Bartłomiej Jejda: My też mamy swój mundial

Ledwie opadają echa piłkarskich mistrzostw świata rozgrywanych w Republice Południowej Afryki, a już za kilka dni zawarczą motocykle na trzech torach, na których rozegrana zostanie jubileuszowa edycja Drużynowego Pucharu Świata. Już po raz dziesiąty żużlowcy walczyć będą o tytuł najlepszej drużyny narodowej na świecie według zasad mini - mundialu...

W tym artykule dowiesz się o:

Cóż. Nasz mundial nie może równać się z tym piłkarskim. W FIFA zrzeszonych jest ponad 200 federacji futbolowych, a w ilu krajach jeżdżą na żużlu? Do 30 doliczymy? Spróbujcie. Musimy zdać sobie sprawę, że żużel jest sportem niszowym. Nie dorówna popularnością piłce nożnej, koszykówce czy siatkówce z jednego prostego powodu: aby uprawiać taką piłkę nożną wystarczy kawałek pola, wysłużona piłka i cztery patyki wbite w ziemię. Dlatego w piłkę grają wszędzie. Aby bawić się w żużel trzeba o wiele większych wydatków. Co prawda za motocykle mogą służyć rowery, ale w takiej Afryce to i o nie ciężko...

Popularność żużla też maleje, a za główną przyczynę należy podać podejście klubów w Polsce do szkolenia młodzieży. Kiedyś czarny sport był szansą na wybicie się z marazmu rzeczywistości, młody człowiek mógł liczyć na pomoc klubu nawet jeśli pochodził z ubogiej rodziny. Dziś żeby uprawiać speedway trzeba mieć bogatych rodziców inwestujących w rozwój dziecka. I tak nie ma pewności, że te pieniądze się zwrócą, bo MDMP w obecnym kształcie śmiało nazwać można farsą, a prezesi wolą stawiać w lidze na juniorów z zagranicy.

Ale nie miało być pesymistycznie, to tylko dygresja. Wszak na tydzień zamrze dźwięk motocykli na torach najważniejszych lig w Polsce, Danii czy Szwecji i wszyscy skupią się na walce o tytuł najlepszej ekipy świata (Żużlowego Świata ściśle mówiąc, a więc sami wiecie, że do największych nie należy).

Pamiętacie pierwszy Drużynowy Puchar Świata? Weszliśmy w XXI wiek turniejem rozgrywanym na polskich torach. Po latach, w których zawody o tytuł DMŚ traktowano jako zło konieczne rywalizacji drużynowej, przywrócony został prestiż i renoma. Gdy wiele osób zastanawiało się nad sensem walki o tytuł drużynowy, tydzień DPŚ na torach w Gdańsku i Wrocławiu rozwiał te wątpliwości. Byłoby jeszcze piękniej gdyby nie porażka naszych Orłów po wykluczeniu Jacka Krzyżaniaka w ostatnim biegu zawodów. Dramaturgia oraz zacięta walka dobrze rokowała nowemu dziecku speedwaya nad którym pieczę przejęła firma BSI.

Na torach Wielkiej Brytanii było gorzej. Zajęliśmy czwarte miejsce, a tytuł po raz drugi padł łupem Kangurów. Zawiedli przede wszystkim Walasek z Protasiewiczem, ale powody do rozpaczy mieli gospodarze kończąc turniej w barażu.

W Danii rok później znów było nie najlepiej. Znowu tuż za podium. Złoto nieoczekiwanie wydarli Australijczykom Szwedzi osłabieni brakiem Schumachera żużla - Rickardssona. Nierówno jeździli Duńczycy i zadowolić musieli się dopiero brązowym medalem.

DPŚ zaczął ewaluować. Najpierw zrezygnowano z 12 uczestników Pucharu zwracając uwagę na niski poziom większości startujących nacji, a także powrócono do wyłącznie czteroosobowych obsad wyścigów. Zacięty finał w Poole o mały włos nie zakończył się zwycięstwem doświadczonej drużyny z Wysp Brytyjskich. Polacy znowu zakończyli rywalizację na czwartej lokacie. Tym razem zawiódł Tomasz Gollob zdobywając w finale tylko jeden, jedyny punkt. Pozostałe miejsca w składzie zajęli młodzi: Krzysztof Kasprzak (19 lat), Jarosław Hampel (22 lata), Janusz Kołodziej (20 lat) i Marcin Rempała (20 lat). Dwaj ostatni spisali się rewelacyjnie. Niestety, tylko jeden z nich prezentuje reprezentacyjny poziom. Drugi zginął gdzieś w ligowej szarzyźnie i ciężko wrócić mu do dyspozycji sprzed kilku zaledwie sezonów.

Piątą edycję walki o trofeum Ove Fundina rozegrano po raz pierwszy na torach różnych państw. Okazało się, że jeden kraj nie jest w stanie udźwignąć organizacyjnego ciężaru turniejów eliminacyjnych, barażu i finału. Najczęściej zainteresowaniem cieszyły się zawody, w których uczestniczyli gospodarze, zaś w trakcie pozostałych trybuny straszyły skarbników pustkami.

We Wrocławiu 6 sierpnia 2005 żużlowy świat leżał u naszych stóp. Zdystansowaliśmy pozostałe nacje i po raz pierwszy od 1996 roku stanęliśmy na najwyższym stopniu podium. Co ciekawe, rok później nie znaleźliśmy się nawet w pierwszej czwórce odpadając w barażu nas torze w Reading po nieudanych zawodach półfinałowych w Rybniku!

Puchar Ove Fundina wrócił nad Wisłę w 2007 roku. Na stadionie imienia Alfreda Smoczyka po rzekomym zasłabnięciu Walaska cichym bohaterem okazał się rezerwowy Damian Baliński. Marek Cieślak skwapliwie skorzystał z pierwszej możliwości wykorzystania zawodnika rezerwowego, który na torze mógł pojawić się dopiero w przypadku niezdolności do jazdy któregoś z zawodników z podstawowego składu. Tak się złożyło, że po dwóch katastrofalnych występach Grzesiek Walasek źle się poczuł i nie był zdolny do dalszej jazdy.

CCP FIM zrezygnowała z zawodników rezerwowych w VIII edycji, gdyż podobnych manewrów próbowały inne drużyny. Pierwszoplanową postacią okazał się sędzia Frank Ziegler porównywany przez niektórych do sławetnego Howarda Webba.

O tym co się działo rok temu wiecie wszyscy. A co będzie się działo w tym roku? Sto tysięcy wuwuzeli trąbić nad głowami żużlowcom nie będzie. Na trybunach nie zasiądą wielkie gwiazdy szoł biznesu i sportów, które szoł biznes nakręcają (jak choćby Kobe Bryant).

Nasz mundial jest mniejszy. I faworytów jakby mniej niż podczas piłkarskiego święta w RPA. Kiedyś oprócz krajów, które za moment wymienię liczyli się Czesi, Amerykanie, Brytyjczycy; dzisiaj o trofeum powalczyć mogą Polacy, Duńczycy, Szwedzi i ewentualnie Australijczycy, chociaż co do tych dwóch ostatnich nacji kwestie są podzielone.

Piłkarze narzekali na nowe piłki, żużlowcy jeszcze do niedawna na nowe tłumiki, z których jednak zrezygnowano. A więc rozsądek zwyciężył.

Zabraknie gwiazd takich jak Crump i prawdopodobnie Pedersen, ale oglądając zawody nie powinniśmy się niczego wstydzić. De facto liczy się sportowa walka, którą na pewno zafundują nam żużlowcy. Będą dramaty w postaci defektów zamiast słupków, bądź taśmy odbierane prawie jak niestrzelony karny.

Nasz mundial też będzie wielką ucztą. I nawet żony tudzież dziewczyny bądź narzeczone żużlowych kibiców wybaczą im przejęcie telewizyjnych odbiorników, bo to tylko tydzień, a nie miesiąc. I kto wie, może nawet zainteresują się kim jest ten Jarek Hampel, do jakiego fryzjera chodzi Holder i czy Kołodziej jest żonaty? A gdy już docenią niebezpieczeństwo jakie towarzyszy każdemu wyścigowi dotychczasowe obiekty ich westchnień: Ronaldo czy Messi odejdą w zapomnienie. I bez względu na nieznajomość regulaminu przytakną nam, że sędzia popełnił błąd! Bo w takich chwilach najważniejsza jest wspólnota biało-czerwonych kibiców. Bez znaczenia czy jesteśmy z Gorzowa czy Zielonej Góry, Torunia czy Bydgoszczy, Tarnowa czy Rzeszowa. Razem... jedziemy po złoto!

Źródło artykułu: