Póki mam wenę, tkwię w tym sporcie - rozmowa ze Stanisławem Chomskim, trenerem Lotosu Wybrzeża

Lotos Wybrzeże Gdańsk awansował po raz drugi w ciągu ostatnich 25 lat do finału MDMP. Stanisław Chomski, trener gdańskiego klubu opowiada o gdańskim szkoleniu, a także o powodach, dla których pracuje w sporcie żużlowym już 30 lat.

Michał Gałęzewski: Wybrzeże awansowało do finału MDMP po raz drugi w ostatnich 25 latach. Jest pan zadowolony z tego wyniku?

Stanisław Chomski: Należy się cieszyć, ale z drugiej strony pozostaje niedosyt. Tor nie był łatwy, były duże opady deszczu i nie jest łatwo go przygotować. Zadecydowała determinacja i umiejętności. Było widać dużą skalę różnic przeróżnych zespołów. Moi zawodnicy też nie ustrzegli się błędów. Są to niedowiarki i trudno ich przekonać na pewne rozwiązania, które powinny być rozwiązane. Każdy z nich popsuł po jednym biegu. W pełni zadowolony byłbym z wygranej. Celem był awans, ale na swoim torze trzeba walczyć o zwycięstwo, bo jedziemy nie tylko dla wyniku, ale i dla kibiców.

Ma pan po raz kolejny ból głowy. Wszyscy trzej juniorzy zdobyli po osiem punktów. Kogo teraz wystawić na mecz z Daugavpils?

- W awizowanym składzie jest Lampkowski i powinien otrzymać szansę. Te zawody to był jakiś etap, a Lampkowski wykorzystał swoją szansę w ostatnim meczu ligowym i najprawdopodobniej pojedzie chyba, że będą jakieś inne okoliczności.

Mecz z Daugavpils bez wątpienia będzie trudny. Są to młodzi, nieobliczalni zawodnicy, którzy z meczu na mecz coraz lepiej jeżdżą...

- Nie ma słabych meczów w pierwszej czwórce. Poza tym nie wiem jakim będę dysponował potencjałem sprzętowym, bo sytuacja dalej jest, jaka jest.

W klubie miało dojść do rozmów z zarządem...

- Rozmowy były... i tyle mogę powiedzieć. Jakie są ich efekty? Trzeba rozmawiać o tym z prezesem i z zawodnikami.

W tym roku obchodzi pan 30-lecie pracy trenerskiej. Jak to się stało, że tak długo pan pracuje w tym zawodzie?

- Dopisuje mi jeszcze zdrowie. Wcześnie zacząłem, kariera żużlowa nie potoczyła się tak, jak bym chciał. Jeździłem jednak obok takich sław, jak Edward Jancarz, Zenon Plech, Jerzy Rembas, Bogusław Nowak, Fabiszewski, Woźniak, Proch i można byłoby wymieniać dalej. Trzeba było w którymś momencie trochę czasu poświęcić na naukę, przygotować podwaliny do zawodu. Otoczyłem się ludźmi, od których się uczyłem - nie tylko w klubie, ale czerpałem z wielu dyscyplin. Parę nowości wprowadziłem, które stosuje się dzisiaj w innych klubach i w kadrze, ale nie chcę się chwalić, bo niech oceniają inni. Póki mam wenę, tkwię w tym sporcie. Jak okaże się, że nie mogę nic wnieść do drużyny, to będzie koniec pracy.

Chyba miło się ogląda zawodników, których pan wychował...

- Zawsze jest satysfakcja, ale na tym rzecz polega. Wielu ludzi szkoli zawodników, a później nie ważne z jakim plastronem jeżdżą, czy pod okiem tego, czy innego trenera. Nie przywiązuję wagi do tego kto jest czyim wychowankiem. Kto wie, ten czuje jak to jest. Mam kontakt z wieloma wychowankami, którzy skończyli kariery, niektórzy są u jej progu. Trzeba przekazywać wiedzę, ale i dopuszczać do niej innych ludzi.

Czy szkolenie w Gdańsku ruszyło do przodu?

- Jest ciężko, przede wszystkim trzeba poprawić dużo spraw organizacyjnych. Powoli się to rusza, ale trzeba na to lat. Wyniki Damiana Sperza, czy braci Szymko, to nie jest sprawa Chomskiego. Tu byli inni trenerzy, choćby Robert Sawina, czy jego poprzednicy, którzy wiele ich nauczyli. Mają oni szansę na rozwój karier, ale sami muszą to czuć i nad tym pracować. Jest wielu ludzi związanych z żużlem i mających pozytywny wpływ na ten sport. Nie można powiedzieć, że tylko jeden człowiek przyczynił się do czegokolwiek. To jeden kroczek w kierunku szkolenia młodzieży.

W tym sezonie na egzamin na licencję pojedzie z Wybrzeża tylko Krystian Pieszczek?

- Tak, tylko on. Jak będzie w kolejnych sezonach, zobaczymy. Wszystko zależy od poziomu sportowego, jaki będą prezentować chłopacy.

Komentarze (0)