Robert Kościecha urodził się 22 listopada 1977 roku. Poszedł w ślady swojego ojca Romana Kościechy, który był dla niego wzorem do naśladowania. Syn mógł liczyć na porady taty, co na początku kariery było bardzo przydatne.
Kościecha na świat przyszedł w Grudziądzu, ale pierwsze kroki na żużlowym torze stawiał w Toruniu. W 1995 roku zdał egzamin na licencję żużlową i błyskawicznie zadebiutował w barwach Apatora. Był ważnym ogniwem formacji młodzieżowej i z roku na rok czynił duże postępy.
W 2001 roku był podstawowym zawodnikiem drużyny, która sięgnęła po złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Wydawało się, że na dłużej pozostanie w macierzystym klubie, lecz musiał zmienić pracodawcę. Zabrakło porozumienia z ówczesnymi działaczami Apatora i Kościecha zmienił klub.
ZOBACZ WIDEO: Włókniarz może spaść z PGE Ekstraligi. Cieślak zaniepokoił kibiców
Kościecha przeniósł się do Polonii Piła, która wtedy była w poważnym kryzysie. Po roku przeniósł się do Wybrzeża Gdańsk i był to strzał w dziesiątkę. W Gdańsku osiągnął największe indywidualne sukcesy, z czwartym miejscem w finale IMP w 2004 roku na czele. Wtedy dał sygnał całej żużlowej Polsce, że drzemią w nim ogromne możliwości.
Był jednak wierny Wybrzeżu tylko przez trzy lata. Później rok spędził w Polonii Bydgoszcz i na trzy sezony wrócił do Unibaksu Toruń, z którym sięgnął po srebrny (2007) i złoty (2008) medal DMP. Kolejnym jego klubem była Polonia Bydgoszcz, w której ścigał się w latach 2010-2015.
Po sezonie 2015 było dużym zaskoczeniem, że zakończył karierę. W ciele miał dwa pręty, dwie blachy i 16 śrub. Żartobliwie nazywano go człowiekiem z żelaza.
- Połamałem wszystko lub prawie wszystko.Miałem złamane żebro, palce, trzy kręgi, udo, lewy nadgarstek, kość śródstopia. Mam wyliczać dalej? W 2007 roku, który był dla mnie bardzo udany pod względem sportowym, miałem też strasznego pecha. Doznałem wówczas trzech poważnych kontuzji. Groziło mi, że nie będę mógł szklanki utrzymać w dłoni - wspominał.
- Żużel przestał mi sprawiać radość. Poza tym w ostatnich latach jeździłem już w pierwszej lidze, gdzie są problemy finansowe. Nie chciałem się użerać z działaczami. Inna sprawa, że to miało drugorzędne znaczenie. Na szczęście, po rezygnacji, zadzwonił do mnie Jacek Gajewski, menedżer Get Well Toruń i trafiłem do klubu jako trener - dodał.
I właśnie teraz realizuje się w roli trenera. Najpierw był nim w Toruniu, a teraz prowadzi GKM Grudziądz. W zeszłym sezonie awansował z nim do play-off, co jest największym sukcesem klubu w czasach jazdy w PGE Ekstralidze.