Zach Wajtknecht urodził się w lutym 1998 roku i od początku przygody z żużlem uchodził za chłopaka z potencjałem. W 2017 roku został mistrzem Wielkiej Brytanii do lat 19, dwa lata później w kategorii U21, a w międzyczasie (2018) zdobył z kolegami brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów.
Jego seniorska kariera jednak nie rozwijała się tak, jakby tego oczekiwał. Przynajmniej na torach klasycznych, gdzie wyniki miał dalekie od zadowalających i w 2019 roku po raz ostatni ścigał się w rozgrywkach ligowych. Nie odwiesił jednak kevlaru na kołek - skoncentrował się na wyścigach na długim torze oraz trawiastych obiektach.
ZOBACZ WIDEO: Były prezes ma swój pomysł na Falubaz. "Myślę, że sprawdziliby się dobrze"
W 2022 roku został wicemistrzem świata w Longtracku, rok temu wywalczył brązowy krążek, a w tym sezonie osiągnął upragniony cel - został numerem jeden na świecie. - Wiele osób mówiło mi, że powinienem jeździć więcej, że muszę robić to czy tamto. Nie sprzeczałem się z nimi, ale ostatecznie zrobiłem po swojemu - startowałem mniej, żeby pozostać skoncentrowanym i głodnym sukcesu podczas zawodów mistrzostw świata - przyznał Wajtknecht w rozmowie ze speedweek.com.
- Z Wielkiej Brytanii zawsze jest daleko na zawody w Europie. Skoro inwestuję tak dużo w mistrzostwa świata, nie chcę ryzykować kontuzji w mniej istotnych imprezach i przez to stracić szansy na tytuł. W przyszłym roku planuję jednak startować częściej - a jeśli okaże się, że to mi nie służy, znowu ograniczę liczbę zawodów. Martin Smolinski postępuje już podobnie, a Lukas Fienhage też nie startuje przesadnie często - tłumaczył Brytyjczyk swoje decyzje.
27-latek w tym sezonie wywalczył 72 punkty i o cztery oczka wyprzedził Chrisa Harrisa oraz o siedem Lukasa Fienhage. W czterech rundach - raz wygrał, dwukrotnie był drugi i raz został sklasyfikowany na piątej lokacie. Zapytany, czy cykl składający się z czterech rund (jedna mniej niż w 2024 roku) to dobra decyzja - odpowiedział, że to minimum, choć chcieliby się ścigać więcej.
Sam wprowadziłby jeszcze jedną zmianę. - Być może warto byłoby rozważyć przyznawanie punktów za każdy bieg, bo wtedy każda gonitwa miałaby większe znaczenie i kibice oglądaliby więcej zaciętej walki. Teraz najpierw trzeba awansować do finału i dopiero tam pojechać jak najlepiej. W tym roku mieliśmy jednak finał, w którym trzech zawodników dzieliło zaledwie sześć punktów, to również było bardzo emocjonujące. Obecny format też przynosił sporo wyrównanych rozstrzygnięć do samego końca, co było dobre.