Do Anglii po frajdę, do Polski po pieniądze - rozmowa z Adrianem Rymelem, zawodnikiem Lubelskiego Węgla KMŻ Lublin

Lubelski Węgiel KMŻ Lublin w efektownym stylu zakończył mecze wyjazdowe w fazie zasadniczej sezonu 2010. W piątkowy wieczór pokonał w Rawiczu miejscowego Kolejarza aż 61:29 i zainkasował trzy punkty meczowe do ligowej tabeli. Siedem punktów i dwa bonusy (w czterech biegach) dla klubu ze wschodniej Polski zdobył Adrian Rymel. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada on między innymi o startach na Wyspach Brytyjskich.

Jarosław Handke: Co możesz powiedzieć na temat meczu w Rawiczu? Zawodnicy z Rawicza narzekali na ten tor, że był inny niż zwykle.

Adrian Rymel: Myślę, że jazda na tym torze sprawiała każdemu trochę problemów. Ale jednocześnie był on dla każdego równy. Dla gospodarzy fakt, że był on przygotowany w ten sposób, nie był handicapem, bo jeżdżą zazwyczaj na nieco innym. Zawodnicy z Lublina lubią taki tor. Ja nie czułem się jednak na nim najlepiej. Był to kiepski mecz z mojej strony, ale cały zespół pojechał bardzo dobrze. Z tego można być zadowolonym.

Nie byłeś w klubie z Lublina od początku sezonu. Dołączyłeś do drużyny w jego trakcie. Jak ci się podoba atmosfera w zespole? Jak się dogadujesz z kolegami?

- Absolutnie dobrze. Każdy stara się jechać jak najlepiej, by osiągnąć założony wcześniej wynik. Atmosfera jest bez wątpienia perfekcyjna.

Zważywszy na przewagę w tabeli zespołu z Łodzi, jak oceniasz wasze szanse na awans do I ligi w tym sezonie?

- Prawdopodobnie jesteśmy w stanie pokonać łodzian, ale oni ciągle mają nad nami przewagę punktową. Jesteśmy w stanie wygrać z nimi u siebie, ale na wyjeździe będzie o to bardzo trudno. Zapowiada się tam naprawdę ciężkie spotkanie. Jeżeli zwyciężymy w Łodzi, to uważam, że zakończymy sezon na pierwszym miejscu.

W tym sezonie regulamin w drugiej lidzie jest nieco idiotyczny. Może się okazać, że wasz trud włożony w zwycięstwo w Rawiczu pójdzie na marne i te punkty nie będą się liczyć przy rozrachunku pierwszej czwórki. Stanie się tak, gdy Kolejarzowi nie powiedzie się w Pile. Co o tym myślisz?

- Zawsze jest tak, że regulamin działa dobrze dla niektórych drużyn, dla innych jest zawsze niekorzystny. Myślę, że system ten jest fair dla zespołów, w których zawodnicy są bardzo dobrze opłacani od początku sezonu. W zeszłym roku na przykład Łódź przez cały sezon jechała świetnie, by zostać pokonana pod koniec rozgrywek przez Miszkolc. Tak jak mówię, zawsze są dwie strony medalu.

Tegoroczny regulamin jest jednak niekorzystny dla tych klubów, które nie awansują do fazy play-off, bowiem one kończą sezon już na początku sierpnia.

- Tak jak już wcześniej powiedziałem, żaden system czy regulamin nie jest dobry i korzystny dla wszystkich drużyn. Przed sezonem każdy ma jakieś założenia i stara się jechać jak najlepiej, by znaleźć się w pierwszej czwórce. Są tam jednak miejsca tylko dla czterech drużyn, więc pozostałe muszą odpaść z walki o najwyższe cele.

Twoi koledzy zaprezentowali się minionej niedzieli bardzo kiepsko w półfinale DPŚ w Gorzowie Wlkp. Czy w najbliższych latach jesteście w stanie poprawić ten wynik?

- Uważam, że wręcz przeciwnie. W czeskim speedwayu rzeczy mają się raczej ku upadkowi niż ku wzniesieniu na wyższy poziom. Brak jest młodych, perspektywicznych chłopaków. Promocja tego sportu nie funkcjonuje najlepiej. Tylko jeden facet pracuje tak naprawdę z młodzieżą, zbudował on tor w Pradze dla młodych chłopaków. Mam tutaj na myśli Zdenka Schneiderwinda, byłego zawodnika na long tracku. On pracuje z młodzieżą bardzo dobrze, ale gdzie reszta? W czeskim żużlu jest spora dziura. Może nawet przez dziesięć najbliższych lat nie będzie żadnego dobrego czeskiego żużlowca.

Czy wynika to przede wszystkim z braku sponsorów?

- W Polsce żużel jest praktycznie sportem numer jeden. A speedway w Czechach to tak jak speedway w Niemczech. Większość ludzi nawet nie wie, co to jest żużel. Bardzo ciężka sytuacja jest ze sponsorami, ze sprzętem do uprawiania tego sportu. Naszym problemem jest także brak klasowych zawodników.

Jak podoba ci się brytyjskie wydanie speedwaya, którego miałeś okazję posmakować?

- Mam fajne odczucia z tym związane. Mam tam sporo przyjaciół, ludzie są pomocni, wierzą w ciebie. Nawet gdy nie zdobędziesz sporej ilości punktów, oni i tak stoją za tobą. To jest bardzo fajne uczucie. Zawsze powtarzam, że lecę do Anglii ścigać się dla frajdy, a do Polski jadę, by zarabiać pieniądze. Oczywiście nie tylko po kasę, ale jednak z waszej ligi czerpie się mniej przyjemności niż z angielskiej. W polskiej lidze wszystko traktowane jest bardzo poważnie, a tam jest więcej relaksu. Atmosfera jest przyjemniejsza.

Chyba zmierzasz do tego, że w polskiej lidze na zawodnikach ciąży spora presja, której brak choćby na Wyspach Brytyjskich. Zawodnik pozbawiony takiej presji osiąga lepsze rezultaty.

- Jeśli do polskiej ligi dodać by to podejście do speedwaya z Wysp Brytyjskich, to byłoby to absolutnie najlepsze miejsce na świecie. Presja jest jednak czasami niezbędna. Trzeba mieć świadomość, że gdy pojedzie się słabiej, to straci się sporo pieniędzy.

Gdy rozmawiam z zawodnikami, to mówią, że w Anglii jeżdżąc dwa lub trzy mecze w tygodniu zarabia się tyle samo, co w Polsce biorąc udział w jednym spotkaniu na tydzień. Potwierdzasz te słowa?

- Tak. Możesz zastosować taki przelicznik. Będąc drugoligowym jeźdźcem w Polsce, mogę powiedzieć, że zarabiam jakieś pięćdziesiąt procent więcej niż na Wyspach.

Źródło artykułu: