Prezes Krystyna Kloc mówiła nam, że ona sama tak naprawdę nie wie "w co gra" Jeleniewski. Menadżer zawodnika również zdaje się mydlić oczy, ale kibice swoje wiedzą. Jeśli nie wiadomo o co chodzi... to wiadomo o co chodzi. Daniel Jeleniewski na 90 procent odejdzie. To możemy już napisać otwartym tekstem. Wniosek o rozwiązanie kontraktu i brak podjęcia dialogu z macierzystym klubem, który to argument tak podnosiła pani prezes, to nie wszystko, co przemawia za rozstaniem z nadodrzańskim miastem. Szkoleniowiec wrocławian Marek Cieślak, który nigdy złego słowa na "Jelenia" nie powiedział, również zdaje się już tracić cierpliwość. - W środę spotkamy się z trenerem, usiądziemy i wspólnie zastanowimy się co z tą sytuacją zrobić - mówi nam pani prokurent wrocławskiego klubu. Na darmo Marek Cieślak do Wrocławia by się nie fatygował.
W przypadku odejścia Jeleniewskiego sytuacja Atlasu robi się podbramkowa i działać należy szybko. Od nowego sezonu w składzie musi być trzech polskich zawodników, a w tej chwili wrocławianie mają podpisany kontrakt z Maciejem Janowskim oraz jedynie ustalone warunki z Piotrem Świderskim. W tym drugim przypadku należy zakładać, że nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, tym niemniej ciągle jest w drużynie przynajmniej jeden vacat. Jeżeli przyjąć, że Świderski zastąpił Tomasza Jędrzejaka, ktoś będzie musiał teraz zastąpić Daniela Jeleniewskiego. A tymczasem jest już grudzień i z każdym dniem zwłoki wartościowych, a nawet tych "potencjalnie wartościowych" zawodników z rynku transferowego ubywa. Kto może w obecnej chwili zastąpić lublinianina? Nie jest już tajemnicą, że do klubu wpłynęły oferty od dwójki byłych zawodników Atlasu: Roberta Miśkowiaka oraz Krzysztofa Słabonia.
Zwłaszcza osoba tego pierwszego budzi niemałe emocje wśród wrocławskich kibiców. Miśkowiak, od niedawna 26-latek, to niespełniona nadzieja polskiego żużla, a obok takich zawodników nie przechodzi się obojętnie. W pamiętnym finale IMŚJ rozegranym na Olimpijskim w 2004 roku "złoty" Miśkowiak płakał niemal z radości, a wraz z nim cieszyła się cała żużlowa Polska. Kogo rawiczanin pozostawił wówczas w pokonanym polu? Proszę bardzo - Bjerre, Zagara, Lindbaecka, Miedzińskiego, Kasprzaka, Lindgrena i Davidssona. To nie żart. Trzy lata później wielu położyło już na "Miśku" krzyżyk, kiedy ten błąkał się bezradnie w barwach leszczyńskiej Unii. Miśkowiak jednak odżył, czego wielu, pamiętając perypetie zawodnika, nie chce chyba zauważyć. W ubiegłym roku w składzie KM Ostrów miał nader udaną końcówkę sezonu, a w finale MPPK, będąc w zasadzie jednoosobową reprezentacją KMO, przegrał tylko jeden bieg. Uznać wyższość Jarosława Hampela na "Smoczyku" to żaden wstyd, pokonać jednak uczestników Grand Prix: Sebastiana Ułamka i Grzegorza Walaska - to już powód do dumy. Również w Anglii Miśkowiak poukładał swoje sprawy i w barwach Ipswich Witches miał rewelacyjną końcówkę sezonu. Wyczyn z finału MPPK na angielskich torach powtórzył m. in. w meczach z Poole i Peterborough, pozostawiając w tle kreowanego na lidera drużyny Scotta Nichollsa.
Ponoć dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Czy jednak we Wrocławiu raz jeszcze uwierzą w talent Miśkowiaka? Trener Marek Cieślak zdaje się nie mieć nic przeciwko współpracy z tym zawodnikiem i wierzy, że pod pewnymi warunkami mógłby on zastąpić Daniela Jeleniewskiego. To jednak nie Cieślak podpisuje kontrakty. - Czy Robert Miśkowiak ma trafić do nas? Tego teraz nie wiem. Żeby on do nas trafił, musi być wola obu stron. Doniesień prasowych też nie chcę komentować. Natomiast to, że prowadzimy rozmowy z Miśkowiakiem - tak, to potwierdzam, rozmawiamy z tym zawodnikiem. Istnieje taka opcja, żeby zasilił nasz klub - informuje nas sterniczka wrocławian.
Temat Krzysztofa Słabonia w Atlasie pojawił się stosunkowo niedawno i początkowo był raczej w środowisku bagatelizowany. W czasie gdy na transferowej karuzeli w krzesełku z tabliczką "Wrocław" co rusz pojawiali się - słusznie czy nie, to inna sprawa - Sebastian Ułamek, Krzysztof Kasprzak, Piotr Świderski, czy nawet widziany chętnie przez wielu Grzegorz Walasek, nazwisko Słaboń nie powalało na kolana. Teraz jednak sytuacja jest diametralnie inna niż jeszcze dwa tygodnie temu. O tym kim jest Słaboń jako żużlowiec i czego można się po nim spodziewać, wszyscy we Wrocławiu dobrze wiedzą. Nie miał pan Krzysztof lekkiego życia w WTS-ie podczas swojej ostatniej z nim przygody. Trudno było mu przebić się do składu. Kiedy jednak, z niemałym poparciem wrocławskich kibiców, to uczynił, w wieńczących sezon spotkaniach specjalnie od reszty ekipy nie odstawał. W kończącym żużlowy rok dwumeczu z idącym na mistrza częstochowskim Włókniarzem zdobył 12 punktów (dla porównania: Jędrzejak - 11, Jeleniewski - 8, Węgrzyk - 3). Po sezonie jednak Słaboń udać się musiał na I-ligową banicję, a wybór padł na Gniezno. W barwach Startu furory może nie zrobił, ale ze średnią biegową nieco poniżej 2,0 i meczową na poziomie 8 punktów znalazł się tuż za pierwszą dziesiątką, w towarzystwie takich zawodników jak Harris, Monberg czy Ferjan.
Czy warto dać kolejną ekstraligową szansę "swojakowi"? Kibice są w tej kwestii podzieleni. - Jest taka koncepcja, ale na razie za wcześnie jeszcze o tym mówić - wyjaśniał nam trener Marek Cieślak. Jak widzi całą sprawę prezes Kloc? - Krzysiu Słaboń owszem, rozmawia z nami. Rozmowy toczą się jeszcze z kilkoma zawodnikami krajowymi, natomiast jak one się zakończą, tego jeszcze nie wiem. Jeżeli chodzi o Krzysia, to jest on przede wszystkim wrocławskim zawodnikiem i dlatego też bardzo bym chciała, żeby jeździł we Wrocławiu. Chciałabym, żeby nie był tylko chłopakiem, który jako wrocławski wychowanek przebywa z nami w parkingu, ale żeby odnosił sukcesy i przywoził punkty. Czy jest gotów - tego w tej chwili też nie wiem. Krzysiu sam się nad tym poważnie zastanawia - wyjaśnia sytuację w tej materii pani prezes.
A może warto dogadać się zarówno z Miśkowiakiem, jak i Słaboniem? Ten drugi mógłby powalczyć o miejsce w składzie, tym samym zmusić "Miśka" do wysiłku na treningach, a drogi z pewnością nie będzie. Sam natomiast fakt, że w składzie pojawi się kolejny wychowanek, co słusznie podnosi pani prezes, powinien spotkać się z pozytywnym oddźwiękiem wśród wrocławskich kibiców. Trener Marek Cieślak ma jednak swoje zdanie na temat krajowego zawodnika rezerwowego i nie boi się go upubliczniać. - Trzymanie w składzie polskiego zawodnika oczekującego, który mało jeździ zagranicą, nic nie daje. Nie ma pożytku z zawodnika, który nie jeździ w meczach. Myśli się, że ma się dobrego zastępcę, a się go nie ma - wyjaśniał w niedawnym wywiadzie dla SportoweFakty.pl opiekun wrocławian. Czy teraz sytuacja wymusi na "Narodowym" przeprosiny z tą koncepcją? W szerokim składzie przydałby się przynajmniej jeden Polak więcej, aby w przypadku problemów kadrowych uniknąć sytuacji, jaka miała miejsce chociażby pod koniec ubiegłego sezonu w Częstochowie, kiedy to do protokołu meczowego musiano wpisać niejeżdżącego na co dzień Marka Łozowickiego. Na pewno i o tym prezes Kloc będzie w najbliższych godzinach rozmawiać z trenerem Cieślakiem.