny, może nawet wciąż najbardziej rozpoznawalny żużlowy w Polsce (z uwagi na logo Myszki Miki), to bardzo interesuje mieszkańców, co się w nim dzieje i czy dobrze się w nim dzieje.
Przed drugą turą samorządowych wyborów klub, którym rządzi miasto, bo ma większościowy pakiet udziałów, głośno zachęcał do głosowania na urzędującego prezydenta. A jednak rządzący miastem od blisko 20 lat Janusz Kubicki uzyskał 42,54 procent głosów i przegrał z Marcinem Pabierowskim z Koalicji Obywatelskiej. Jeszcze bardziej zaskakujące jest jednak to, co wydarzyło się zaraz potem.
Gdy stało się jasne, że Kubicki będzie musiał pożegnać się ze stanowiskiem (zaprzysiężenie nowych władz 7 maja), najpierw rozpisał konkurs, w którym Falubaz ma zgarnąć dodatkowe dwa miliony złotych dotacji, a potem zwołał Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy klubu, na którym już we wtorek ma dojść do przejęcia większości akcji przez innego udziałowca, Stanisława Bieńkowskiego.
Miasto zamierza zgodzić się na podwyższenie kapitału zakładowego klubu, a wykupienie nowych akcji wartych 667,9 tysięcy złotych zamierza zaproponować jedynie Bieńkowskiemu. To sprawiłoby, że miliarder od wtorku będzie miał większość udziałów i w pojedynkę będzie mógł rozstrzygać o wszystkich najważniejszych sprawach.
ZOBACZ WIDEO: Patryk Dudek w lepszej formie niż przed rokiem. "To będzie kolejny temat do rozmów"
- Prezydent, podejmując tę uchwałę, działa wbrew interesowi miasta. Już wcześniej apelowaliśmy, by po przegranych wyborach nie podejmowano takich decyzji - oburza się nowy radny Adam Urbaniak z Koalicji Obywatelskiej, która za chwilę będzie miała większość głosów w nowej radzie miasta Zielona Góra. - W normalnych okolicznościach prawo poboru przysługuje proporcjonalnie każdemu z akcjonariuszy. Tym razem tak nie będzie.
Do tej pory miliarder posiadał 38 procent akcji klubu, miasto 43, a 19 procent było w rękach Roberta Dowhana. Gdyby taki stan rzeczy utrzymał się po wyborach, nowe władze miasta mogłyby swobodnie zarządzać klubem w porozumieniu z posłem KO, Robertem Dowhanem. To było zapewne nie na rękę odchodzącemu prezydentowi Kubickiemu. W nowym rozdaniu Bieńkowski będzie miał 51 procent akcji, miasto 33,9, a resztę Dowhan. Pojawiły się nawet plotki, że to właśnie Kubicki miałby zostać nowym prezesem klubu.
- Po raz kolejny zaczyna się wokół klubu jakaś dziwna gra. Jeszcze dwa tygodnie temu mówiono, że miasto ma za dużo do powiedzenia w klubie, a dziś te same osoby mówią dokładnie coś odwrotnego - tłumaczy nam prezydent Janusz Kubicki. - Miasto nigdy nie miało większości udziałów w klubie. Zaangażowanie kapitałowe wynikało z wielkich długów, które zostały wygenerowane wcześniej. Bez dodatkowego wsparcia byłoby trudno klubowi przetrwać - twierdzi odchodzący prezydent Zielonej Góry.
Kontrowersje są tym większe, że wtorek to jeden z ostatnich dni pracy rady miasta i obecnego prezydenta. Na 7 maja zaplanowane jest zaprzysiężenie nowych radnych i nowego prezydenta. Ci otwarcie mówią, że chcieliby realizować własną politykę w klubie.
- To nikomu nie służy. Nikt chyba nie łudzi się, że bez pomocy miasta można prowadzić klub z ambicjami. Mam nadzieję, że ta sprawa da się jeszcze odwołać - dodaje Urbaniak.
Dotychczasowy prezydent uważa jednak, że emisja dodatkowych akcji to jedyne rozwiązanie.
- Po wycofaniu się spółki Enea mamy do zasypania dziurę w budżecie. Od początku wszyscy o tym wiedzieli. Taki pomysł był wcześniej uzgodniony. Dla mnie najważniejsze, że dzisiaj Falubaz jest dobrze zarządzany i wyszedł na prostą. Zagwarantowane są pieniądze na budowę minitoru, jak również na skończenie remontu stadionu, a dokładnie budowę trybun na drugim łuku - dodaje Kubicki.
Jednocześnie polityk deklaruje, że choć przegrał wybory nie tylko na prezydenta miasta, ale także na radnego, nie interesuje go funkcja prezesa klubu. Wielu sugerowało właśnie takie rozwiązanie. Kubicki ma dobre relacje z Bieńkowskim, a posada prezesa Falubazu utrzymałaby go w lokalnej polityce.
- Jedno jest pewne: nigdy nie będę prezesem klubu! I jest to wiadome od dawna. Prezesem jest Wojciech Domagała, a dyrektorem sportowym Piotr Protasiewicz. Radzą sobie dobrze i trzeba im po prostu pozwolić działać. Nie ma opcji, abym zajmował się w klubie czymkolwiek poza kibicowaniem. Zapewniam, że nie będę pracować w klubie, jak sugerują pewne osoby - dodaje.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Nawet zawodnicy Motoru mieli zastrzeżenia do toru
Przedpełski musi sobie zrobić przerwę?