- Sam byłem trochę zaskoczony, że mi tak dobrze szło. Bardzo się jednak cieszę, że wszystko tego dnia tak fajnie dla mnie się zgrało. Ze startu uciekałem i jechałem potem tam, gdzie chciałem, a wiadomo, jeżeli jedzie się z przodu, to jest dużo łatwiej - przypomina starą żużlową prawdę Maciej Janowski.
W Gdańsku, kilka dni później, podczas finału krajowych eliminacji do IMŚJ, zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, choć ostatecznie skończyło się na drugim stopniu podium, za Arturem Mroczką. Utalentowany junior nie przykłada jednak do tego wielkiej wagi: - Nie myślałem o tym w tych kategoriach, że nie zwyciężyłem. Tym bardziej, że to były eliminacje, liczył się tylko awans. Nawet gdybym był ósmy, też byłbym zadowolony. Chciałem wejść do tej ósemki, to mi się udało, a czy byłbym pierwszy, drugi, czy ósmy - to już nie ma wielkiego znaczenia - opowiada SportoweFakty.pl zawodnik.
Znaczenie jednak będzie miało już niedługo, kiedy Janowskiemu przyjdzie pokonywać kolejne szczeble wspinaczki po juniorskie laury. Kto na krajowym podwórku, przy wiadomych kłopotach Przemysława Pawlickiego, będzie w tym roku najgroźniejszym rywalem dla wschodzącej gwiazdy z Wrocławia? - O problemach Przemka oczywiście wiem, ale kto będzie tym najgroźniejszym? Nie mam pojęcia. Będzie szesnastu, czy nawet osiemnastu rywali, z których każdy będzie chciał ze mną wygrać. Nie mogę skupiać swojej uwagi na jednym, konkretnym zawodniku. W tych zawodach, na tym wyższym szczeblu, będą jeździli już sami najlepsi i każdy z nich może w danym dniu trafić z formą - rozsądnie zauważa rodowity wrocławianin.
Maciej Janowski, zdaje się, że już z nią trafił. A "Narodowy" szkoleniowiec Marek Cieślak swoje już zrobi, żeby jej szybko nie stracił. Jak na razie nie kryje zadowolenia z dotychczasowej postawy i zaangażowania swego podopiecznego, a wizje na przyszłość snuje jeszcze bardziej optymistyczne: - Przyszedł już czas, żeby ten talent Maćka zaczął się ujawniać, jeszcze mocniej, niż to miało miejsce do tej pory. W Toruniu przede wszystkim bardzo dobrze startował, a potem dobrze trzymał tor jazdy i był z tego wynik. Na tym nowym torze, sam pan widział, ile miał ochoty do jazdy - opisuje swoje wrażenia trener Betardu.
Rzeczywiście, trudno było nie zauważyć. To właśnie bohater meczu z Unibaksem najczęściej i najdłużej objeżdżał nowy wrocławski owal. A pod koniec piątkowej sesji dał upust młodzieńczej fantazji demonstrując wszystkim efektowną jazdę na jednym kole i piękne "jaskółki" a’la Tony Rickardsson. Czy w najbliższych miesiącach cała żużlowa Polska będzie miała okazję ujrzeć popisowe ewolucje cieszącego się z kolejnych kapitalnych występów wrocławianina? Czy będzie to rok Janowskiego?
- Ja zawsze mówiłem, że Maciek jest olbrzymim talentem - bez chwili zawahania mówi Marek Cieślak. - "Jaskółki" niech trenuje. Jest młody, niech się cieszy tym sportem. W tym wieku to głównie na tym ma polegać. Bez zbędnego obciążenia i balastu. Proszę zauważyć, że ci młodzi, bo nie tylko Maciek, właśnie wtedy, kiedy bawią się tym speedwayem, robią najlepsze wyniki. Na siłę i pod presją tutaj niczego się nie da osiągnąć. A Maciek jest na dobrej drodze - nie ma wątpliwości doświadczony trener.
Mieliśmy już w tym roku na "Olimpijskim" bombę. Taką prawdziwą, lotniczą. Na szczęście nie eksplodowała. Oby słowa wybitnego trenera się sprawdziły, a jedyną eksplozją na nowym, pięknym wrocławskim torze, była eksplozja talentu Macieja Janowskiego.