Mateusz Kmiecik, WP SportoweFakty: Pana wiek nie jest żadną tajemnicą. Mimo wszystko wygląda pan na dużo młodszego. Uprawianie sportu jest pewną receptą, która pozwala ciału i umysłowi lepiej funkcjonować?
Karol Strasburger: Wyszedłem z gimnastyki sportowej. Uprawiałem ją wyczynowo przez 15 lat. Ukształtowała mnie ona, nie tylko sportowo i sprawnościowo, ale także psychicznie, ponieważ to była dyscyplina indywidualna. Zawsze jestem za sportem indywidualnym, bo człowiek sam odpowiada za to, co robi. Dzięki temu nauczyłem się dyscypliny, pokory, pracowitości, ponieważ sukcesy przychodzą bardzo powolutku. Człowiek nie może po roku chcieć zostać mistrzem Polski, a najlepiej świata, gdy nie ma ochoty trenować godzinami i pracować latami.
Ponosi się wiele porażek, przez które przychodzi zwątpienie, ale nie wolno załamywać rąk i się poddawać. W gimnastyce, kiedy spadło się z drążka, pierwszą rzeczą, o której nam zawsze mówił trener, było: "boli, to boli, ale dopóki nie ma złamania, włazisz i robisz to jeszcze raz, ja cię przetrzymam. Potem się będziesz leczył przez 10 dni, to ci przejdzie, ale musisz to zrobić, żeby uraz nie pozostał w głowie". To nauka, że jak coś nie wychodzi, czyńmy to dalej.
ZOBACZ WIDEO: "Słabej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy”. Bajerski bez pardonu o byłych podopiecznych
Do tego doszły takie dyscypliny jak tenis, narciarstwo czy windsurfing, gdzie sprawność jest potrzebna. Był jeszcze cyrk, w którym się pojawiałem i bawiłem. Wielogodzinne treningi zrobiły swoje i dały poczucie, że jest się sprawniejszy od innych. To dało mi taką satysfakcję. Nie robię tego specjalnie, żeby utrzymać zdrowie. Po prostu muszę jeść, mówić, chodzić, biegać i trenować. To jedna całość, która zapewnia mi poczucie normalności. Oczywiście mam świadomość, że nie zrobię salta i nie jest to za przyjemne, gdyż uświadamia mi to, że jakiś czas mi uciekł.
Mimo wszystko, jak boli noga, nie siedzę i łykam proszki, tylko trzeba nią ruszać, ćwiczyć, iść na siłownię i zasuwać. Na tym bazuję. Wychodzą teraz różne kontuzje, bolą kolana, ale tak musi być. Żużlowcy również są ciągle poobijani, często łamią rękę, a za kilka miesięcy znów wygrywają. Nastawienie psychiczne odgrywa ważną rolę. Czasami widzę, że ktoś idzie po schodach i ledwo daje radę. Myślę sobie wtedy "Jezus Maria, dlaczego ja wchodzę i nie mam problemu"? Mogę się tylko zastanawiać, jak długo tak będę wchodził.
Pamięta pan, kiedy po raz pierwszy pojawił się na stadionie żużlowym?
Czarnym sportem interesowałem się, gdy byłem małym chłopcem, kiedy Polacy byli daleko w tyle. Wówczas jeździli Peter Craven czy Ove Fundin. To byli bohaterowie, na których patrzyliśmy z podziwem. Żużel w tamtych latach był nie tylko sportem, ale również powiewem wielkiego świata. Brytyjczycy, Szwedzi czy Nowozelandczycy byli nieosiągalni dla nas. Każdy mówił: "zobaczcie, jak oni jeżdżą, przegrywają pół okrążenia, bo tamci mają ciągle coś nowego, a my ledwo poskładane motocykle". Dopiero Edward Jancarz i Zenon Plech zaczęli trochę konkurować ze światową czołówką.
Fascynowałem się tym, ponieważ to było kompletnie coś innego. Emocje, ryk silników, zapach, to wszystko razem łączyło się w taki odległy świat, gdzie Polacy próbowali się do niego dostać. Dla mnie fenomenem jest, że Polska stała się numerem jeden w świecie żużla, mamy najlepszą ligę i tu się najlepiej zarabia. To jedyna dyscyplina sportu, w której cała czołówka światowa jeździ w polskich klubach. Dlatego warto to podkreślać, mając na uwadze, że początki wyglądały bardzo słabo. Piłka nożna ma największy rozgłos, ale nie mamy w niej żadnych sukcesów, mimo że idą na to wielkie pieniądze. Pompuje się odrobinę ten sport, lecz dla mnie troszkę tak bez powodu. Niemniej ktoś ma w tym jakiś interes.
Grand Prix na PGE Narodowym w Warszawie pozwoliło otworzyć się żużlowi na całą Polskę?
Takie wielkie stadiony nie nadają się do żużla. Tam się te zawody źle ogląda. Jeżeli jeszcze nie ma się supermiejsc, a mało kto ma, to tak naprawdę widać jakieś małe ludziki, ścigające się na dole. Ten tor jest specjalnie układany, więc też nie zawsze zachowuje się idealnie. Mieliśmy przykład pierwszej edycji, którą trzeba było przerwać. Wiadomo, ogląda to na żywo dużo ludzi, ale osobiście wolę żużel na mniejszych obiektach, typowych dla tej dyscypliny. Atmosfera imprezy jest bardziej intymna. GP w Warszawie jest świętem żużla, lecz na mniejszych obiektach jest się bliżej zawodników, to daje inny odbiór. Dla mnie wspaniałym przykładem jest Wrocław. Z drugiej strony dobrze, że mamy czarny sport w stolicy, ponieważ jest to dla niego świetna reklama.
Udało się panu w tym roku być na jakichś zawodach żużlowych?
Chciałem pójść na Grand Prix we Wrocławiu, ale po prostu nie miałem zaproszenia. Innym razem wyjechałem do Łodzi, lecz miałem awarię samochodu. W połowie drogi musiałem się zatrzymać i oglądałem mecz na telefonie.
To prawda, że Stal Gorzów jest najbliższa pana sercu?
Niezupełnie, choć od niej się troszeczkę zaczęło. Wówczas Władysław Komarnicki, z którym się znam, szefował i budował obecny stadion. Jakoś zawsze się dobrze tam czułem. Aczkolwiek chciałbym podkreślić, że nie jestem tak zwanym szowinistycznym kibicem jednej drużyny. Jestem za sportem w ogóle, także lubię żużel w wykonaniu każdego zespołu. Są zawodnicy, których wspieram i niekoniecznie muszą być to Polacy. Wszystkim życzę dobrych wyników. Zawsze dopinguję tych, którzy robią to dobrze.
Gdy nie kibicuje się konkretnej drużynie, to porażka którejś z nich przynajmniej nie boli.
Przegrane nie psują mi jakoś specjalnie humoru. Oczywiście, mam gdzieś w sobie, że chciałbym, aby dany zespół wygrał, gdyż w tym momencie mam z nimi jakiś kontakt. Będąc na stadionie we Wrocławiu, jestem za Spartą, a w Gorzowie za Stalą. Czasami jest mi głupio, gdy kibicuję jakiemuś zawodnikowi, który akurat nie jest specjalnie przez miejscowych fanów lubiany z jakiegoś powodu, czego ja nie wiem. Wówczas niektórzy patrzą na mnie złym okiem. Nie lubię tylko ludzi, podobnie jak w polityce i wszędzie indziej, którzy posiadają obrzydliwe charaktery, są cyniczni, niegrzeczni, aroganccy, obrażają ludzi i nie mają skromności czy kultury.
Moim zdaniem utożsamianie się z jakąś drużyną, obojętnie w jakiej dyscyplinie, jest związane z tym, że człowiek ma wewnętrzną potrzebę przynależności do jakiejś sportowej grupy społecznej, wzmacnia się, będąc związanym z jakimś klubem. Widzimy to bardzo wyraźnie u pseudokibiców. Oni są silni, gdy są z jakimś zespołem. Dla mnie sport powinien być ideą, która łączy ludzi. Rywalizacja sportowa jest super, bo nas mobilizuje do osiąganie lepszych wyników.
W sezonie 2025 mieliśmy świetną rywalizację Zmarzlika z Kurtzem. Część Polaków kibicowała Australijczykowi, co wywołało publiczną dyskusję. Jak pan w takim razie na to patrzy?
Gdy mieliśmy finał Grand Prix w Vojens, który decydował o mistrzostwie świata, automatycznie dopingowałem Zmarzlikowi, ponieważ go lubię i po prostu chciałem, żeby wygrał. Jednocześnie przyglądam się karierze Kurtza, który nagle pojawił się w światowej czołówce i można się zastanowić, czy w przyszłym sezonie nie będzie zagrażał Polakowi. Podziwiam go. Gdy jedzie z innymi zawodnikami, trzymam za niego kciuki. W momencie walki ze Zmarzlikiem wolałbym jednak, żeby zwyciężył nasz rodak. Aczkolwiek nie jestem za tym, żeby się obrażać na osoby, które wolałyby Australijczyka od Polaka. Kibice mają swoje powody, aby kogoś nie lubić. Nie robiłbym jakichś narodowych problemów z tego. Według mnie to należy do tzw. rozmów towarzysko-sportowych, ale delikatnych, grzecznych przy kawce lub jakimś piwku.
Są inni żużlowcy, za których trzyma pan kciuki?
Pewnie, że najlepiej się kibicuje tym, którzy są w czołówce. Aczkolwiek dla przykładu mamy dobrze jeżdżącego młodego Bartłomieja Kowalskiego. Tylko on tak dobrze jeździ już od dwóch czy trzech lat. Jest jakimś zagrożeniem, lecz ciągle nie jakimś wielkim. Jason Doyle jest świetnym żużlowcem, mistrzem świata, ale mimo wszystko czasami jest zbyt brutalny. Jest zawzięty i z jednej strony to dobra cecha sportowców, ale niekiedy trochę przesadza. Toteż, mimo że jeździ dobrze, nie jestem jakoś specjalnie jego zwolennikiem.
Lubię sportowców skromnych i pracowitych, którzy są na poziomie, składają zdania po polsku przyzwoicie i mają w głowie jakoś fajnie poukładane. Natomiast nie przepadam, gdy ktoś mówi tylko o kasie. Uważam, że to nie jest podejście sportowe. Sport, tak jak moja praca, polega na tym, że coś kochamy. To nasze życie, pasja, poświęcamy na to wszystko. A potem przy okazji, kiedy nam wychodzi, zarabiamy i stajemy się popularni. Bartek Zmarzlik ma z żużla pieniądze, ale nie dlatego, że od tego zaczął, gdyż wówczas tych sukcesów by nie osiągnął.
Rozmawiał Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty
Ogólnie też zbyt nie wiem o co chodzi fenomenie piłki nożnej, ale jednak ta dyscyplina Czytaj całość