Po bandzie: Kariera Nikosia Mikołajczyka [FELIETON]

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Nikodem Mikołajczyk
WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Nikodem Mikołajczyk
zdjęcie autora artykułu

- Motor faktycznie pokazał Sparcie miejsce w szeregu (bo wygrał), ale wcale tak brutalnie jej nie wyjaśnił. Daj Boże wywieźć z Lublina 40 punktów i siedem trójek na koncie czterech zawodników - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

W tym artykule dowiesz się o:

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek"Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Branżowe media dość surowo potraktowały Betard Spartę po porażce w Lublinie (40:50). Wspominały o brutalnej weryfikacji i wskazaniu miejsca w szeregu. Z tym ostatnim należy się zgodzić, bo na czele tego szeregu znajdują się, oczywiście, obrońcy tytułu. To zespół niemal kompletny, a przy tym perspektywiczny, złożony z zawodników będących u szczytu formy lub do tego szczytu się zbliżających. Nikt tu nie spuszcza z tonu, bo nawet najstarszy Fredrik Lindgren dopiero przed czterdziestką wykrzesał z siebie optimum możliwości.

Trudno jednak stwierdzić, że Koziołki były dla gości nazbyt brutalne. Daj Boże każdemu wywieźć z Lublina 40 punktów i siedem trójek na koncie czterech zawodników. Znajdzie się ktoś, kto przebije te liczby?

ZOBACZ WIDEO: Sprawdził silniki Taia Woffindena. Odkrył coś zaskakującego

Inna sprawa, że jeśli miałbym wskazać drużynę, dla której miniony weekend była bardziej wymagający, to wskazałbym Orlen Oil Motor. Bo jednak zgromadził on w swoim składzie czterech uczestników Grand Prix, a była to niedziela po rozdaniu w Pradze. Ciężko wtedy o zebranie wszystkich sił witalnych. Przypomnę tylko, że rok temu po turnieju na Markecie lublinianie polegli bez ducha i bez punktu bonusowego – a także bez Kubery, lecz to mniej istotne - w Grudziądzu (34:56). No ale gdy organizm podmęczony, łatwiej zapewne rywalizować na swoich, sprawdzonych śmieciach, niż na obcych.

Lublin to siła i basta, a w weekend odrodził się wspomniany Lindgren. Od pewnego czasu jest to jedyny szwedzki dinozaur w PGE Ekstralidze. Tony Rickardsson, Per Jonsson, Jimmy Nilsen, Henka Gustafsson, Peter Karlsson, Mikael Max, Andreas Jonsson, Antonio Lindbaeck... Ta ekipa to już odległa historia. Było, minęło.

A wrocławianie? Pewnie, że łatwo nazwać ich problemy. Główny nazywa się Woffinden. Jesteśmy już na półmetku rundy zasadniczej, a trzykrotny mistrz świata tylko raz wjechał do biegów nominowanych. U siebie z wykrwawionymi leszczyńskimi Bykami. To tak jakby finansowo ominął go jeden mecz. Taki konkretny, z rezerwą taktyczną. Trudniej natomiast przyczynę tego problemu zdiagnozować. Dlaczego Woffinden rządzi w Anglii i nie istnieje w Polsce, natomiast Maciej Janowski przeciwnie – w Anglii cieniuje, z kolei u nas robi swoje. Najprościej przyjąć, że Brytyjczyk bryluje na Wyspach, a Polak w Polsce. Tylko że wcześniej ten Brytyjczyk rządził nie tylko Polską, ale i całym światem.

Widać też jednak jasne gwiazdy nad wrocławskim niebem. O ile od zeszłego roku ekipa WTS-u zaczęła się jawić jako mająca już za sobą okres świetności – ze zwalniającymi Woffindenem i Janowskim - o tyle w króciutkim czasie skomponowała sympatyczną dla uszu i oczu melodię przyszłości. Pewnie, że bardziej skautingiem niż zbieraniem owoców pracy u podstaw, ale mniejsza z tym. Na dziś wrocławianie dysponują pięcioma młodzieżowcami, z których każdy jest gotów punktować na poziomie PGE Ekstraligi: Jakubem Krawczykiem, Kacprem Andrzejewskim, Marcelem Kowolikiem, Filipem Seniukiem i Nikodemem Mikołajczykiem. Każdy z nich jest inny, ale w zasadzie każdy odważny, z fantazją i przyszłością.

