Bartłomiej Czekański: Bez hamulców - Jezu jak się cieszę z tych króciutkich Golloba wskrzeszeń

Tak właśnie, jak w powyższym tytule, zaśpiewałem sobie ostatnio za Lechem Janerką w magazyniu „Wokół toru” w TVP Sport, wydawanym przez uroczą Sylwię Dekiert. Zaśpiewam tak i tu, choć mam pierwszy stopień umuzykalnienia: to znaczy rozróżniam, kiedy grają, a kiedy nie. Cie, choroba, sie porobiło

W tym artykule dowiesz się o:

Patrzcie, nasz Tomcio Gallop miał w Krsku mokro (na torze, oczywiście), kazali mu jechać przy kredzie z pierwszego pola i… wszystko mu przypasowało. Gollob zasuwał zupełnie nie jak „Gollob orbitowiec”. Grzecznie przy krawężniczku. I wygrał! Gratki mistrzuniu.

Co ciekawe, nawet ekscentryczny gorzowski prezio imć Komarnicki niedawno tłumaczył Golloba, że ten - jak dotąd - nie wygrywa zbyt wielu wyścigów na pięknym i nowoczesnym obiekcie Stalówki, bo: „U nas jest dla niego trochę wąsko, a on najlepiej czuje się na zewnętrznej”. Tak mniej więcej prawił sympatyczny skądinąd pan K. Ale okazało się, że przeprowadzka Gallopa z tarnowskiego lotniska (absolutnie nie piję tu do tamtejszych akrobatycznych lądowań awionetką w wykonaniu „Papy” Władysława) na niewątpliwie nieco trudniejszy tor w Gorzowie wyszła Tomaszowi na dobre. Przynajmniej w kontekście GP i przynajmniej na razie. Umówmy się, że Krsko to także lotnisko, ale że w sobotę chodził tam w zasadzie tylko krawężnik (i pierwsze pole startowe), to już trzeba było się wykazać techniką jazdy i zimną głową. I Gollob się wykazał (acz przyznajmy, miał przy okazji szczęście do pól startowych). Zdziwieni byli rywale, kibice, dziennikarze, a najbardziej zdziwiony był sam Tomasz. A co by było, gdyby nasz gwiazdor na co dzień znów regularnie się ścigał na angielskich zawijańcach? Zostałby na bank misiem świata?

Nauka radziecka notowała takie przypadki

Jestem, wiec wątpię. Tak sobie myślę jednak, że gdy GP zawita na krótsze i bardziej pozakręcane tory, to Gollob, jak to drzewiej bywało, znów będzie buszował po swej ulubionej orbicie, a rywale będą go robić po małej. I tyle z tego będzie. Bo natura zawsze ciągnie wilka do lasu. Zwłaszcza starego wilka. Chociaż… kto wie? Pamiętam przecież Piotrka Bruzdę ze Sparty Wrocław, który za młodu szalał po dużej, a pod koniec kariery nie można go było odkleić od krawężnika. A Heniu Piekarski? Z szaleńca pod dechami stał się najbardziej dynamicznie wyprzedzającym po małej. Jego ostre ataki przy kredzie do dziś wspominają wrocławscy kibice. A Piotrek Baron, jak fajnie pod koniec kariery brylował tuż przy trawie? I jak sprytnie na pierwszym łuku rozprowadzał kolegę z pary?

Podobnie w boksie zawodowym. Michael Moorer, Marco Antonio Barrera czy Arturo Gatti, to byli fighterzy, szli w ringu na wymiany cios za cios. A teraz od jakiegoś czasu odmieniło im się: boksują ładnie technicznie, „tańczą na nogach”, unikają ciosów rywala.

Tak, nauka radziecka zna takie przypadki. Inna sprawa, że owszem, po orbicie można się napędzić, ale jakby nie było, najkrótsza droga przez wiraż wiedzie przy krawężniku. I mnie łosobiście bardziej się podobają ataki po wewnętrznej niż po szerokiej. Krzysiek Zabawa opowiadał mi kiedyś: - Zasuwasz za facetem przy krawężniku, chcesz go wypchnąć na szeroką, a on złośliwie delikatnie przymyka gaz. I wtedy zbliżasz się do niego jak ekspresowy pociąg i niemal wstajesz z motocykla, „zaciągasz ręczny hamulec” , a oczy ci się robią wielkości pięciozłotówki”. Właśnie, dlaczego babcia ma takie duże oczy?

Ja zawsze mówię, że nikt tak nie powozi żużlówką jak nasz Gollob. I tylko on wie, dlaczego nie został (wielokrotnym) mistrzem świata (no, raz mu przeszkodziła kontuzja). Kilku dziennikarzy jednak się ze mną nie zgadza, mówiąc: - Nie masz racji Bartolo, on wcale nie jest taki techniczny, jak ci się wydaje. Na każdym torze, łagodnym, czy bardziej ostro zakręconym Tomek tak samo wjeżdża w łuki na dwa koła i potem go w szczycie wynosi na zewnętrzną, przez co robi lukę dla rywali przy krawężniku.

Ale w Krsku go za bardzo nie wyniosło, choć – umówmy się - miał te swoje momenty, kiedy odjeżdżał od kredy, ale jakoś tym razem intuicyjnie wyczuwał zamiary rywali i zawsze zdążył ściągnąć motor do wewnątrz. Był dobrze nastrojony, może dlatego, że nie spodziewał się sukcesu i nie napinał się? Pojechał z luzu?

Leszno i Bydzia (bo czyja mogłaby być?) będą jego, tylko co dalej? Co dalej?

Kasprzak wygrywa po trzecim piwie

Nie mam cyfry plus w domu, więc GP Słowenii oglądałem w pubie Drukarnia. I bardzo ucieszyłem się, gdy Krzysiek Kasprzak, gdzieś tak po trzecim piwie wygrał w Krsku wyścig. To znaczy, po moim trzecim piwie, a nie Krzyśka oczywiście. Generalnie jednak nie zachwycił. Leszczynianie teraz więc trochę ciszej śpiewają: „Już za dwa-trzy lata Krzysiek Kasprzak mistrzem świata”. Powtarzam jeszcze raz: żeby zostać championem, to trzeba najpierw przebrnąć przez krajowe eliminacje do GP. A wyniki zielonogórskiego finału znacie. Dla „Kaspera” były to za wysokie progi. Co nie oznacza, że 10 maja na swojej parafii w Lesznie nam nie błyśnie i nie wjedzie na podium. W końcu będzie u siebie. Tylko co dalej? Co dalej?

Zmartwiony jestem, bo przecież po Gollobie naszą siłą na zagranamicę mieli być właśnie Kasprzak, Hampel (też nie przeszedł krajówki do GP), Ząbik i Hlib. I co? Gdzie są ci moi przyjaciele, ele, ele, ele…?

W naszym interesie jest, by tym młodym ludziom pomóc i ich odbudować. Hampelowi rozwalają się silniki, Ząbik zamiast formy z ubiegłego sezonu złapał w Szwecji groźną kontuzję a Hlib? Teraz czytam o nim w tzw. „rubryce kryminalnej” (słynne zajście w knajpie z policjantem), a nie sportowej. Też trzeba mu pomóc, o ile tego zechce. Boję się tylko, że nasi klubowi działacze i trenerzy za bardzo zajęci są wchodzeniem bez wazeliny do d… swym zagranicznym jeźdźcom, by poważniej zająć się krajowymi podopiecznymi. Bo my Polacy już mamy taką naturę, że zawsze nadskakujemy obcokrajowcom, a swoich mamy gdzieś.

Holtą w GP się tu nie zajmuję, bo dla mnie to taki… Roger.

Nicki wraca do formy

Kibole żartują: - Dlaczego Pedersen używa Nicka zamiast imienia?

On sobie z tych żartów nic nie robi i w Krsku zajął strategiczną pozycję do dalszych ataków. Tuż za plecami Golloba. Czy żużel to teraz taka gra, że w GP ściga się szesnastu facetów (a ogółem nawet więcej), a na koniec i tak wygrywa Pedersen?

A co do tych zapowiadanych ataków, to Nicki chyba wraca do dawnej „formy”. Bo czytam oto na internecie (ale przyznaję: tego zdarzenia nie widziałem na swoje oczęta), że Pedersen w ferworze walki właśnie skosił Lindbaecka w meczu ligi duńskiej. Antonio przygrzmocił głową o tor tak, że go przymuliło, jak po litrze Finlandii lub Wyborowej Zdrowotnej. Na szczęście nic mu nie będzie. Powrót na tor Lindbaecka, który miał przerwę po nagłośnionych w mediach alkoholowych ekscesach (lubiał wypić i prowadzić auto na tzw. podwójnym gazie), poza opisaną wyżej kraksą, jest raczej udany i przebiega pod hasłem: „Ci mnie jeście Cięstochowo pamiętaś?”.

Tak, biali nie potrafią skakać, a czarni pić.

Crump w Krsku walczył jak lew o każdy punkcik , ale coś nie mógł wyjechać ze startu. Jego trochę słabsza postawa i klęska Adamsa to zły znak dla tegorocznego cyklu GP. Może to tylko chwilowa zapaść. Dobrze, że do dobrej formy wrócili Andersen i Jonsson.

Właśnie, moimi ulubionymi drajwerami są teraz: „Nadmiar Adrenaliny” Jonsson, „Do przodu i jakoś to będzie” Harris, „Rudy żywemu nie przepuści” Crump, czy choćby „Gdzie jest ten Pedersen” Andersen. Co ich wszystkich łączy? Waleczność.

No i Gallopowi tyż kibicuję. Z patriotyzmu. Medal za odwagę przyznaję jednak Lukasowi Drymlowi. W sumie fajnie jechał, zabijając tym swe ponure wspomnienia stamtąd, gdy po strasznej kraksie, bodaj w 2003 roku, właśnie w Krsku liczył tam parowozy i nawet o mało, jak sobie przypominam, nie udusił się na śmierć.

Ależ radocha była w pubie, gdy Tomasz wskakiwał na pudło. Ci żywsi, po czterech piwach, odśpiewali Mazurka Dąbrowskiego na melodię rockandrollową, ci już bardziej melancholijni (po siedmiu browarach na twarz) rzępolili jak Górniakowa w Korei, a jednemu tak się pomerdało, że zaśpiewał po… białorusku. Natychmiast rzuciliśmy się do barmanek: - Pani da to samo, co ten facet pił!

Kminek nie jest dla dziewczynek

Żartuję sobie z wiekowej drużyny Stal Gorzów, ale okazuje się, że dziś speedway to już nie jest zabawa dla dzieciaków. Spójrzmy na czołówkę GP (przynajmniej tę z ostatnich lat): Pedersen lat 31, Adams – 37, Crump – 33, Gollob - 37, Hancock – 38. Nawet Andersen i Jonsson mają już po 28 wiosen na karku. A Czekański 49 i gra gitara. Bo kminek nie jest dla dziewczynek. Była taka piosenka.

A taki Henka Gustafsson jeździ w lidze (szwedzkiej) w tej samej drużynie co jego syn Simon. Jak kiedyś przez moment Adolf Słaboń z Robertem i Romeo Jankowski ze swymi pociechami. Fajnie, nie?

Gwiazdy Grodzkiego, czyli popsuli majówkę

W minioną niedzielę ligi u nas nie było, za to był rewelacyjny Złomrex Cup pod Jasną Górą. Ale tak naprawdę, ten termin zabukowano na… rundę kwalifikacyjną IME w Niemczech. Wygrał nasz „Miedziak”. Tylko co to za rozgrywki, w których startują takie gwiazdy światowego speedwaya jak m.in.: Mathias Schulz, Maks Gregoric, Frank Facher, Sebastian Tresarrieu i inne tego rodzaju wynalazki. Tam nawet koleżka Jeleniewski, co to w naszej Ekstralipie nie może zeskrobać punktów, tam się zasadził aż na 10 „oczek” i awansował. Dobra, ja jestem za takimi imprezami, w których mogliby się sprawdzić ściganci z Austro-Węgier, Słowenii (poza Zagarem), Szwajcarii (poza Kubicą), Niemiec, San Marino itp., itd. Tylko czy takie badziewie musi się odbywać pod dumną nazwą mistrzostw Europy? I dlaczego nie można upchać tych śmiesznych rozgrywek tak, by nie torpedowały polskiej ligi? I co nasi zawodnicy robią w tym „doborowym” towarzystwie? Bo każe im jechać pan Grodzki, który jest szychą w PZM oraz w UEM (efemerydzie-przystawki FIM-u) i chce się wykazać jako zbawca speedwaya na Starym Kontynencie?

Ja wolałbym np., żeby liga pojechała u nas w poprzednią niedzielę i dziś 1 maja. A 4 maja można byłoby dać żużlowcom i nam wszystkim możliwość spędzenia majówki gdzieś nad wodą przy grillu. No, ale mamy przecież, he, he, „mistrzostwa Europy”. Kadłubowe (to od Wincentego Kadłubka).

Motocross czy żużel

Nie kryję, że wolę motocross od żużla, a podczas ostatniej kolejki Ekstralipy podczas meczu Marma – Atlas w Rzeszowie dostałem te dwie dyscypliny w jednym. Wash and go. W Rzeszowie padało przez kilka dni, a tamtejszy tor od kilku sezonów przypomina swą „gładkością” wrocławską ulicą Krakowską. Kto nią jechał, ten wie o czym piszę. To ulica dla czołgów. Nie wiem czym się kierował sędzia Demski pozwalając na rozegranie tego antywidowiska crossowo-żużlowego. Przecież kasa nie zwraca pieniędzy za bilety. Zawodnicy nie ścigali się między sobą, a walczyli jedynie ze swymi motorami o przeżycie. Co ciekawe, jak donoszą mi moje wróbelki, to nie gospodarze, lecz atlasowcy ponoć chcieli zasuwać po takim bagienku. Ale oni przyzwyczajeni. W końcu ich trener „Narodowy Polewaczkowy” Marek Cieślak nawet w telewizji żartuje (to taka jego inteligentna autoironia), że: - Zaoramy, polejemy i będzie dobrze.

A potem pan Marek ma do mnie pretensje, że nazwałem go właśnie „Polewaczkowym”.

Tak więc początkowo wrocławianie, sami ledwo trzymając się motocyklach, wyprzedzili jeszcze gorzej kaleczących wówczas rzeszowian aż o 11 punktów. Watt wtedy coś mocno gestykulował w stronę menedżera Stali pana Ziółkowskiego, a pani prezia Marta stała z boku cicha jak trusia. Jakby przestraszona. To co Zagar wyprawiał na tym torze w swoim pierwszym starcie, to nie uchodziłoby nawet mnie. A sposób w jaki obalił się Nicholls?

Ale potem nawierzchnia przeschła (zdaje się, że słoneczko ulitowało się nad miejscowymi), gospodarze się przełożyli i dołożyli WTS-owi 47:43 (czyli niedużo) po heroicznej walce. Głównie walce o przetrwanie. Tylko Bóg wie, jak do końca zawodów dojechali w jednym kawału spadający ze swych maszyn wrocławianie Jeleniewski, Węgrzyk (zupełnie bez pary) czy mój ulubieniec Słaboń. Widać, Bozia nad nimi czuwała. To miała być propaganda żużla? Sędziemu Demskiemu dedykuję słowa miejscowego Zagara: - Tor był koszmarny. Gdyby sędzia sam jeździł na żużlu, to pewnie nigdy by na takim nie chciał startować.

Mądrzy po fakcie wrocławscy kibice się denerwują, że gdyby Cieślak wpuścił po taśmie Węgrzyka rezerwowego Siterę, to byłoby 5:0, a nie 3:0 i gdyby sędzia niesłusznie nie wykluczył „Węgorza” po upadku na pierwszym łuku, to WTS może wygrałby to spotkanie. To ja odpowiem: bzdura! Nawet najlepszy polski coach, a takim jest Cieślak, nie wygra meczu w dwóch zawodników (Crump i Jędrzejak).

Rzeszów na swoim stadionie pokona jeszcze kilku rywali. Ja mówiłem, że Bjerre zawsze wolno wchodzi w sezon, ale gdy już załapie to…, że Zagar jest lepszy niż był w ub. roku w Toruniu, że Watt u siebie trzyma fason, że Nicholls miewa pozytywne odpały, do tego junior Vaculik, itp. Nie będzie chyba tak marnie z tą Marmą, jak się zapowiadało. Panie trenerze Wilk, spokojnie z tym Bjerrem, słyszałem, że już Pan chciał go odstawić od składu swojej Stali, bo słabo dotąd jechał. Pośpiech jest wskazany tylko przyłapaniu pcheł. On zaskoczy. A tamtejszym kibolom, którzy wywiesili napis: „Za sponsoring dziękujemy, Marmy w herbie nie chcemy” proponuję łyk zimnej wody i przysiady. Pani Marto, Pani widzi jak to jest z tymi kibolami? Ich łaska na pstrym koniu jeździ. W tamtym roku nosili Panią w lektyce, a w tym już szykują taczkę. A Pani tak się do nich, przepraszam za brzydkie słowo, mizdrzyła.

„Balon” się bulwersuje

W kolejnym antymeczu III kolejki Ekstralipy tarnowskie „Jaskółki” dostały na przyczepnym w Lesznie (u siebie zasuwają na betonie) potężne lanie od tamtejszej królowej Unii. Do 26. Z tego 16 punktów w sześciu startach, wykorzystując przy tym jokera, zdobył w pojedynkę Janusz „Piast” Kołodziej (a potem bez sensu zabełkotał: „grunt, że wygrała Unia”). Sześciu jego kolegów z drużyny dołożyło ledwie dziesięć oczek. Gdzie oni pasują?

I jeszcze raz pytam: - Co taka Unia Tarnów robi w Ekstralidze, a co w słabszej pierwszej lidze robią takie fajne zespoły jak Ostrów, Gdańsk czy Bydgoszcz?

„Jaskółkom” chyba nie pomoże nawet pożyczony wiekowy „Drabol”, tylko cud jakowyś. Na razie budująca jest postawa ich kibiców, którzy wystosowali apel, że wciąż liczą na punkty tej drużyny (nadzieja matką…) i będą z nią do końca, nawet, jeśli będzie przegrywała. A będzie. Pozdrawiam tarnowskich fanów. Zaimponowaliście mi!

Ale meczem w Lesznie zbulwersował się nawet miejscowy „Balon”, który do tiwi słusznie krzywił się, że komu i czemu ma służyć taka nierówna rywalizacja?!

Znów pojawia się więc tu temat ewentualnych KSM-ów bądź jakichś limitów finansowych, tudzież innych ograniczeń. Ja sam już nie wiem, co z tym zrobić.

Lecą w kulki

Zielonka spadła z wysokiego konia i w Toruniu mocno się potłukła. Do 34. No, ale jeśli Lindgren jedzie na zero, a Iversen tylko na trzy punkty i wiezie trzy „kible”, to o czym tu marzyć? Ponoć obaj Skandynawowie tłumaczyli się potem szefom Falubazu, że będą już zasuwać na zicher od pierwszego turnieju GP. To oznacza, że zapewne swe najlepsze silniki dali do tuningowania właśnie pod GP. Czyli polską ligę olewają i traktują ewentualnie jako poligon doświadczalny. Super. Ciekawe, gdzie zarabiają większą forsę? Ale tak to już jest z tymi stranieri. Naszemu takie brewerie nie przyszłyby do głowy.

Mój ulubiony gorzowski ZBOWiD dość wyraźnie przegrał u siebie z „Medalikami”, a trener Chomski do kamery uroczo się zdziwił: - No tak, to Ekstraliga.

Jedzie Crump z daleka, na nikogo nie czeka

Dziś wielka Unia Leszno przyjeżdża po dwa punkty do Wrocka. Naprzeciw siebie staną dwaj najwięksi cwaniacy (a zarazem coachowie) w Ekstralipie, czyli Czesiu (Dzień Doooobry!) Czernicki oraz Marek Cieślak. Tyle, że Czesiu przywozi ze sobą cały arsenał armat, a pan Mareczek, zdaje się, może sobie jedynie postrzelać z dwururki, tj. z Crumpa i Jędrzejaka. Do tego Rudy, choć jest świetny, nie jest Knudsenem. Tommy bowiem jeździł parowo i dowoził 5 pkt. do mety, a u Crumpa w biegu można liczyć tylko na 3. Z drugiej strony, na kogo Jason mógłby poczekać, skoro reszta jest taka wolna? Dziś, a zwłaszcza 4 maja przeciw Zielonce (wrocławscy fani liczą wtedy na pierwszą wygraną swych ulubieńców) wielki test prawdy dla Jeleniewskiego, Węgrzyka i Słabonia.

Na razie Cieślak może liczyć tylko, że… „zaoramy, polejemy i będzie dobrze”. Owszem, Leszno potrenowało na przyczepnym łojąc Tarnów, lecz kopa u siebie, to nie to samo, co na wyjeździe. „Balon” pojedzie, ale nie wiadomo co z Hampelem, Kasprzakiem i Adamsem.

Tak czy siak, ilość armat plus inteligencja i doświadczenie Czernickiego wyraźnie faworyzują gości. Cieślak, Crump, Jędrzejak oraz własny tor mogą nie wystarczyć. Do zwaśnionych kibiców obu zasłużonych klubów apeluję zaś o wzajemne poszanowanie. Nie chcę znowu słuchać: je…ć Unię, czy Spartę, nie chcę też słuchać tego, że „cała Unia wali kunia”. Nie niszczcie żużla! Do zobaczenia na stadionie o godz. 17. Przyjdźcie w pokoju.

Gollob i Holta wracają do Tarnowa!

Najpierw uciekli z tonącego Tarnowa, a teraz wraz z gorzowską Stalą wracają tam, by go pogrążyć. Chyba nawet „Drabol” tu nie pomoże „Jaskółkom”. Ale gdyby Stal z Gollobem i Holtą poległa w Tarnowie (co jest jednak mało prawdopodobne), to byłaby to już popierdółka, a nie Dream Team. Obu drużynom życzę jednak jak najlepiej. ZBOWiD-owi, bo jak i oni, sam jestem stary, ale jary, zaś Unii, gdyż zawsze kibicuję słabszym.

W razie co, na wszelki wypadek, proszę kibiców tarnowskich, czyli PROSTAKÓW 05 (taką sobie obrali właśnie nazwę), by przywitali dziś Tomka i Rune bez ekscesów!

Zielona Góra będzie u siebie zdecydowanym faworytem w meczu z Marmą, ale ja wiem, czy można się spodziewać kolejnego okropnego pogromu w Ekstralipie? Wątpię. Gdyby to było w Rzeszowie to może nawet zaryzykowałbym i postawiłbym delikatnie na Marmę. A tak…

Podzwonne dla „Medalików”, czyli „Krzyżacy” szturmują Jasną Górę

Komu bije dzwon? Dzwon bije Włókniarzowi Częstochowa. Jeśli dziś polegnie u siebie z mocarzami z Torunia, to choć do końca Ekstralipy jeszcze daleko, pokaże jednak, iż w jego zasięgu jest co najwyżej brąz. Na pewno „Medaliki” nie mogą przygotować na Apator przyczepnej nawierzchni. Na takiej dostali od „Aniołów” bęcki w ub. roku. Owszem, gospodarze mają Pedersena, Hancocka i Ułamka. No i „Gapę” z drugiej linii, tylko z nim nigdy nie wiadomo, a Golloba w Gorzowie pokonał nawet Max, więc nie ma się czym podniecać. Ponoć ma być też chimeryczny Richardsson. Ale z kolei w Unibaksie znów zaczął fruwać odkochany (albo wreszcie zakochany szczęśliwie, czego mu życzę) Sullivan. Nawet ostatnio wygrał Złomrex Cup właśnie w Czewie i zlał samego Nickosia Pedersena. Andersen tyż wreszcie jak należy doginał w GP. I Jaguś nasza Jaguś zasuwa. I Kościecha. I Holder może namieszać. A i „Miedziak” w seniorach również jest coraz lepszy. Tyoretycznie goście mają jakby więcej atutów, więc tyż tyoretycznie powinni wygrać. To teoria. W praktyce jednak wahałbym się z obstawianiem takiego wyniku, bo to i własny tor, i ten niesamowity równy jak komputer Pedersen…

Menago „Krzyżaków” Jacek Gajewski zapodał w internecie: - Szanse widzimy w tym, że Hancock nie jeździ już tak jak kilka lat temu, Richardsson jest obrażony na częstochowian, a Michał Szczepaniak poobijany.

Rozwala mnie taka wypowiedź toruńskiego menago, w iście „sportowym duchu”.

Ja w duchu sportu ufam, że w swej zapalczywości Nicki nie zachowa się jak kiedyś Kmicic – Babinicz pod Jasną Górą i nie wysadzi jednej z tym razem nie szwedzkich, a toruńskich armat w powietrze, czyli w płot. Jeden Lindbaeck na tydzień wystarczy. Wiem, sorry, głupi i ponury żart jak u prowadzącego Majewskiego w Tusk Netvork Vision. Ale się poprawię.

A więc dziś po pochodach pierwszomajowych zwińcie szturmówki i chodu na żużlowe stadiony. Co mówicie, że w dzisiejszych czasach w zasadzie nie ma już pierwszomajowych pochodów? Widzicie jaki stary jestem? Nawet nie zauważyłem. No to narka.

Bartłomiej Czekański

Źródło artykułu: