Całe życie byłem chowany pod motocykl - pierwsza część rozmowy z Pawłem Hlibem, żużlowcem Lotosu Wybrzeże Gdańsk

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Paweł Hlib to żużlowiec, który budzi sporo emocji zarówno jeśli chodzi o jego postawę na torze, jak i życie prywatne. Po mniej i bardziej udanych przygodach z klubami z Tarnowa, Poznania i Rybnika wychowanek gorzowskiej Stali trafił do Lotosu Wybrzeże Gdańsk, z którym podpisał dwuletnią umowę. U progu nowego sezonu portal SportoweFakty.pl przeprowadził z "Hlipkiem" rozmowę, w której zawodnik opowiada o swojej przeszłości, o chwili obecnej oraz o planach na najbliższą przyszłość.

Michał Gałęzewski, Rafał Sumowski: Za tobą pierwszy trening na gdańskim torze. Jak wrażenia?

Paweł Hlib: - Ogólnie pierwszy wyjazd na tor zaliczyłem w Lesznie. Byliśmy tam z chłopakami na treningu. Po przerwie wsiadłem na motor, odkręciłem gaz do końca, wystartowałem i czułem się, jakbym przez dwa tygodnie dzień w dzień siedział na motorze. Tu wyjechałem, pojechałem parę kółek i czuję się bardzo dobrze. Nie mam żadnych problemów.

Jak byś swoją jazdę porównał z tym, co było rok-dwa lata temu?

- Nie ma tu co porównywać, jest zbyt wcześnie. Na razie są to tylko treningi, liga dopiero się zacznie.

Powiedz, jakie masz wspomnienia z gdańskiego toru z lat wcześniejszych? Kibice pamiętają ciebie przede wszystkim z 2004 roku, gdy Wybrzeże walczyło o awans ze Stalą, a ty jeździłeś agresywnie, machałeś nogą...

- Powiem szczerze, że jeśli chodzi o moją agresywną jazdę, to bardzo to lubię. Żużel to przecież czarny sport i ostre zagrania są w nim jak najbardziej na miejscu, oczywiście w granicach fair play, bo koledzy są z boku. Pamiętam Gdańsk z czasów, gdy jeszcze nie miałem licencji i jeździłem na tutejszym torze mając 13-14 lat. Wspomnienia są i mam nadzieję, że będą jeszcze nowe.

Teraz w Gdańsku trenuje niespełna 15-letni Krystian Pieszczek, z którym wiąże się tutaj spore nadzieje. Co o Pieszczku ma do powiedzenia zawodnik, który za młodu również został okrzyknięty talentem?

- Krystian jeździ ciekawie, ale wszystko wyjdzie w praniu. Chłopak ma dużo żużla do zgryzienia i sporo przed nim. Zobaczymy jak się będzie spisywał, gdy będzie jeździł spod taśmy z chłopakami, to zupełnie inna zabawa. Ma potencjał, a jego tata się bardzo stara, aby mu zapewnić przyszłość. Gdy będzie ciężko pracował, to wszystko przed nim. Przede wszystkim będzie to wychowanek Wybrzeża, a tych, którzy coś w żużlu osiągnęli od lat tutaj brakuje…

Teraz Krystian będzie się rozwijał pod okiem trenera Chomskiego. To chyba dobrze, prawda? Ty od tego szkoleniowca nauczyłeś się sporo.

- Moim największym podpowiadaczem, który najwięcej mnie nauczył, był mój ojciec. Od trenera Chomskiego nauczyłem się przede wszystkim myślenia na torze. Krystianowi z pewnością opieka tego trenera będzie przydatna. Jak to wszystko wyjdzie? Zobaczymy. Wszyscy życzymy mu jak najlepiej.

Mówiąc żużlowym slangiem, jesteś po ostrym wirażu, zarówno życiowym jak i czysto sportowym. Co się z tobą właściwie działo? Jakie popełniłeś błędy?

- Ja powiem tak. Rozmawiałem ostatnio dużo z Karolem Ząbikiem na ten temat i o tych problemach, które miałem przez dwa lata, a które po części ma również on. Całe życie byłem chowany pod motocykl. Moim światem były motory, później doszedł żużel, któremu się poświęciłem. Były wyniki, sukcesy, aż pojawiła się jedna wielka tragedia. Nie było wyników, sponsorów, nie było do kogo się zwrócić. Wielu z tych, którzy jednego dnia klepią cię po plecach, nazajutrz sprzedaje ci kopniaki. Pojawiła się pewna nagonka na moją osobę i cóż, zwyczajnie zaczęło mi być ciężko. Nagle straciłem zaufanie wśród ludzi. Uwierzcie, nie jest to miły okres dla rozwoju człowieka. Wierzę, że mam to już za sobą. Pozbierałem się psychicznie i ułożyłem swoje prywatne życie. Chcę profesjonalnie podejść do żużla, żyć swoim życiem i cieszyć się z niego każdego dnia. Czy będzie to życie szczęśliwe, czy nie - to zależy. Co mogę więcej powiedzieć? Trzeba być silnym, wytrwałym i dużo pracować.

Paweł Hlib podczas pierwszego w tym roku treningu na gdańskim torze

Żużlowcy mają w pewnym sensie ciężej niż wielu innych sportowców. Źle dobierzesz sprzęt, nie trafisz z silnikami i cały sezon z głowy. Łatwo jest się zaciąć, prawda? Wszystko trzeba budować od podstaw.

- To prawda. Na wynik składa się naprawdę dużo szczegółów. Gdy silnik nie wypali, to może być ciężko. Takie jednak są reguły. Jednemu zawodnikowi może silnik nie pasować, ale ma gwarancję startową. Inny, który nie ma gwarancji startowej, ma trudniejsze zadanie, bo musi myśleć jak wbić się do składu, pomimo tych problemów. Wszystko zależy od sytuacji danego zawodnika.

Inna sprawa to przysłowiowa sodówka. Niezdrowa pewność siebie po pierwszych sukcesach często zaburza rozwój młodych zawodników. Tobie również zarzucano, że sukcesy wpłynęły na ciebie negatywnie.

- Ja powiem o tej wodzie sodowej. Często mówiono mi, że odbiła mi woda sodowa. Ja akurat tego nigdy nie odczuwałem. Jeszcze gdy trenowałem na minitorze, mój ojciec mówił mi, że jestem takim samym człowiekiem jak ten, który otwiera bramę. Na torze mogę być kimś, bo robię kółka, na basenie mogę szybciej pływać, czy na boisku mogę lepiej grać, ale jak wyjeżdżam za bramę, jestem taki sam. Tego się trzeba trzymać.

Często dokonuje się nadinterpretacji pewnych faktów. Etykietkę sodówki przykleja się bardzo łatwo za to ciężko się jej pozbyć...

- Powiem jak było ze mną. Brałem auto w leasing w Świebodzinie, który leży bliżej Zielonej Góry. Miałem mieć rejestrację FZ, a jeździłem w Gorzowie i z wiadomych powodów nie chciałem tego mieć (śmiech - przyp. red.). Żeby nie mieć rejestracji FZ, musiałem mieć imienną rejestrację samochodową, więc zrobiłem F1 HIPEK. Od razu mówili, że odbiła mi woda sodowa. Wszystko zależy od tego, jak kto chce odbierać daną sprawę. Gdy podchodzisz do mnie i będziesz chciał porozmawiać, to nie powiem specjalnie, że nie mam czasu, najwyżej powiem, że możemy porozmawiać za chwilę, gdy naprawdę nie mogę w danym momencie. Trzeba być człowiekiem. Kiedyś żużlowcy robili wiele bardzo złych rzeczy, ale się o tym nie mówiło, ani się o tym nie pisało, bo nie było internetu, a dziś takie rzeczy wspomina się jako zabawne anegdotki. Nie można popadać w przesadę, każdy musi być sobą.

Do lektury drugiej części rozmowy z Pawłem Hlibem zapraszamy w sobotę.

Źródło artykułu: