Aby precyzyjnie przedstawić problem minimalnej KSM, należy sięgnąć do genezy jej powstania. O jej wprowadzeniu zadecydowała w głównej mierze narada środowiskowa aktywu sportu żużlowego z roku 2007, podczas której dziewięć z jedenastu klubów optowało za wprowadzeniem minimalnego KSM. Jako podstawowy argument podano dążenie do minimalizacji różnic pomiędzy zespołami występującymi w danej lidze. W moim odczuciu powiedziano A, ale ktoś zapomniał powiedzieć B. Co z tego, że wprowadzono KSM minimalny, jak nadal mogą być tworzone dream teamy, bez wprowadzenia górnego KSM? Co z tego, że drużyna X zakontraktuje zawodników, którzy według średniej znacznie przekraczają wymagany KSM, skoro nie będzie on odzwierciedlał faktycznej wartości drużyny? Z tą opinią zgadza się przewodniczący GKSŻ - Piotr Szymański. - Ja również uważam, że KSM nie oddaje faktycznej wartości zawodnika. Nie zmienia to jednak faktu, że nasze działania zmierzają do minimalizacji różnic zespołów występujących w rozgrywkach a tym samym podnoszeniu poziomu samych rozgrywek. Większość klubów była za wprowadzeniem minimalnego KSM i stąd taka a nie inna decyzja - powiedział Szymański.
Posłużmy się zatem przykładem. KSM zespołu Kolejarza Rawicz w tym sezonie wynosił 40,656. Dla porównania KSM RKM Rybnik, to zaledwie 27,984. Czy różnica pomiędzy tymi zespołami jest aż tak kolosalna? Przykład tego sezonu pokazuje, że tak, ale raczej na korzyść rybniczan. Nietrafiony wydaje się być również przykład podany przez przewodniczącego Szymańskiego. - Za wszelką cenę będziemy dążyli do uniknięcia sytuacji sprzed roku, kiedy zespół Olimpu Praga przegrywał z kretesem wszystkie mecze w II lidze. Przykład Jan Jarosa pokazuje, że KSM nie ma żadnego przełożenia na wartość zawodnika. Po zmianie barw klubowych, stał się jednym z filarów KSM Krosno i dzięki jego postawie, krośnianie w ostatnim czasie odnieśli dwa ligowe zwycięstwa.
Kolejnym argumentem zwolenników wprowadzenia minimalnego KSM, jest chęć wymuszenia na prezesach klubów podwyższenia budżetów i kontraktowania lepszych zawodników. Czy aby na pewno tak będzie? Uważam, że nie ma sztucznych przepisów, które są w stanie spowodować, że budżety klubów z Krosna czy Rawicza nagle wzrosną o 200 procent. Na budżet klubu ma wpływ wiele czynników a przede wszystkim: zamożność prezesa klubu, umiejętność dotarcia do potencjalnych sponsorów klubu, zamożność regionu z którego pochodzi klub i wreszcie umiejętność wykorzystania układów politycznych. Jeżeli prześledzimy to, w jaki sposób budowane są budżety polskich klubów, to właśnie powyższe elementy są decydujące. Wprowadzenie minimalnego KSM doprowadzi do kuriozalnej sytuacji, w której kontraktowani będą zawodnicy niekoniecznie prezentujący odpowiednie umiejętności, ale posiadający wymagany przepisami KSM, który pozwoli drużynie na wystartowanie w rozgrywkach.
I wreszcie ostatni argument, że zespoły z mniejszych miast, które nie mają możliwości zbudowania budżetów pierwszo- czy ekstraligowych, nigdy nie będą miały okazji stworzenia swoim kibicom warunków do oglądania dobrych drużyn. Przecież istnieje możliwość przyznawania tym zespołom organizacji turniejów indywidualnych, półfinałów MIMP czy IMP. Dodatkowo zawsze można zorganizować turniej na wzór Łańcucha Herbowego, który zgromadzi całą światową czołówkę. Oczywiście to kosztuje, ale nie ma nic za darmo. Bo czy dla Polaków, którzy nie mogli zakwalifikować się do finałów piłkarskich mistrzostw świata nagle zwiększono liczbę drużyn dopuszczonych do mistrzostw? Nie. Polacy musieli to zrobić w eliminacjach. Jeżeli więc dany zespół nie potrafi od lat skutecznie rywalizować z zespołami przynajmniej pierwszoligowymi, to tym bardziej nie widzę powodów, dla których miałby mieć możliwość startów w I lidze w wyniku sztucznych połączeń.
Bubel prawny? Niekoniecznie. Istnieje druga opcja, która uzasadniałaby wprowadzenie minimalnego KSM. Zwolennicy połączenia obu lig optowali za jego wprowadzeniem tylko po to, aby za rok mieć pretekst do połączenia obu lig, argumentując to właśnie minimalizacją różnic pomiędzy zespołami. Jak wynika zapewne z tego tekstu, jestem przeciwnikiem wprowadzania jakichkolwiek ograniczeń dla klubów. Jeżeli już jednak chciano koniecznie doprowadzić do minimalizacji różnic pomiędzy zespołami przy pomocy KSM, to bezwzględnie należało wprowadzić również maksymalny KSM. Wówczas o potencjale zespołu decydowałyby umiejętności menedżerskie prezesów klubów lub osób odpowiedzialnych za transfery. Oczywiście jak z rękawa można sypać przykładami zespołów, które będą miały taki sam KSM, ale gołym okiem będzie widać, że jedna z drużyn ma o wiele bardziej wartościowych zawodników. Chyba nie tędy droga.