Stefan Smołka: Zgubny KSM

Jak australijski bumerang, jak czkawka chorego człowieka, wraca temat kwalifikowanych średnich dla żużlowców. Mają być KSM-y "dolne" od przyszłego sezonu, czyli słowem ukłon dla bogatych.

W tym artykule dowiesz się o:

Ma to w założeniu zapobiec obecności w lidze klubów zbyt biednych, a więc mocno szkodzących, by nie powiedzieć – śmierdzących, cuchnących wprost pogardzaną biedą w tym tak kolorowym, coraz lepiej zglobalizowanym, pięknym świecie bogaczy. Nie ma miejsca dla takich co to ich nie stać na zbudowanie przyzwoitego (na papierze) żużlowego zespołu. Dla nich po prostu: won!! Górny KSM, o którym na razie cicho – ukłon dla tych nieco mniej chwilowo zamożnych – miałby dodatkowo ograniczyć papierowy potencjał zespołów zbyt mocnych. Czyli jednym słowem co?... Ależ nic innego: urawniłowka w najczystszej postaci – komuna wraca! Całą tę chorą ideę bez pudła obśmiał red. Damian Gapiński na portalu SportoweFakty.pl, podając przykłady Rawicza i Rybnika. Otóż z zestawienia papierowych sił wynika, że klub z Rybnika przed sezonem nie spełniałby kryteriów nawet II (de facto III) ligi. Czyli co?... degradacja?, a może odgórna likwidacja sekcji?... Świetny pomysł! Tylko dlatego, bo w tym klubie (i... szerzej: w tym mieście) ośmielono się postawić w sporcie na młodzież, na szkolenie. A jednocześnie dziwny paradoks (paradoks zawsze jest dziwny): RKM jakoś się trzyma w tak zwanej I lidze.

Nigdy się nie zgodzę, że KSM jest receptą na jakiekolwiek problemy. Jest to segregowanie czynnych żużlowców, szufladkowanie ich podług wątpliwych kryteriów wartości z poprzedniego sezonu, dla niekoniecznie zbożnych celów. Pomysł jest znany – brytyjski, sprzed lat, ale powodem była tam wówczas kurcząca się niepokojąco liczba zawodników rdzennych, urodzonych na Wyspach (tych było tam wtedy tyle co kot Królowej napłakał), więc aby zapanować nad zalewem obcokrajowców (Polacy, żeby było śmieszniej, mieli wtedy na Wyspy tamę, co dziś wydaje się mało prawdopodobne), poszukano sztucznych rozwiązań. Niewiele to w sumie dało, bo brytyjski speedway wciąż trawi kryzys. Na te ustawione – wyrównane mecze z udziałem, wciąż na nowo – sztucznie porozkładanych, poszufladkowanych gwiazd światowych przychodzą niknące garsteczki ostatnich zapaleńców, którym i tak to wszystko tak naprawdę zwisa kto dziś jedzie. Ponieważ to jest miłość – dla warkotu motocykli oraz dla tego iście narkotycznego zapachu ci ludzie gotowi są rzucić wszystkie (no może, prawie wszystkie inne) przyjemności. Zabrakło tam sądzę tego, czego zaczyna brakować w Polsce – czyli zachęt, systemów motywacyjnych dla wspierania własnych wychowanków i szerzej: własnych czynnych zawodników. KSM-y natomiast ten niszczący mechanizm tylko utrwalają. Oddają przy okazji hołd średniactwu.

Kluby gremialnie (w swojej większości) są rzekomo za jakimś tam KSM. Ale kto klubom przez lata pokazywał, że można czynić inaczej, niż tylko kalkulować? Tu jest istota rzeczy! W Polsce ostatnich dziesięcioleci niemal zawsze bardziej opłacało się kombinować, niż uczciwie ciężko pracować. Od lat ośrodki szkolące i usiłujące wychowywać są marginalizowane w Warszawie, a jeśli coś stamtąd dostają to tylko kłody pod nogi. Natomiast jest "Szacuneczek, proszę Pana!" dla każdego napuszonego bufona z kasą. Nawet ze szczytnego skądinąd – w jakimś tam momencie historii – przepisu o obowiązkowych młodzieżowcach w składzie zrobiono sobie farsę, najpierw przez zezwolenie na karygodne, demoralizujące kupczenie młodzieżą pomiędzy klubami, a potem przez podciągnięcie pod bzdurny "obowiązek juniora w składzie" młodych żużlowców z innych państw. Farsa od początku do końca. Od promowania młodzieży są (a przynajmniej powinny być) dobrze rozpropagowane ligi juniorów, centralne zgrupowania uzdolnionych chłopaków – oczywiście finansowane z "góry" – żadna tam łaskawość, dalej: zachęty (nie obowiązek!) do wystawiania ich w zespołach ligowych. Dobry trener (nie kalkulator!) będzie doskonale wiedział kiedy wypuścić słabo opierzonego orlika do lotu i nie potrzebuje do tego żadnych paragrafów. A jak już młodzian obrośnie w pióra, to sobie poradzi. I tylko wtedy lepiej niż komukolwiek się śni, bo do tego kotła wchodzi normalnie – drzwiami, a nie przez komin. A trener – odpowiedzialny wychowawca – czasem wystawi młodzika do rezerwy, innym razem dla zmyłki do pierwszego składu, a potem według potrzeb zrobi swoje. Ale jest warunek: trener nie może w każdym meczu być pod presją każdego jednego punktu. Dlatego nie do końca szkodzi zróżnicowanie w ramach jednej klasy rozgrywkowej – to w każdym razie nie jest jedyny i główny problem polskiego sportu żużlowego w roku 2008. Na dziś (jutro to ma prawo się zmienić) 10 drużyn w najwyższej lidze wcale by nie zaszkodziło. Ale to jest temat na inną bajkę

Wszystkie siły do tyłu, panowie! Cała wstecz! (rys.autora)

Sto razy już o tym pisałem i sto razy powtórzę: żadnych ingerencji zewnętrznych w skład zespołów ligowych – tylko i wyłącznie decyzja mądrego trenera z błogosławieństwem zarządu z prezesem, co tę całość firmuje. Innej drogi w (normalnym) sporcie nie ma. Za każdego wychowanka wprowadzonego dobrowolnie do ligi (a nie z jakiegoś przymusu) powinny być "plusy dodatnie", a za ich większe nagromadzenie – materialne gratyfikacje, np. prawo do organizacji intratnych imprez, z ich szeroką promocją medialną oraz ewentualnymi dotacjami. Tam gdzie są młodzi, jest stały nabór i szkolenie, tam też często powinny być – nawet gościnne – występy gwiazd. Podglądanie mistrzów to też pożyteczna lekcja. Ostrów daje tu dobre przykłady.

Szkodliwy jest też, dodam tak przy okazji, zapis o tzw. "zz", czyli zastępstwie zawodnika, bo bywa w polskich realiach nadużywany, a ponadto ogranicza liczbę zawodników pozostających w gotowości bojowej. Nie ma bowiem żadnej potrzeby tworzenia zaplecza kadrowego. Tak oto marnowane są w Polsce talenty i poszerza się obszar faktycznego bezrobocia wśród żużlowców. Przykłady można by sypać, ale dziś nie pora na to w krótkim felietonie. Z odstawionych od "stołu pańskiego" byłaby całkiem przyzwoita drużyna (tylko sprzęt tym ludziom dać, na Boga!). To już złota rezerwa bardziej się sprawdza, bo wprowadza dodatkowy element emocji w trakcie jednostronnego meczu. Ale i bez tego by się obeszło.

Chcemy uniknąć meczów do jednej bramki – to ponoć bardzo szkodzi i ma być zdaniem niektórych głównym problemem polskich lig. Nie do końca można się z tym zgodzić, bo w tej zabawie zwanej sportem o to przecież chodzi, żeby być lepszym, dużo lepszym, od rywala. Kibice to lubią. Problemem w ligach żużlowych jest raczej brak prawdziwej walki na torze, jazda gęsiego, czemu sprzyjają, tak a nie inaczej, przygotowane tory – pod gospodarzy, przy niestety milczącej aprobacie sędziego. To jest ich prawo, ale proponowałem już kiedyś, żeby torem gospodarza zajął się troskliwie mistrz od żużlowej nawierzchni gościa. Warto by też, w obliczu ryzyka nudnego meczu obniżyć ceny biletów (ale – wszystkich biletów bez wyjątku, a nie poprzez segregowanie oglądaczy na lepsze lub gorsze sektory), zająć widzów innymi atrakcjami. Kiedyś red. Jan Ciszewski tak porywał widownię swoimi opowiadaniami, że tworzył odrębny spektakl, a część widzów przychodziła wyłącznie dla niego. To może budzić dzisiaj śmiech, ale trzeba oddać sprawiedliwość prawdzie. Drugi wyimaginowany problem: za dużo trzeba płacić gwiazdom za punkt, co bólem głowy ponoć kwitują księgowi. Jest sposób, proszę bardzo! Niech prezes z trenerem mają odwagę wystawić przeciwko słabszemu przeciwnikowi zawodników młodych, najlepiej własnych wychowanków, którzy jednocześnie ani przez chwilę nie czują, że wystąpić muszą, bo całkiem inaczej układa się wtedy w głowie. Tylko że... po pierwsze: skąd ich brać, skoro procesy szkolenia dawno się położyło we własnym klubie, a poza tym, no cóż: zakontraktowane asy przecież by się śmiertelnie poobrażały. Pewnie tak, ale wystarczy owe gwiazdy przed taką ewentualnością przestrzec, podpisując kontrakty. Nie podoba się? – to droga wolna! Do tego trzeba niewiele, tylko odwagi i odrobiny patriotyzmu, nawet tego pogardzanego – lokalnego.

A szkolić? ...zawsze warto. Ja wiem: prościej i taniej na krótką metę kupować, wystarczy sobie pomyszkować po necie, kto tam jeszcze jest wolny, aby go capnąć dla siebie. Główna Komisja (od żużla) i Polski Związek (od motorów) takim postawom i zachowaniom niestety od lat sprzyjają. Potem trzeba szukać sztucznych ograniczeń, żeby opacznie ratować to, co samemu się latami błędów i zwykłych zaniechań położyło. A na koniec została już tylko zajmująca zabawa w numerowanie żużlowców. Proponuję dodatkowo kolczykowanie – całkiem nieźle się kojarzy. Niewiele w sumie wydamy na biżuterię, bo: "żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało". Powodzenia!

Stefan Smołka

Komentarze (0)