"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
To ciekawe zjawisko, otóż po odwołaniu zawodów następuje często większy wysyp artykułów w branżowych mediach niż po zawodach rozegranych. Wystarczy, że raz popada i z miejsca piszemy o skandalu, kompromitacji, żenadzie, braku profesjonalizmu etc.
Wy rzeczywiście byliście przy nadziei, że w erze plandek nie odwołamy już nigdy żadnej żużlowej imprezy? A każde odwołanie będzie można nazwać skandalem? Oczywiście wiem, skąd ta irytacja i pomyje wylewane na wszystkich dookoła. To całkiem ludzkie zachowanie. Mianowicie szykujemy się na niedzielny wieczór, jesteśmy zniecierpliwieni, żądni emocji i uważamy, że one nam się po prostu należą. Tymczasem los nam te igrzyska odbiera. I wtedy szukamy winnych wszędzie dookoła. A to PGE Ekstraliga nie wypracowała właściwych procedur, a to sędzia niezdecydowany, a to żużlowcy panienki...
ZOBACZ WIDEO: "Mam co robić w życiu". Interesujące słowa Rusieckiego na temat zmiany prezesa Fogo Unii
Ludzie, troszkę zrozumienia dla tego świata. Bywa, że matka natura ześle niekiedy niepożądany deszcz, ale później się do nas uśmiechnie i zezwoli na widowisko. Tak było choćby w 2022 roku w Gorzowie, gdzie lunęło przed rozpoczęciem rundy Grand Prix. Ciepły czerwcowy wieczór sprawił jednak, że po kilkudziesięciu minutach tor stał się przejezdny i przy pełnych trybunach można było zacząć show. Bo za chwilę zrobiło się ładnie. Rzecz jasna, początek jest wtedy loteryjny i potrzeba około jednej serii, by nawierzchnia stała się bezpieczna, a rywalizacja bardziej sprawiedliwa. To jednak część tej zabawy, dlatego zawodnicy muszą też być uniwersalni. Niekiedy po prostu trzeba się wykazać umiejętnością prowadzenia motocykla na błocie.
Co innego jednak, gdy pogoda generalnie jest paskudna, a na trybunach siedzi z tego powodu garstka ludzi. Mniej więcej tak było w niedzielę pod Jasną Górą, gdzie słusznie podjęto próbę uratowania zawodów, jednak tym razem pogoda nie chciała pomóc szczęściu. Więc słusznie zakończono tę nierówną walkę. No bo jaka to przyjemność, siedzieć w zimnie, patrzeć w niebo i być świadkiem przypadkowych rozstrzygnięć? Mnie to nie kręci. Ok, może nawet trzeba było wydać rozkaz do rozejścia się nieco wcześniej, zważywszy na okoliczności przyrody i późną porę. No ale wtedy też pojawiłby się szereg zarzutów.
Plandeki to, oczywiście, pożyteczny wynalazek, ale co z tego, jeśli po ich zdjęciu, w momencie rozpoczęcia zawodów, nadal leje. Czy Wam to się podoba czy nie, żużel pozostaje dyscypliną zależną od pogody i jeszcze nie raz podejmiemy nieudaną próbę uratowania imprezy. Bo raz pogoda dopomoże, a innym razem nie. Nie podobnie jest w skokach narciarskich? Przekładają nam początek pierwszej serii po kilka razy o piętnaście minut, aż w końcu każą przełączyć kanał. Nie jest to wtedy winą ani dyrektora Pucharu Świata z krótkofalówką w ręku, ani organizatora, który nie przegnał halnego, ani też Kamila Stocha czy Stefana Krafta. Choć, to akurat różnica, skoczkowie w przeciwieństwie do żużlowców nie mają nic do gadania. Kiedy zapalą im zielone światło, muszą się rzucić w przepaść z nadzieją, że będzie dobrze. Żużlowcy natomiast potrafią sami zdecydować, czy to światło w ogóle zapalać. Jak przed rokiem w Krośnie.
Mam świadomość, że igrzysk potrzebujemy tu i teraz, jednak nie zawsze je dostaniemy.
Jest jednak coś, do czego chciałbym się przyczepić. Krótko mówiąc, krew mnie zalewa, gdy widzę kolejne komunikaty Głównej Komisji Sportu Żużlowego, że oto ustalono listy startowe finałów Złotego Kasku, Srebrnego, Brązowego... Jak to ustalono?! Na jakiej podstawie?
Rozumiem, że czasy się zmieniają i porządek żużlowego świata nie został stworzony raz na zawsze. Nie idźmy jednak drogą absurdu. To przecież kompletne wypaczenie idei sportu, likwidacja dotychczasowych eliminacji do tak prestiżowych rozgrywek. Przecież gdyby nie kontuzja Janusza Kołodzieja, taki Kacper Woryna nie znalazłby się w ogóle w obsadzie Złotego Kasku. Bo tak zdecydował trener Rafał Dobrucki, a Główna Komisja Sportu Żużlowego to zaakceptowała. Jednych pozbawiając marzeń, a drugich nagradzając nie wiadomo za co. Wspomniałem o tym Irkowi Igielskiemu, szefowi GKSŻ, przy okazji Drużynowych Mistrzostw Europy w Grudziądzu, najwyraźniej nie wiedząc, że to dopiero początek reform.
Oto władze naszego speedwaya przy laptopie ustaliły także obsady finałów Srebrnego i Brązowego Kasku. Przepraszam, jakie to finały, skoro eliminacji nie było? Dlaczego o Srebrnym Kasku ma zapomnieć choćby Hubert Jabłoński, a miejsce w imprezie otrzymuje Jakub Stojanowski? To taki przykład pierwszy z brzegu, zapewne jest wiele bardziej przemawiających do wyobraźni. Nie ma jednak sensu rzucać nazwiskami, bo ci chłopcy są Bogu Ducha winni. Oni tylko jadą tam, gdzie im każą. Nie rozumiem jednak, dlaczego Marcel Kowolik nie ma prawa powalczyć o Finał Srebrnego Kasku z Kevinem Małkiewiczem. Który ogromną przewagę nad konkurencją i tak już posiadł, bo przecież losy trofeum rozstrzygną się na jego domowym torze. Niech więc pokaże najpierw w eliminacjach, że na to miejsce zasłużył. Niech mu ewentualny późniejszy sukces lepiej smakuje.
To jakiś niebezpieczny proceder, że w polskim żużlu dotychczasowe eliminacje zaczęły być zastępowane przez nominacje. Podajcie mi, proszę, jeden argument dowodzący słuszności takiego działania. Selekcjoner jest głównie od wyboru zawodników na rozgrywki drużynowe i wytypowania ekipy na zimowe zgrupowanie, natomiast prawo walki o indywidualne trofea należy sobie samemu wywalczyć. Czyj to pomysł i dlaczego Główna Komisja Sportu Żużlowego wyraziła na to zgodę? Zupełnie bez sensu prosząc się, by widziano w niej Główną Komisję Spisku Żużlowego.
Po co Wam to?
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Są zmiany w terminarzu PGE Ekstraligi! Władze ligi opublikowały komunikat
- Fogo Unia Leszno ma nowego seniora! Klub właśnie potwierdził transfer