[b]
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: W ostatnim tygodniu odpuścił pan start w lidze szwedzkiej ze względu na stan zdrowia po wypadku w Warszawie. Jak dziś wygląda pana sytuacja zdrowotna?[/b]
Kai Huckenbeck, siódmy zawodnik klasyfikacji Grand Prix: Z moim zdrowiem wszystko jest ok. Po wypadku podczas Grand Prix w Warszawie mam kilka większych siniaków, ale to nie wpływa na moją dyspozycję. To małe kontuzje, więc jestem w stu procentach gotowy na kolejny turniej w Landshut. Na szczęście nie sprawdziły podejrzenia o wstrząśnieniu mózgu. Miałem ból głowy około 20 minut po zakończeniu zawodów, ale potem wszystko wróciło do normy. Lekarze sprawdzili mnie całego, ale żadne z badań nie wykazało nieprawidłowości.
W jednym z biegów na PGE Narodowym bardzo ostro potraktował pana Bartosz Zmarzlik, który tak mocno docisnął pana do płotu, że przez moment wydawało się, że upadnie pan na tor. Spodziewał się pan aż tak ostrego ataku?
Walka z Zmarzlikiem faktycznie była ostra, ale nie mam do niego żadnych pretensji. Zdaję sobie sprawę, że tak się jeździ w Grand Prix. Nie było to żadne zachowanie nie fair, a ja utrzymałem się na motocyklu. Mam wrażenie, że to są właśnie akcje, które chcą oglądać kibice.
Ma pan pretensje do mistrza świata o to zachowanie?
Nie mam do Zmarzlika żadnych pretensji. Cóż mogę powiedzieć. Może kiedyś się zdarzy, że to on będzie w mojej sytuacji. Nigdy nic nie wiadomo.
ZOBACZ WIDEO: "Nie ma sensu". Szczere słowa Bartosza Zmarzlika o torach w Grand Prix
To znaczy, że pan w takiej sytuacji zachowałby się podobnie?
Trudno powiedzieć, czy zachowałbym się tak samo. W takich sytuacjach czasami po prostu nie wiesz, że ktoś jest tuż za tobą. Podjeżdżasz blisko płotu, a dopiero po chwili orientujesz się, że rywal był dosłownie kilka centymetrów za tobą. Takie rzeczy po prostu się dzieją. To nieodłączna część żużla.
Jak bardzo niebezpieczna była to akcja z pana perspektywy?
Od początku czułem, że będziemy blisko, a miejsca będzie bardzo mało. Miałem jednak znakomitą prędkość i to była jedyna szansa, by wyjść na prowadzenie. Liczyłem się z tym, że może zdarzyć się coś takiego, a ja zostanę dociśnięty do bandy. Zmarzlik popisał się dobrą obroną, a ja miałem pecha. Ostatecznie utrzymałem się na motocyklu, więc nie mogę narzekać.
Wielu ekspertów przekonuje, że kluczowym czynnikiem w pana dobrej formie są silniki Berta van Essena. Też pan tak uważa?
Trudno powiedzieć. Całkiem możliwe, że to prawda. Silniki są dobre, ale może to także kwestia odpowiednich ustawień silnika, albo po prostu moja dobra jazda. Aby notować dobre występy wiele czynników musi się na to złożyć.
Jason Doyle pokazał w Warszawie, że sprzęt od van Essena to w tej chwili światowy top.
Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Korzystam z silników od Berta van Essena od 12, czy nawet 13 lat i zawsze byłem z nich zadowolony. Od kilku lat na podobnym sprzęcie od tego tunera jeżdżą także Jason Doyle, czy Fredrik Lindgren, a Bert wciąż wykonuje znakomitą pracę.
Co więc się stało, że nagle z szerzej nieznanego tunera Bert van Essen stał się jednym z najlepszych żużlowych inżynierów na świecie?
Szczerze mówić nie wiem, co takiego się wydarzyło. Całkiem możliwe, że po prostu dopiero kilka lat temu światowa czołówka odważyła się wypróbować ten sprzęt i dlatego zrobiło się o nim głośno. Wcześniej Bert skupiał się głównie na pracy dla zawodników jeżdżących na żużlu na długich torach.
Musiał pan jednak zauważyć, że w ostatnich latach te silniki są lepsze niż wcześniej. Widać to choćby po pana zwyżce formy w ostatnich latach.
Może faktycznie te silniki są teraz lepsze niż kiedykolwiek wcześniej. Ja jednak nigdy nie miałem szczególnych uwag do nich. Od kilku lat mój sprzęt jest naprawdę szybki. Mi pomaga także to, że znakomicie znam te silniki, wiem jakie ustawienia dobierać w konkretnych warunkach.
Czy czuje się pan obecnie w życiowej formie?
Bez wątpienia tak.
Zmieniło się coś jeszcze w pana otoczeniu, że z solidnego pierwszoligowca przemienił się pan w lidera i solidnego zawodnika na poziomie Grand Prix?
Na ten sezon zatrudniłem nową ekipę mechaników, a oni wykonują znakomitą pracę. Wcześniej pracowali dla Gleba Czugunowa, więc mają doświadczenie z rywalizacji na międzynarodowym poziomie. Znamy się od 10 lat, wcześniej też mieliśmy okazję razem współpracować, a teraz jestem z nich bardzo zadowolony. Poza tym z każdych zawodów czerpię w tym roku olbrzymią przyjemność. Bawię się każdą rundą Grand Prix, nie spinam się, a po prostu cieszę się możliwością rywalizacji z najlepszymi. Zimą sporo pracowałem właśnie nad zmianą podejścia do sportu i to udało się osiągnąć.
Jakie ma pan oczekiwania przed Grand Prix Niemiec na torze w Landshut?
Dwukrotnie byłem już w półfinałach Grand Prix, więc teraz wypadałoby awansować do finału. To byłoby coś niesamowitego, zwłaszcza przed własnymi fanami. Skupiam się jednak na awansie do półfinału. To podstawa.
Słyszał pan, że jest szansa, by w kolejnym sezonie Grand Prix Niemiec odbyło się na wielkim stadionie we Frankfurcie. Co pan na to?
Nie słyszałem o tym wcześniej, ale jeśli to prawda, to byłoby coś niesamowitego. To byłaby dobra wiadomość nie tylko dla mnie, ale dla całego żużla. Potrzebujemy takich wydarzeń. Oczywiście trudno porównywać popularność żużla w Niemczech, do tego co dzieje się w Polsce, ale widzę, że zainteresowanie moimi występami w mistrzostwach świata. Na poszczególne rundy podróżuje coraz więcej niemieckich kibiców.
Bardzo dobrze spisuje się pan nie tylko w Grand Prix, ale także w barwach Polonii Bydgoszcz. Nie obawia się pan, że starty dzień po dniu mogą odbić się na wynikach w Metalkas 2. Ekstralidze?
Nie sądzę, by to był jakiś problem. Mam już spore doświadczenie w takich sytuacji i zwykle radziłem sobie dobrze. Z Landshut do Poznania jest około ośmiu godzin drogi, więc to nie będzie żaden problem. Liczę na zwycięstwo Polonii i oczywiście swój dobry występ. Chcemy awansować do PGE Ekstraligi, a ja za rok chciałbym się znów sprawdzić w tej lidze. Czuję, że jestem na to gotowy.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty