Już w niedzielę zawodnicy PRES Grupy Deweloperskiej Toruń zmierzą się w finale ligi z trzykrotnym triumfatorem rozgrywek Orlen Oil Motorem Lublin. Na trybunach Motoareny zasiądzie 18 tysięcy kibiców, a działacze już teraz szacują, że wpływy ze sprzedaży biletów wyniosą ponad 1,5 mln złotych. Dodatkowe wpływy zapewni premia za miejsce na podium PGE Ekstraligi - 0,5 mln złotych za mistrzostwo i 300 tysięcy złotych za drugie miejsce.
To i tak nic w porównaniu do budżetu obu finalistów. Motor Lublin dysponuje około 33 milionami złotych, a torunianie 27 milionami złotych. To gigantyczne kwoty zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę, że w składach jest zaledwie siedmiu zawodników, a w sezonie meczów klub ma 20 meczów. W przypadku Pres Toruń same wydatki na drużynę wynoszą 14-15 milionów złotych. Czwórka czołowych zawodników może bowiem liczyć na milion złotych za sam podpis na kontrakcie i 10 tysięcy złotych za każdy zdobyty punkt w rozgrywkach ligowych.
ZOBACZ WIDEO: "Nie dam sobie tego wmówić". Stanowcza reakcja Zmarzlika
Toruński klub, jak co roku, nie musi się martwić o spięcie budżetu, bo właścicielem jest wyrazisty były polityk Platformy Obywatelskiej, Przemysław Termiński, który był senatorem z ramienia tej partii w latach 2015-2019. Dziś nie jest mile widziany na listach tej partii, bo wielu polityków ma mu za złe, że wielokrotnie zarzucał im niekonsekwencje, wikłanie się w niepotrzebne konflikty i brak konstruktywnej pracy na rzecz rozwoju kraju. Taka postawa nie była mile widziana. Najmocniej Termiński zadarł z warszawską Platformą Obywatelską i jednym z jej liderów, czyli Rafałem Trzaskowskim. Nieoficjalnie mówi się, że to niedoszłego prezydenta Polski Termiński wysłał kiedyś wewnętrzny list, w którym formułował zarzuty co do sposobu zarządzania Warszawą. Jego spostrzeżenia zbagatelizowano.
Tego do dziś nikt mu nie wybaczył, a efekt był taki, że w kolejnych wyborach Termiński co prawda dostał szansę startu do parlamentu, ale zaledwie z szóstego miejsca. Później związał się ze środowiskiem Szymona Hołowni i z jego listy nieskutecznie próbował dostać się do Sejmiku Województwa. Termiński miał też szansę trafić do Rady Nadzorczej KGHM, ale jego byli koledzy zablokowali ten awans.
Przez dosadne artykułowanie swoich poglądów polityk nie był też zbytnio ceniony w środowisku żużlowym, do czego zresztą sam się przyznał. - Gdy przejąłem klub od razu z drużyny odszedł Emil Sajfutdinow. Powodem była obawa przed współpracą ze mną. Wiem o tym, bo parę lat później zawodnik i jego menedżer wprost mi o tym powiedzieli - przyznał się Termiński.
W tamtych czasach słynął z ekspresyjnych wypowiedzi, a po przegranych meczach nie bał się otwarcie krytykować swoich podopiecznych. Popadał z nimi w konflikty i publicznie z nich drwił. Dziś prezesem jego klubu jest jego żona, Ilona Termińska. Wspólnie podejmują jednak kluczowe decyzje i zarządzają organizacją.
- Dzisiaj mogę powiedzieć, że 12 lat temu kierowałem się dużą naiwnością. Z perspektywy czasu widzę, że na początku było u mnie za mało spokoju, a za dużo szarpaniny. Reagowałem na wszystko zbyt emocjonalnie. Przez ten czas na pewno nauczyłem się żużla - dodaje.
Dziś działacz nie ma już problemów z relacjami z zawodnikami, a ci sami ustawiają się w kolejce, by jeździć w jego klubie. W najbliższym czasie klub ma ogłosić przedłużenie kontraktów z czterema liderami do 2027 roku, a z Emilem Sajfutdinowem może nawet do 2028.
Z tego też powodu w klubie nie ma aż tak dużej presji na sięgnięcie w tym roku po mistrzostwo Polski. Za rok rywale z Lublina będą słabsi, a kto wie, czy torunianie nie staną się faworytem do złota tuż przed sezonem. Czas działa na korzyść KS Toruń. Ich budżet nie jest uzależniony od spółek Skarbu Państwa i kaprysów zarządzających nimi nominatów. To duże przeciwieństwo Orlen Oil Motoru Lublin, które w szczytowym momencie mogło liczyć na wsparcie sześciu państwowych gigantów. Dzięki temu zbudowali gwiazdorski skład, ale stracili sympatię fanów w innych polskich miastach.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty