Prawie dwie godziny czekaliśmy na to, aby Grand Prix Szwecji w Malilli wystartowało. Tak się ostatecznie stało, a uczestnicy z każdą fazą rozkręcają się coraz bardziej. I wbrew obawom wcale nie jesteśmy świadkami wyłącznie jazdy gęsiego przy krawężniku, a wręcz przeciwnie. Są tacy, co znajdują idealne ścieżki pod bandą i to tam wyprzedzają rywali.
Fenomenalne widowisko zafundowali nam uczestnicy jedenastego wyścigu. W nim od krawężnika ustawili się: Fredrik Lindgren, Mikkel Michelsen, Szymon Woźniak i Max Fricke. Zawodnicy z pól wewnętrznych najlepiej wyjechali ze startu, ale błąd Michelsena kosztował go utratę dwóch pozycji. Tymczasem na drugim wirażu świetnie wjechał pod Lindgrena Woźniak i wyjechał na prowadzenie. To był początek bardzo dużych problemów reprezentanta Polski.
Zawodnik rodem z Bydgoszczy musiał się mocno napracować, by bronić się przed atakami Australijczyka przy krawężniku i Szweda po szerokiej. I choć walczył ambitnie, to musiał uznać wyższość obu przeciwników. Szczególnie Fricke nie oszczędził 31-latka.
Gdyby Woźniak dowiózł te trzy punkty, to byłby w bardzo korzystnej sytuacji w kontekście walki o miejsce w czołowej ósemce. Tymczasem po trzech seriach jest pod kreską, która premiuje awansem do półfinału.
Czytaj także:
- Z Cowry do najlepszej ligi świata
- Transfer Cellfast Wilków nie był wcale taki oczywisty
ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Cook, Kvech, Baron i Majewski gośćmi Puki