W finale Grand Prix Niemiec w Landshut wystartowali od krawężnika: Jack Holder, Dominik Kubera, Mikkel Michelsen i Bartosz Zmarzlik. Polak swoim wyborem czwartego pola mocno zaskoczył, ale jak tłumaczył po zawodach - chciał "bujnąć się" po szerokiej, ale to mu się nie powiodło.
W najważniejszym biegu dnia atomowy start zaliczył Michelsen, który objął prowadzenie i jak się okazało później, to nie oddał go już do samego końca. - W tym niechcianym, obrzydliwym, bladym i białym kasku pędzi po pierwsze historyczne zwycięstwo - komentował Michał Korościel.
I to właśnie za plecami Duńczyka działo się najwięcej. Długo na drugiej pozycji znajdował się Jack Holder, który miał chrapkę na Duńczyka. Kiedy wydawało się, że go wyprzedzi, to chwilę później Australijczyk musiał już odpierać ataki Zmarzlika.
Wszystko rozstrzygnęło się na czwartym okrążeniu. Najpierw Zmarzlik wjechał pod Holdera i go wyprzedził, ale ten momentalnie przyciął i wrócił na drugą pozycję. Polak napędził się jednak pod bandą, zjechał do środkowej ścieżki i na kresce wyprzedził klubowego partnera z Orlen Oil Motoru Lublin.
Czytaj także:
1. Sroga kara dla żużlowca. Został zawieszony na 20 miesięcy!
2. Roczna przerwa okazała się dla niego zbawienna
ZOBACZ WIDEO: "Nie ma sensu". Szczere słowa Bartosza Zmarzlika o torach w Grand Prix