Tegoroczny cykl Speedway Grand Prix przekroczył półmetek. Zawody w Cardiff były szóstymi w tym sezonie i nie trudno oprzeć się wrażeniu, że chyba najlepszymi, a przynajmniej najciekawszymi jak dotąd. To co przed turniejem wzbudzało najwięcej obaw, czyli kondycja nawierzchni na Millenium Stadium, przeszło najśmielsze oczekiwania zarówno zawodników, jak i kibiców. No bo przecież to dla nich, choć należałoby w sumie napisać dla nas toczy się walka na żużlowym owalu.
Krewkie Cardiff
Sobotnia runda w stolicy Walii była bardzo emocjonująca i mimo wszystko chyba jednak zakończyła się lekkim rozczarowaniem dla fanów z Polski. Gdyby przed zawodami obu naszym przodownikom mistrzowskiej rywalizacji zaproponowano rozstrzygnięcia jakie zapadły po godzinie 21 sobotniego wieczora, zapewne obaj wzięliby te wyniki w ciemno. Jednak jeśli spojrzeć na przebieg zawodów w Cardiff zarówno Tomasz Gollob, jak i Jarosław Hampel mogą odczuwać duży niedosyt. Pierwszemu z nich w odniesieniu ostatecznego zwycięstwa przeszkodziła awaria motocykla, drugiemu zaś chyba jeszcze zbyt małe doświadczenie w finałowych bataliach (czymże jest jeden triumf "Małego" przy kilku lub kilkunastu zwycięstwach najbardziej doświadczonych jeźdźców cyklu).
Turniej na stadionie Millenium oprócz czysto sportowych emocji dostarczył jego obserwatorom także kilku mniej chlubnych momentów. Dwukrotnie bowiem doszło do ostrych przepychanek i wymian zdań pomiędzy zawodnikami. Co ciekawe w obu sytuacjach pretensje do siebie mieli jeźdźcy reprezentujący te same barwy narodowe - Australijczycy Jason Crump i Chris Holder oraz Duńczycy Nicki Pedersen i Hans Andersen. Ekspert jednej ze stacji telewizyjnych relacjonującej rundy Grand Prix Krzysztof Cegielski żartobliwie stwierdził, że czekał tylko na to, by Gollob z Hampelem chwycili się za kołnierze. Na szczęście między naszymi najlepszymi reprezentantami walka toczy się w duchu fair play. Zgoła inaczej wygląda sprawa z polskimi kibicami zagrzewającymi naszych do walki o medale Indywidualnych Mistrzostw Świata. Szczególnie w tym sezonie.
Na wstępie muszę dodać, że omawiana sytuacja dotyczy kibicowania podczas rund Grand Prix, gdyż jak wiadomo mecze ligowe rządzą się innymi prawami. Tam każdy fan ma swój zespół i to zawodnikom swojego klubu jest wierny. Nie ma mowy, by żużlowca obcej ekipy cenić wyżej niż swojego. W Grand Prix ci sami zawodnicy, nasi i "obcy", jeżdżą już w barwach narodowych. Państwa, które reprezentują stanowią namiastkę drużyn. I raczej naturalną rzeczą powinno być to, by rodakowi towarzyszyła większa sympatia, niż jego rywalom. I tu pojawia się mały problem.
Gollob kontra reszta
Od kiedy pamiętam żużlowi fani w Polsce dopingujący podczas rywalizacji o medale mistrzostw świata dzielili się na dwie kategorie: zwolenników młodszego z braci Gollobów oraz kibiców jego rywali, ewentualnie innych Polaków. Gdy Gollob zdobywał medale dla siebie i Polski jedni się radowali, innych fanów z kraju nad Wisłą cieszył natomiast fakt, że ostatecznie tytuły mistrzowskie trafiały w ręce przedstawicieli innych nacji. Taka sytuacja trwała aż do początku tegorocznego, mistrzowskiego cyklu.
Nagle bowiem okazało się, że w biało-czerwonych barwach możemy ujrzeć innego żużlowca niż Tomasza Golloba, który może skutecznie rywalizować z najlepszymi o laury w mistrzostwach świata. Wydawało się, że teraz nareszcie skończy się dziwaczna sytuacja, a doping polskich kibiców ze zdwojoną siłą będzie napędzać naszych do walki o najwyższe cele.
Przeglądając wpisy fanów speedwaya pod różnymi materiałami dotyczącymi cyklu Grand Prix (zapowiedzi, wypowiedzi, relacje) doszedłem do wniosku, że niestety w polskim żużlowym dopingowaniu niewiele się zmieniło. Nadal "stawce" kibiców przewodzą dwie silne grupy - fani Golloba i zwolennicy Hampela. Przedstawiciele obu tych stron zamiast życzyć jak najlepiej obu naszym orłom na wielu forach obrzucają naszych tychże jeźdźców niewybrednymi epitetami, ciesząc się z każdego potknięcia rywala. Zapewne niejednego z czytających ten tekst ucieszył pech Golloba w półfinałowym biegu brytyjskiej eliminacji. Także wielu zapewne uradował fakt, że to jednak Australijczycy triumfowali przed Hampelem.
Oprócz wyżej wymienionych istnieje również grupa "patriotów", którzy otwarcie przyznają: - Nie lubię tego, czy tamtego zawodnika, ale kibicuje mu w Grand Prix, bo jest Polakiem.
DPŚ receptą?
W cyklu wyłaniającym najlepszego w żużlowej specjalności nadszedł czas na przerwę. Pora na Drużynowy Puchar Świata. Jak sama nazwa wskazuje, aby osiągnąć sukces w tej rywalizacji trzeba być drużyną i to najlepiej dobrze się rozumiejącą. Jednak ważny jest także klimat wokół zespołu. I o to mają dbać właśnie kibice. Przed polską reprezentacją trudne zadanie. Od 1996 roku (Diedenbergen) naszym żużlowcom nie udało się wywalczyć tytułu mistrzowskiego na obczyźnie. Bez względu na ostateczne rozstrzygnięcia, już teraz można być pewnym, że każdy z naszych żużlowców desygnowanych do walki da z siebie wszystko. Jednym wyjdzie lepiej, inni zaprezentują się trochę gorzej, ale taki właśnie jest sport. I to należy uszanować.
Drużynowy Puchar Świata jest doskonałą okazją dla polskich fanów, by przypomnieć sobie, że od przynależności klubowej jest coś ważniejszego - barwy narodowe. Mam nadzieję, że choć część z Nas będzie o tym pamiętać, gdy żużlowcy powrócą do rywalizacji o indywidualne mistrzostwo sezonu 2010.
Damian Woźniak