Nadzieje Wybrzeża na sukces wcale nie były nieuzasadnione. Przypomnieć należy, że w rundzie zasadniczej gdańszczanie osiągnęli w Gnieźnie całkiem przyzwoity rezultat. Na inaugurację ligi, przegrali zaledwie czterema punktami, co dla żużlowej Polski było sporym zaskoczeniem. Świetne zawody rozgrywał wracający do poważnego ścigania - Paweł Hlib, który na twardym gnieźnieńskim torze wywalczył aż dziewięć punktów. Zupełnie rozczarowali natomiast aktualni liderzy Wybrzeża: Dawid Stachyra i Thomas H. Jonasson, którzy razem zdobyli zaledwie... sześć "oczek". Teraz ta trójka, wspomagana przez wydawać by się mogło pewniaków Magnusa Zetterstroema i Renata Gafurowa, miała poprowadzić gdańszczan do zwycięstwa, które z kolei umocniłoby ich na prowadzeniu w tabeli pierwszej ligi.
W życiu tak już jest, że papierowe kalkulacje to jedno, a sport i tak swoje. W Gnieźnie na dobrą sprawę poprawnie spisał się jedynie popularny "Zorro", chociaż także on nie ustrzegł się wpadek. Pozostali zawodnicy pojechali poniżej swoich możliwości, a w szczególności Jonasson, który w trzech biegach nie zdobył żadnego punktu (!). Hlib, który tak udanie zaprezentował się w kwietniu, tym razem zdołał wywalczyć tylko cztery "oczka". Nic więc dziwnego, że po meczu, który zakończył się wysoką porażką jego drużyny nie miał wesołej miny. - Przyjechaliśmy tutaj wygrać, taki był nasz cel. Niestety dla nas, to gospodarze okazali się dużo lepsi. Gratuluję im sukcesu - mówił. W dalszej części rozmowy, Hlib analizował wyścigi ze swoim udziałem. Wyjaśniał dlaczego pojechał tak, a nie inaczej. Najciekawiej mówił o pierwszym swoim biegu, kiedy po wygranym starcie pojechał zbyt szeroko i wyprzedzili go obaj gnieźnianie. - Umówiliśmy się z Tomkiem (Thomasem H. Jonassonem), że ja jadę z chłopakami z Gniezna szeroko, a on przycina do krawężnika. Wykonałem swoją część planu, ale on spóźnił manewr i nic z tego nie wyszło. Przegraliśmy 5:1.
Paweł Hlib (Ż) w walce o punkty z Mirosławem Jabłońskim
Hlib przyznał, że gnieźnieński tor jest specyficzny, chociaż "tak jak wszędzie są dwie proste i dwa łuki". Mimo, że było twardo, to tego dnia nie brakowało mijanek. - Ale to rywale wyprzedzali nas, a nie my ich - kontynuował. - Jestem zawiedziony swoją postawą, to była katastrofa. W sumie wyszedł mi tylko jeden wyścig - ostatni, w którym skutecznie walczyłem z Mirkiem Jabłońskim. Mam swoje problemy, ale nie odpuszczam. Dzisiaj szukałem sposobu na ten tor, jeździłem przy krawężniku, szeroko, ale nic nie wychodziło. Byłem zbyt wolny, żeby rywalizować z gospodarzami. Szkoda, bo bardzo chcieliśmy wygrać.
Pod koniec rozmowy, Hlib odszedł od tematów związanych z samym meczem. - Przed sezonem, ale i wcześniej wiele osób mówiło, że Paweł Hlib już się skończył. Cały czas walczę, aby udowodnić im, że nie mieli racji. Pomału odbudowuję swoją formę. Moim celem jest cieszyć kibiców skuteczną jazdą tak, jak w pierwszych latach mojej kariery - zakończył.