Jan Gacek: Nie da się ukryć, że miniony sezon w twoim wykonaniu był kiepski. Nie zgodzę się jednak z twoim stwierdzeniem, że było tragicznie. Przypomnę choćby początek sezonu, bardzo dobrze spisałeś się w meczu sparingowym z Unibaxem, potem udane występy ligowe przeciwko zespołom z Gorzowa i Zielonej Góry, trzecie miejsce w mocno obsadzonym Memoriale Alfreda Smoczyka...
Damian Baliński: Tak jak powiedziałeś, pierwsze mecze były naprawdę udane. Sam mogę zadać sobie pytanie, dlaczego straciłem formę z początku sezonu? Nie wiem co się ze mną stało...W imprezach, które wymieniłeś rzeczywiście dawałem sobie radę. Coś się jednak później zepsuło i z meczu na mecz było gorzej.
Było gorzej, ale złe występy przeplatałeś takimi, które wróżyły szybki powrót do wysokiej formy. Mam na myśli kilka przyzwoitych startów w lidze, eliminacjach do IMP czy turnieje indywidualne w Gdańsku i Rawiczu...
- Owszem, zdarzały mi się dobre występy przez cały sezon, ale było tego za mało, żebym mógł być usatysfakcjonowany. Ważne przecież, żeby forma była w miarę ustabilizowana. W końcowym rozrachunku muszę przyznać, że to nie był dla mnie dobry rok. Bardzo dobry był w moim wykonaniu sezon 2007. Kolejny rok był niewiele gorszy. Liczyłem na to, że będę osiągał co najmniej takie wyniki jak w 2008 roku. W przekroju całego sezonu zdobyłem zdecydowanie mniej punktów niż w dwóch ostatnich latach. Moja średnia biegowa najlepiej oddaje tę sytuację.
Porównując swoje wyniki do tych z ubiegłych lat musisz pamiętać, że w tym roku liga była wyjątkowo mocna i wyrównana...
- Rzeczywiście tegoroczne rozgrywki były niezwykle zacięte. Mimo wszystko nie jest to okoliczność, która mnie tłumaczy. Jestem już doświadczonym zawodnikiem i powinienem trzymać równy poziom. Niestety gdzieś się pogubiłem i wkradły się niepotrzebne nerwy. Cieszę się, że ten sezon już się skończył i teraz mogę na spokojnie leczyć się i przygotowywać na kolejny rok startów. Wierzę, że w sezon 2010 wejdę w pełni zdrowy i świetnie przygotowany pod względem sprzętowym.
Słuchając twoich wypowiedzi mam wrażenie, że rozmawiam ze zrelaksowaną i optymistycznie nastawioną do przyszłości osobą. W sezonie wielokrotnie wydawałeś się zagubiony i zestresowany...
- Cóż, nie mówię, że tak nie było. W sezonie musiałem liczyć się z tym, że moje miejsce w składzie jest zagrożone. Ciągle miałem poczucie, że nawet jeden nieudany bieg może sprawić, że ktoś inny zajmie moje miejsce. Taka ewentualność była deprymująca, bo naprawdę intensywnie pracowałem nad tym, żeby wyniki były jak najlepsze. Były przecież mecze czy biegi, od których byłem odsuwany. Na szczęście to wszystko już za mną. Powyciągałem odpowiednie wnioski i na wiele spraw będę patrzył inaczej. Wierzę, że błędy z tego sezonu już się nie powtórzą.
Obserwując cie w parkingu w tym roku wielokrotnie miałem wrażenie, że stres jest twoją największą słabością...
- Stres rzeczywiście mi się udzielał. Przez to nie mogłem sam spełniać oczekiwań swoich i kibiców. Coś mnie hamowało. W pewnym momencie byłem tak zagubiony, że myślałem, że tylko zakończenie sezonu może mnie uspokoić. Potrzebowałem odpoczynku, żeby na spokojnie wszystko sobie poukładać. Nie czułem się źle na co dzień, nie miałem problemów osobistych, po prostu gdzieś straciłem wiarę we własne umiejętności. Przed wyścigami z zawodnikami światowej czołówki podświadomie czułem, że nie mam z nimi szans. Takie podejście mnie gubiło.
Wielu wybitnych żużlowców współpracuje z psychologami. Jak to wygląda u ciebie?
- Muszę przyznać, że niedawno wznowiłem kontakty z psychologiem. Jestem z tego faktu bardzo zadowolony. Pracowałem z panią psycholog w 2007 roku, kiedy odnosiłem największe sukcesy. Później poczułem się bardzo pewnie i tego zaniechałem. Szczerze mówiąc żałuję, że nie zdecydowałem się wznowić współpracy z fachowcem wcześniej. Dobry psycholog potrafi naprowadzić człowieka na dobrą drogę i wówczas łatwiej sobie radzić z codziennymi trudnościami. Myślę, że dzięki tej współpracy będę potrafił z większym dystansem i spokojem podchodzić do pojedynczych niepowodzeń czy drobnych spadków formy. Sporo dała mi też lektura kilku ciekawych artykułów o Adamie Małyszu, który przecież wiele zawdzięcza współpracy z psychologiem. Korzystanie z takiej pomocy to nie jest powód do wstydu. Ja po nieudanym sezonie musiałem szukać na różnych polach sposobu poprawy sytuacji i jestem przekonany, że dobrze zrobiłem podejmując taką współpracę. Zdałem sobie sprawę, że czasami nie warto szukać przyczyn słabszej dyspozycji w czynnikach zewnętrznych jak choćby w sprzęcie, tylko warto poszukać przyczyny problemu w sobie. Mam jeszcze sporo czasu do rozpoczęcia sezonu. Jeśli współpraca z psychologiem będzie nadal układała się tak dobrze jak teraz to sądzę, że będę świetnie przygotowany mentalnie do ścigania się na żużlu.
Odejście Krzysztofa Kasprzaka musi być dla ciebie trudnym tematem, przez kilka lat tworzyłeś z nim świetną parę. Mimo to przed ostatnim meczem tego sezonu - wyjazdowym w Częstochowie nikt nie chciał jechać z nim w parze...
- Szczerze mówiąc nie chciałbym wdawać się w szczegóły. Z Krzyśkiem jeździłem w parze przez dobre parę lat i ogromna większość moich wspomnień jest miła. Czerpałem wiele radości z jazdy z nim. Zdarzały się w tym sezonie niemiłe sytuacje. Kilka razy nie porozumieliśmy się na torze, ale to niczego nie zmienia. Media chętnie wypytują o sprawy konfliktowe jednocześnie zapominając o tym co dobre. Patrząc z perspektywy lat muszę jasno stwierdzić, że z osobą Krzysztofa mam więcej pozytywnych skojarzeń niż złych. Nie chcę komentować relacji między włodarzami klubu i Kasprzakiem, bo to zwyczajnie nie moja sprawa.
Kiedy włodarze Unii Leszno zapowiedzieli, że konieczne są roszady w składzie kibice zawzięcie dyskutowali na twój temat. Pojawiły się głosy krytyczne, ale bardzo wiele osób otwarcie mówiło, że nie wyobraża sobie Unii Leszno bez Damiana Balińskiego...
- Bardzo dziękuję wszystkim kibicom, którzy we mnie wierzą. Czuję, że nie może mi się przydarzyć kolejny, równie słaby sezon właśnie ze względu na zaufanie, którym mnie obdarzono. Nie chcę zawieść osób, które potrafią wspierać mnie w trudnych chwilach. Mam również dług wdzięczności w stosunku do działaczy Unii Leszno.
Kiedy pojawił się temat odejścia z Unii Krzysztofa Kasprzaka kibice martwili się głównie stratą wartościowego żużlowca. Twoją osobę zdecydowanie rzadziej rozpatruje się wyłącznie w kategoriach zdobyczy punktowych. Dla większości kibiców jesteś żywym symbolem Unii. Dobrze czujesz się w roli ikony leszczyńskiego żużla?
- Myślę, że trzeba byłoby zapytać kibiców dlaczego mają do mnie taki a nie inny stosunek. Ja staram się nie czytać internetowych komentarzy i nie ekscytować się takimi sprawami. Komentarze w Internecie są anonimowe i nie wiadomo kto za nimi stoi. Czasami dzieci wypisują bzdury na tematy o których nie mają zielonego pojęcia. Nie ma więc powodu, żeby przykładać dużą wagę do takich komentarzy. Zdecydowanie wolę spotykania na żywo z kibicami. Co roku są one organizowane. Wtedy jest lepsza okazja, żeby twarzą w twarz porozmawiać o niejasnych sytuacjach.
Czy zamierzasz zainwestować więcej pieniędzy w sprzęt niż w minionym roku?
- Chcę zainwestować rozsądnie. To, że kupię więcej silników wcale nie będzie znaczyło, że będę lepiej przygotowany sprzętowo. Czasami im więcej sprzętu tym trudniej wybrać ten właściwy. W minionym sezonie dysponowałem ośmioma silnikami i chciałem wszystkie wypróbować. Prowadziło to do sytuacji, że zaczynałem się w tym gubić. Mogłem skoncentrować się wyłącznie na tych silnikach, na których osiągałem dobre wyniki. Na przyszły sezon zamierzam kupić trzy zupełnie nowe silniki, do tego dojdą dwa, które najlepiej spisywały się w minionym sezonie.
Dziękuję za rozmowę.
- Ja również dziękuję i chciałbym jednocześnie serdecznie pozdrowić moją rodzinę, żonę i dzieci. Chciałbym również podziękować sponsorom, którzy wspierali mnie w 2009 roku.