Sandra Rakiej: Lepszy Gollob w igrzysk zimowych garści czy Hampel na dachu?

 / Na zdjęciu: Tomasz Gollob
/ Na zdjęciu: Tomasz Gollob

Gdyby zapytać warszawiaka "co to jest żużel?", w najlepszym wypadku usłyszeć by pewnie można, że to Gollob i jego wyścigi. Nic w tym właściwie dziwnego, bo speedway, pomimo ogromnej roli Polski w owym sporcie, popularnością cieszy się tylko lokalnie. W centrum zainteresowania mediów ogólnopolskich żużel staje sporadycznie, a jeżeli już, to zazwyczaj dzieje się to za sprawą właśnie Tomasza Golloba. Ten zaś potrafi zaskoczyć. Na całe szczęście.

Na temat jakości transmisji z zimowych igrzysk olimpijskich, które przeprowadzała telewizja publiczna, powiedziano już wiele. Generalnie suchej nitki nie pozostawiono na żadnym elemencie, od komentarza począwszy, na ramówce i prowadzeniu studia skończywszy. Jedyne barwne epitety, które można by przypisać temu wydarzeniu medialnemu, odnosiłyby się co najwyżej do zaskakującej garderoby Macieja Kurzajewskiego. Przez całe igrzyska jedynym momentem, który skłonił mnie do przełączenia kanału z Eurosportu na telewizję publiczną, była wiadomość znajomego: Tomasz Gollob siedzi w studio! Wieczór ogromnego triumfu Justyny Kowalczyk i brązowego medalu polskich panczenistek okazał się być również świetną promocją sportu żużlowego.

JESZCZE MISTRZOSTWO ŚWIATA I TANIEC Z GWIAZDAMI

Dla żużla lepiej się złożyć nie mogło, że w tak ważnym dla polskich sportów zimowych dniu to właśnie Tomasz Gollob zaproszony został do studia TVP. Dość zaskakujący jednak był fakt, że za każdym razem, gdy z Vancouver przenoszono się do Warszawy, właśnie żużlowiec okazywał się być tym, który na temat igrzysk miał coś sensownego do powiedzenia. Śmiem wręcz twierdzić, że to właśnie Gollob uratował telewizji publicznej rozmowy w studio. Szkoda jedynie, że moderatorem całej dyskusji był Maciej Kurzajewski, który zdaje się być zaledwie o jeden żenujący program rozrywkowy od wizerunkowej katastrofy pod tytułem "czy można przebić Krzysztofa Ibisza". W końcu to właśnie Tomek próbował zastopować pokrzykiwania dziennikarza (rzekomo sportowego) tematami, które niosły w sobie istotne informacje. Niezbyt często można bowiem usłyszeć przemyślenia Golloba, który jak się okazuje, dość precyzyjnie śledzi wydarzenia sportowe, a także towarzyszącą im oprawę medialną. Żużlowiec odnieść się chciał do kontrowersyjnych wypowiedzi Justyny Kowalczyk, które zwracały ogromną uwagę zarówno dziennikarzy, jak i kibiców. Nikt do tej pory nie sięgnął bowiem myślami w przyszłość, próbując zastanowić się nad tym, co by się stało, gdyby sportsmenka nie zdobyła złotego medalu, a środki masowego przekazu więcej uwagi poświęciłyby krytyce jej ostrych komentarzy na temat astmy niż dokonaniom sportowym. Gollob rozpoczął poważną myśl, która z ust tak doświadczonego zawodnika mogłaby mieć niesamowite znaczenie w całej tej medialnej rozgrywce. Temat jak szybko się zaczął, tak szybko zakończony został przez bielszy niż "Ułamkowy" uśmiech Kurzajewskiego i kilka zdań, które w treści nie mówiły nic więcej niż: ach Justyna, brawo Justyna, kochamy Cię Justyna! Z całym szacunkiem dla Kowalczyk, która nota bene wspaniałą sportsmenką jest.

Nad telewizją publiczną nie mam zamiaru się dalej pastwić, bo nie w tym rzecz. Dla żużla ważne jest bowiem to, że Gollob w studio się pojawił, robiąc niezłą reklamę całej swojej dyscyplinie. Bo takiego Tomasza nam trzeba, jeżeli świat polskiego speedway'a ma ambicje przezwyciężyć swój lokalny charakter. To bowiem osobowość jednego sportowca przyciąga uwagę narodu do całej dyscypliny. Przykładów mieliśmy już wiele z Adamem Małyszem i Robertem Kubicą na czele. Oprócz wielkich sukcesów (których polski żużel ma przecież całą masę), potrzeba jednak mediów rozumiejących, że żużlowcy nie gęsi i swoją wartość mają. W końcu dlaczego o życiu Mariusza Pudzianowskiego a nie Golloba mają dyskutować wszyscy Polacy, bez względu na to, czy sportem się pasjonują czy nie. Speedway ma potencjał medialny, potrzeba jedynie kogoś, kto na swoje barki weźmie odpowiedzialność bycia ambasadorem. Bo niestety taka rola wymaga tego, aby w pewnym momencie wyskakiwać nawet z lodówki, biorąc udział w wydarzeniach medialnych, które nie mają ze sportem za wiele wspólnego. Gollob zdaje się rozumieć mechanizmy rządzące środkami masowego przekazu i nawet, gdy kiedyś zapytałam go czy przyjąłby zaproszenie do "Tańca z Gwiazdami", odparł, że owszem, ale celem byłaby promocja dyscypliny. Jednakowoż Tomek zastrzegł, iż takie telewizyjne hece bierze pod uwagę tylko wtedy, gdy żużlowy kevlar na dobre zawiesi na haku. Najpierw życzmy mu zatem mistrzostwa świata, później czemu miałby nie pójść w ślady roztańczonego Tony'ego Rickardssona?

HAMPEL NA DACHU I GOŁA BABA GRATIS

Gollob to niejedyny polski żużlowiec, który uprawianą przez siebie dyscyplinę traktuje nie tylko jako rzemiosło. Wyobraźni i medialności nie można bowiem odmówić Jarosławowi Hampelowi. W jakim innym państwie zawodnik wpadłby na pomysł, aby pościgać się na... dachu? "Małemu" i całemu sztabowi głównego sponsora zawodnika wielkie: chapeau bas! Tym wyczynem Hampel udowodnił bowiem, że idealnie wpisuje się w koncepcję marketingową Red Bull Racing i może być naszym polskim Travisem Pastraną. Ścigając się na dachu katowickiego Spodka, Jarek zwrócił uwagę mediów, które zajmują się nie tylko tematyką sportową. Tym samym udowodnił, że żużel może być atrakcyjny również zimą.

Ponadto Hampel zdaje się być osobą, która bez skrępowania umie wykorzystywać swój wizerunek. Ogromnie zdziwiona byłam, gdy dowiedziałam się, iż wywiad z zawodnikiem przeprowadził magazyn dla mężczyzn "CKM". Choć standardem jest, że sportowcy, którzy osiągają jakiś sukces, zapraszani są między innymi do rozmów dla pism kobiecych (gdzie ponadto podczas sesji zdjęciowych zazwyczaj dumnie prezentują napięte torsy), żużlowców ta przyjemność zdaje się omijać. Nie wydaje mi się się, aby przyczyną były mniej okazale zbudowane klatki piersiowe. Niemniej jednak znienacka wyżej wymieniony miesięcznik wziął na tapetę Hampela, ogłaszając go wielkim sportowcem, a wręcz herosem! Jarkowi również "strzelono" pozowane fotki, choć nie półnagie, bo od takich w tym numerze była piosenkarka Mandaryna, ale za to w scenerii złomowiska. Kto nie widział, niech żałuje, bo wyszły całkiem nieźle. Nadawały dyscyplinie skojarzenie z zawodami Monster Track-ów, a żużlowcom dodawały męskości (że niby tacy żołnierze ze stali). Sam wywiad już tak atrakcyjny jednak nie był. Pokazał bowiem ogólny poziom wiedzy Polaków na temat sportu żużlowego. Dziennikarz pytał, czego nie ma motocykl żużlowy, dlaczego skręcając w prawo, jedzie się w lewo, a na koniec jeszcze Hampel musiał objaśnić, że nie nie nalewa do motoru ropy, lecz metanol.

Mimo wszystko Hampel wypadł w tej rozmowie całkiem nieźle, opowiadając zabawne anegdoty, a jednocześnie przecząc stereotypowi sportowca niedouka. Szersze grono czytelników mogło dostrzec w nim równego faceta, ale i jednocześnie wielkiego sportowca. Mały krok Hampela, wielki dla popularyzacji dyscypliny. Co prawda wywiad mojej wiedzy na temat żużla nie pogłębił, ale jednak dał mi poczucie, że takie teksty z medialnego punktu widzenia są potrzebne. Uradowana tą świadomością, zostałam z niezłym fotografiami Hampela i kalendarzem z gołymi paniami gratis. Oddam w dobre ręce. A właściwie – w jakiekolwiek.

HEJA HEJA FALUBAZ!

Na koniec również wspomnieć należy, że czy serial "39 i pół" się komuś podobał czy nie, żużel propagował rewelacyjnie. Po gorzowsku nie ubolewam nawet nad tym, że wychwalany wniebogłosy był Falubaz Zielona Góra, bo tak naprawdę nie o klub tu chodziło. Twórcy zwrócili bowiem uwagę na atrakcyjność sportu i jego wagę w naszym kraju. Ci, którzy śmiali się z epizodycznej roli Roberta Dowhana, tak naprawdę docenić powinni samą ideę przedsięwzięcia. Czyż na ogólnopolskiej arenie medialnej nie lepszy był ów serial niż na przykład pamiętny reportaż Jacka Hugo-Badera pt. "Życie to jazda", gdzie żużel nazwano korridą? Naprawdę wolę, aby pół polski śpiewało "heja heja Falubaz!" niż nazywało speedway krwawą jatką. Co prawda redaktor Bartłomiej Czekański w relacji z balu "Tygodnika Żużlowego" zauważył, iż na dźwięk zielonogórskiej pieśni spuszczam nos na kwintę, ale spieszę wyjaśnić – to z czystej kokieterii.

Jakiś czas temu na bijącej rekordy popularności stronie z obrazkami nazywanymi "demotywatory" pojawiło się zdjęcie polskich żużlowców. Podpis głosił, że są to mistrzowie świata, a 95 procent Polaków nie ma o tym zielonego pojęcia. Dosadne, lecz prawdziwe. Niemniej jednak wierzę nadal, że dzięki Gollobowi w studiu telewizyjnym igrzysk olimpijskich i Hampelowi na dachu katowickiego Spodka da się ten stan rzeczy zmienić. Kombinujcie żużlowcy, bo w waszym przypadku parcie na szkło jest wręcz pożądane...

Komentarze (0)