Akurat w niedzielę zaczęliśmy śledzić karierę Nikodema Mikołajczyka, który w oba łuki lubelskiego toru składał się na pełnej petardzie. Wielu zaczęło złorzeczyć, że potrwa to do pierwszego dzwonu, bo więcej tam fantazji niż umiejętności, choć ja taki kategoryczny nie jestem. Owszem, oczyma wyobraźni i momentami widział człowiek, jak tę pochyloną, rozpędzoną i ślizgającą się na wirażu sylwetkę przekręca i poniewiera. Ale jednak nie stworzył ten chłopak żadnej niebezpiecznej sytuacji. Jechał pewnie, zatem na miarę możliwości i z wyczuciem, które najwyraźniej do motocykli ma. A że przy okazji z fantazją? No, gorzej, gdyby w tym wieku fantazję przewyższało kunktatorstwo. Oczywiście, że żużel to sport niezwykle niebezpieczny i jeszcze niejeden talent bez pytania zahamuje, jednak chodzi w nim o to, by gaz trzymać, nie ujmować. Innej drogi tu nie ma i nie będzie.

Za to Kuba Krawczyk przypominał w niedzielę stylem jazdy i tym zwalnianiem nim opanuje wiraż 44-letniego Sławka Drabika. A jednak jest trochę młodszy od swojego obecnego trenera. To taki samochodowy styl dziadka Lucjana wyjeżdżającego na ulice tylko w niedziele i prowadzącego w myśl zasady - dodaj gazu dopiero wtedy, gdy opanujesz już zakręt. Nie zamierzam z tego powodu Krawczyka krytykować, bo to fajny, skromny chłopak i swój potencjał też ma. To przecież on dopiero co stanął na pudle Srebrnego Kasku, a gdyby nie głupie wykluczenie, stanąłby pewnie i na najwyższym stopniu. Można przyklasnąć i trzymać kciuki. Natomiast to już zmartwienie sztabu szkoleniowego Betard Sparty, czy jest w ogóle możliwe, by poprzestawiać członki w sylwetce swojego zawodnika. By z siłowego stylu uczynić nagle lekki i mięciutki. Każdy jedzie tak, jak się czuje. Raz jeden czuje, że może, raz inny. W zależności od tego, jak podano do stołu, czyli jakie przygotowano pole walki. Dlatego pewna różnorodność też jest niekiedy wskazana, nie tylko równy i wygłaskany czerwony dywan.

I jeszcze jedno. Otóż nagłe objawienie się Mikołajczyka żużlowej Polsce dowodzi, jak niesportowe, krzywdzące i okradające z ewentualnych niespodzianek są nominacje Głównej Komisji Sportu Żużlowego i selekcjonera kadry do takich zawodów jak Złoty, Srebrny i Brązowy Kask. Bo ten Nikoś nominowany do Brązowego Kasku nie był.

A takich Nikosiów jest więcej.

Ponoć, jak piszą kibice na social mediach, Rafał Dobrucki miał już zapowiedzieć podczas telewizyjnej transmisji, że wrócą eliminacje do wspomnianych, niezwykle ważnych i prestiżowych rozgrywek. Jeśli rzeczywiście, to cieszy. Nie wierzę, by członkowie GKSŻ-u nie zauważyli, że takie nominacje, zamiast sportowej rywalizacji, to samo zło.

Wojciech Koerber

Zobacz także: - Najwięcej kibiców w Toruniu, słaba frekwencja w Metalkas 2. Ekstralidze - Tyle milionów "wpompowano" w Falubaz. Kwota zwala z nóg

Źródło artykułu: WP SportoweFakty