Rewolucji na razie nie będzie - rozmowa z Jerzym Drozdem, prezesem Kolejarza

Niedzielna porażka z Kolejarzem Rawicz wzbudziła w Opolu sporo emocji. Gospodarze oczekiwali wysokiej wygranej, tymczasem przegrali w fatalnym stylu. Prezes Jerzy Drozd najwięcej pretensji kieruje pod adresem rosyjskich obcokrajowców i zapowiada kary finansowe w przypadku kolejnych niepowodzeń.

Oliwer Kubus
Oliwer Kubus

Oliwer Kubus: O ile przegranej w Łodzi mogliśmy się spodziewać, o tyle porażki z Kolejarzem Rawicz nie oczekiwał nikt. Kibice zastanawiali się jedynie nad rozmiarami zwycięstwa.

Jerzy Drozd: Nie tylko kibice. Ja też liczyłem na wygraną. W takich rozmiarach, by w dwumeczu zgarnąć bonus. Co więcej: bałem się, że mecz będzie jednostronnym widowiskiem, a publiczność będzie ziewała z nudów. Zdawałem sobie sprawę, iż rozgrywki są bardzo wyrównane i każdy może sprawić niespodziankę. Jednak rawiczan nikt nie stawiał w roli faworytów. Mieli być chłopcami do bicia. Tymczasem pokazali nam miejsce w szeregu i wygrali zasłużenie.

Po meczu szybko zniknął pan ze stadionu...

- Byłem zdenerwowany, a krew krążyła bardzo szybko. Wolałem pojechać do domu niż pozostać w parkingu. W przepływie emocji mogłem wypowiedzieć niepotrzebne słowa i kogoś urazić. A konflikty tylko pogorszyłyby sytuację. Nadal myślę o niedzielnym meczu. Krzątam się od jednego do drugiego kąta, jestem zdekoncentrowany. W pracy też ograniczam działania. Powinienem skupić się na rozmowach biznesowych, jednak nie potrafię ochłonąć po tym, co wydarzyło się w spotkaniu z Rawiczem.

Chyba trudno znaleźć zawodnika, do którego nie można mieć pretensji.

- Nie jestem rozczarowany postawą Adama Pawliczka. Ten zawodnik miał być postacią drugoplanową, a pełni rolę lidera zespołu. Wczoraj dwa starty mu nie wyszły, ale w pozostałych pokazał klasę. Przebudził się Marcin Piekarski, który w poprzednich meczach rozczarowywał. Zmobilizowała go rozmowa z nami. Powiedzieliśmy pół żartem, pół serio, że skoro nie zdobywa punktów, to będziemy występować bez młodzieżowca. Bo efekt byłby taki sam. Na szczęście Marcin udowodnił, że stać go na wiele.

Regres formy notują Rosjanie, którzy mieli stanowić siłę rażenia.

- Do nich mam najwięcej pretensji. Ich jazda wołała o pomstę do nieba. Zarówno Igor Kononow, jak i Ilia Bondarenko mają w Opolu wszystko, czego zapragną. Komfortowe mieszkanie, jedzenie, specjalnie przygotowane silniki... Stworzyliśmy im cieplarniane warunki. To zawodnicy doświadczeni, którzy zwiedzili już kawał świata. Tymczasem zakpili sobie z zespołu i kibiców. Nie potrafię zrozumieć, jak obcokrajowiec zdobywa cztery punkty, choć wcześniej trenował na tym torze i otrzymał dobrej klasy sprzęt. Bondarenko został odsunięty od składu. Kononow w Krośnie dostanie ostatnią szansę. Jeśli zawiedzie, wyślemy go na tzw. "urlop".

Porażka oddaliła Kolejarza od udziału w fazie play-off. Wizja końca sezonu w sierpniu staje się realna.

- Nie dopuszczam do siebie tej myśli. Za niedzielną porażkę musimy się zrehabilitować. Dlatego nie wyobrażam sobie, żebyśmy nie wygrali spotkań z Krosnem i Piłą. W tych meczach musimy zwyciężyć. Za wszelką cenę. Rewolucji w składzie na razie nie będzie, ponieważ brakuje nam alternatywy. O mobilizację zawodników nie obawiałbym się. W przypadku niepowodzenia będą obciążeni karą finansową. Do odpowiedzialności pociągniemy także trenera.

Dotychczas nie było spięć na linii Andrzej Maroszek - Zarząd.

- Z trenerem Maroszkiem ciągle mówimy wspólnym językiem i na współpracę nie możemy narzekać. Drużyna potrzebuje jednak osoby z charyzmą, która wstrząsnęłaby zawodnikami, a nie bezradnie rozkładała ręce. Szkoleniowiec musi być także menedżerem i stosować odpowiednie zmiany. Sugerowałem, żeby w niedzielę wystąpił Mariusz Franków. To żużlowiec o dużych możliwościach. Remontowaliśmy od podstaw jego silniki, a majster Leszek Stefankiewicz idealnie je przygotował. Decyzje personalne podejmuje jednak trener. On zdecydował, żeby desygnować Bondarenkę w miejsce Frankowa. To posunięcie okazało się błędem, za które szkoleniowiec odpowie przed zarządem. Na razie pozycja Maroszka jest niezagrożone, ale limit wpadek już się wyczerpał.

Kibice winą obciążają nie tylko zawodników, ale i klubowe władze, z prezesem na czele.

- Do domu przybyłem załamany. Nie potrafiłem uwierzyć w przegraną, miałem nieuporządkowane myśli. Chciałem odpocząć i zregenerować siły. Nie czytać internetowego forum, żeby nie pogarszać nastroju. Na przekór sobie przeczytałem opinie kibiców. Opinie, które mocno uderzały w klub, krytykowały poczynania zarządu. I niestety były bzdurne. Na przykład według internauty Ricky Kling miał przywieźć do Polski maszyny ze Szwecji i Anglii. Ale to nierealne, bo motocykle są przystosowane do tamtejszych torów. Jego motory niczym się nie różnią. Problemem jest dopasowanie do polskich owalów. Niestety, kibice tego nie wiedzą i rozsiewają bzdury. Ja porażką, podkreślam po raz kolejny, bardzo się przejąłem. Byłem załamany, że praca, którą społecznie wykonuję nie przynosi efektów. To bolało. A ciosem okazały się nieprawdziwe oskarżenia pod moim adresem. Ja nie wsiądę na motocykl i nie pojadę w meczu! Jako prezes uczyniłem wszystko, by zawodnicy mieli jak najlepsze warunki. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Słabe wyniki są efektem kontuzji, które nas dotknęły, oraz braku zaangażowania niektórych zawodników.

W czerwcu rozpoczyna się okno transferowe i kluby mają szansę na wzmocnienia. Obserwuje pan żużlowy rynek?

- Wspólnie z trenerem szukamy jeźdźców, mogących zasilić klub. Niestety, rynek jest przetrzebiony i trudno znaleźć wartościowego żużlowca. W szczególności pochodzącego z Polski. Ofertę złożyliśmy Zbyszkowi Sucheckiemu. Rozmowy były zaawansowane, lecz zawodnik postanowił walczyć o skład Stali Gorzów. Wystartował w jednym meczu, zawiódł i drugiej szansy może nie dostać. Łatwiej znaleźć obcokrajowca. Chcemy się wzmocnić, choć nie wiemy, czy będzie to miało sens. W przypadku kolejnych niepowodzeń, w czerwcu możemy walczyć o pietruszkę, a w sierpniu zakończyć rozgrywki.

Mocno obciążyłoby to budżet...

- To byłby dla klubu dramat, straty finansowe sięgałaby poważnych kwot. Nie dopuszczamy tego do myśli. Trzeba zakasać rękawy i walczyć. Maksymalnie zmobilizować się i zacząć wygrywać. Także w spotkaniach wyjazdowych. Naszych zawodników stać na to.

Spodziewał się pan przed sezonem takiego obrotu sprawy?

- W żadnym wypadku. Miałem nadzieję, że włączymy się do walki o pierwszą ligę, a awans do finałowej rundy uznawałem za pewnik. Niestety, znów nie dopisało nam szczęście. Choroby wyeliminowały potencjalnych liderów: Adama Czechowicza i Dawida Cieślewicza. Strzałem w "10" było natomiast zatrudnienie Adama Pawliczka. Temu jeźdźcowi wieszczono koniec kariery, spisuje się tymczasem świetnie. Dodatkowo angażuje się w pracę. Po meczu dzwonił do mnie pięciokrotnie. Przepraszał za przeciętny występ, pocieszał mnie. To budujące, że 46-letni zawodnik tak poważnie traktuje żużel i sprawy klubu. To postawa godna naśladowania. Większych pretensji nie mam do Michała Mitko. To zawodnik bardzo młody, dopiero u progu kariery. W poprzednim sezonie rzadko pojawiał się na torze, co rzutuje na obecną dyspozycję. Michał stara się i walczy na całej szerokości. Nie notuje świetnych rezultatów, ale dobrze rokuje na przyszłość.

Zaskakująco słabo poczynają sobie Christian Ago i Max Dilger, którzy mieli być silnymi punktami drużyny.

- Z początku stawialiśmy na Ago. W ostatnich meczach wypadł słabo, dlatego w niedzielę zastępował go Dilger. Spisał się fatalnie, dlatego w nadchodzących meczach powrócimy do zestawienia ze Szwedem. Przerwa powinna pozytywnie na niego wpłynąć. Ago zdenerwował się na wieść, że nie wystartuje z Rawiczem. Drzemie w nim sportowa złość, która powinna wyzwolić dodatkową energię i dać "kopa".

Zawodnicy po niedzielnym meczu narzekali na przygotowanie toru, który ich zdaniem sprzyjał gościom.

- Podzielam tę opinię. Powinniśmy przygotować nawierzchnią twardą, podobną do tej z poprzednich spotkań. W niedzielę tor był przyczepny i żużlowcy mieli kłopoty z przełożeniami. W pojedynku z Polonią Piła owal musi być naszym handicapem. Mamy wizję, jak go przygotować, ale niech pozostanie to tajemnicą.

Nie ma pan chęci rzucić wszystkiego na bok, złożyć dymisję i odejść z klubu?

- Oczywiście, byłoby mi to na rękę. Miałbym dużo wolnego czasu i mógłbym się skupić na pracy, płatnej pracy. Za wszystko co robię dla Kolejarza nie pobieram grosza i nie mogę tego nazwać pracą. Żużel to bardziej hobby, które traktuję bardzo poważnie. Może zbyt poważnie. Dymisja dla mnie byłaby korzystna. A czy wpłynęłaby pozytywnie na klub? Nie wiem. Na razie nie planuję rezygnacji. Zawarłem umowy sponsorskie, podjąłem się organizacji imprez i to co zacząłem, chcę doprowadzić do końca. Jeśli jednak pojawi się osoba, które mogłaby przejąć stery, to władzę oddam. Do stołka nie jestem przywiązany.


KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×