Historia lubelskiego żużla to nie tylko chwile radości, ale i trudne, tragiczne wydarzenia. Jednym z najciemniejszych momentów był początek maja 1966 roku. 3 maja podczas sparingowego meczu ze Stalą Rzeszów - jedną z najmocniejszych drużyn tamtych lat - na stadionie zgromadziło się wielu kibiców chcących zobaczyć zawodników Motoru rywalizujących z tak silnym przeciwnikiem.
Tragiczny wypadek wydarzył się podczas trzeciego wyścigu. Parę Motoru tworzyli Andrzej Jendrej i Tadeusz Tkaczyk, a drużynę rzeszowską reprezentowali Józef Batko i Jan Malinowski. W drugim łuku Tkaczyk próbował przedostać się między rywalami. Jego manewr zakończył się fatalnie. W wirze emocji widzowie nie zdołali uchwycić, co dokładnie się stało na torze.
Ryszard Bielecki, były zawodnik Motoru i pierwszy trener Tkaczyka, po latach wspominał te wydarzenia. - Tadek wszedł w łuk zbyt agresywnie. Gdyby Malinowski, doświadczony zawodnik, dodał gazu, po prostu odjechałby do przodu. Jednak zwlekał, przez co Tadeusz z impetem wjechał w jego tylne koło, dodatkowo z dużą mocą, bo ściągnęło go do tyłu. Nakręcił jeszcze bardziej gaz, co mogło zaważyć na przebiegu zdarzenia - mówił w rozmowie z Tomaszem Zalewą dla "Świata Żużla".
ZOBACZ WIDEO: Był blisko odejścia ze Stali. "Zdawałem sobie sprawę, że to mogę być ja"
Tkaczyk trzymał się kurczowo motocykla, pędząc na jednym kole w kierunku środka łuku. Po drodze zrobił śrubę i z ogromną siłą uderzył w bandę, trafiając w jej kant - dodał Bielecki. - Praktycznie tragedia wydarzyła się na miejscu. Uszkodzony pień mózgu. Próbowali go ratować, ale końca można było się spodziewać już na torze.
Urodzony 6 listopada 1944 roku Tkaczyk upadł nieprzytomny przy bandzie i natychmiast został przewieziony do szpitala. Mimo wysiłków lekarzy, 21-letni żużlowiec zmarł 7 maja, nie odzyskując przytomności. - Kask wbił się głęboko w głowę. Przed zawodami zawsze zdejmował obrączkę, jednak tym razem jej nie zdjął. Uderzenie przecięło skórę na dłoni i połamało palce – wspominała Jadwiga Tkaczyk, jego siostra, w rozmowie z Zalewą.
Rodzina Tkaczyka od lat powtarzała, że przy lepszym zabezpieczeniu bandy tragedii można było uniknąć. Ojciec zawodnika oferował klubowi pomoc w wymianie ogrodzenia, co ostatecznie zrobiono dopiero po jego śmierci.
Tkaczyk pozostawił żonę oraz dwuletnią córkę Martę. Klub Motor przez długi czas pamiętał o jego rodzinie; córka zmarłego otrzymała rower na pierwszą komunię. Pojawił się nawet pomysł, by stadion nazwano jego imieniem, jednak ostatecznie planu tego nie zrealizowano.
Msza pogrzebowa odbyła się 10 maja 1966 roku w kościele św. Michała na Bronowicach. W kondukcie uczestniczyli koledzy Tkaczyka z drużyny oraz sportowa społeczność Lublina. Na trumnie spoczywał jego kask. Mimo że od jego śmierci minęło 58 lat, kibice wciąż o nim pamiętają, a w przeszłości organizowano wyścigi memoriałowe jego imienia.