Biznesmen jest właścicielem jednego z największych domów pogrzebowych w Polsce oraz sieć kwiaciarni. On sam w wywiadach chwalił się, że w rekordowych miesiącach zdarza mu się organizować pogrzeby dla 500 osób. Do tej pory nie miał więc problemu z wykładaniem gigantycznych pieniędzy na żużel w Łodzi. H.Skrzydlewska Orzeł Łódź jeszcze do niedawna był kandydatem do jazdy w PGE Ekstralidze, a specjalnie z tego powodu władze miasta zainwestowały około 50 mln złotych w nowy stadion żużlowy.
Rok temu klub do ostatniej kolejki bił się o utrzymanie w lidze, a choć teraz sytuacja w tabeli wygląda dużo bardziej optymistycznie, to znów sporo mówi się o możliwym odejściu z klubu jego właściciela i głównego sponsora, Witolda Skrzydlewskiego. On sam nie zamierza tych plotek ucinać.
- Wszystko wskazuje na to, że w tym roku będę musiał wyłożyć na klub z własnych pieniędzy około pięciu milionów złotych. Sytuacja w tej dyscyplinie zmienia się tak szybko, że po prostu nie stać mnie, by dłużej wykładać pieniądze na żużel. Nie mam wsparcia spółek Skarbu Państwa, a nie chcę co roku bronić się przed spadkiem z ligi - mówi nam Witold Skrzydlewski.
ZOBACZ WIDEO: Miasto chce sprzedać udziały w Falubazie. Dowhan o przyszłości klubu
Jeszcze niedawno biznesmen deklarował, że jest gotowy oddać klub za złotówkę. Teraz nie chce tego komentować i zapowiada, że swoje plany ogłosi w najbliższym czasie. Mówi jednak, co najbardziej zawiodło go w tym sezonie.
- To miał być przełomowy rok. Zorganizowaliśmy kilka turniejów indywidualnych, poruszyliśmy środowisko sportowe, a średnia frekwencja na naszych meczach jest wciąż poniżej dwóch tysięcy osób. Przed sezonem zakładałem, że kibice docenią naszą pracę, a średnia frekwencja będzie wynosiła około sześciu tysięcy. Obecne wpływy ze sprzedaży biletów na pojedyncze spotkania wystarczają zwykle na pokrycie wynagrodzenia dla jednego zawodnika. Wynagrodzenia dla pozostałych oraz mecze wyjazdowe muszę opłacać z własnej kieszeni. Wiadomo, że porażki drużyny drażnią, ale jeszcze gorszy jest brak zainteresowania ze strony kibiców - dodaje były prezes Polskiej Izby Pogrzebowej.
Rok temu jego klub cudem utrzymał się w Metalkas 2. Ekstralidze, a jak sam przyznał, musiał dopłacić do budżetu 3,6 mln złotych. W tym roku ta kwota będzie jeszcze wyższa, a jeśli klub w kolejnych latach chciałby walczyć o wysokie cele, to musiałby zbudować budżet na poziomie około 10 mln złotych. W obecnych realiach oznacza to konieczność dołożenia do funkcjonowania zespołu około 6 mln złotych.
- Nie chcę nawet myśleć o takich kwotach. Już w tym roku mój biznes mocno ucierpiał na wspieraniu żużla, bo przez wydatki na drużynę musiałem zatrzymać ważne inwestycje w firmie. W kolejnych latach już nie będę sobie mógł pozwolić na takie coś. Z drugiej strony nie zamierzam wydawać dużych pieniędzy i spaść z ligi. Honor nie pozwala mi, by zostawić ten klub z długami - dodaje.
Obecnie Orzeł Łódź jest na szóstym miejscu w tabeli i ma bardzo duże szanse na jazdę w play-off. To i tak nie poprawia jednak dość pesymistycznej wizji przyszłości tego klubu.
To zresztą nie jedyny przykład klubu, który nie radzi sobie z wzrastającymi lawinowo kosztami żużla. Jeszcze niedawno średni budżet klubu na drugim poziomie rozgrywkowym wynosił około 3 mln złotych. Dziś potrzeba 7-10 mln złotych. Z walki o wyższe cele już zrezygnowali w Gdańsku, a Energa Wybrzeże Gdańsk nie dość, że najprawdopodobniej pożegna się z I ligą, to jeszcze może przestać istnieć. Jeszcze trudniej jest w PGE Ekstralidze, bo tam do walki o utrzymanie potrzeba zgromadzić przynajmniej 16-17 mln złotych.
Czytaj więcej:
Dwóch zawodników na celowniku Włókniarza. Będzie sensacyjny powrót?
Kołodziej w Unii? Cegielski wprost o warunkach