Piotr Stankiewicz: Na początku chciałbym zapytać o pana refleksje po finale Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski, w którym juniorzy z Leszna zajęli miejsce tuż za podium. Pozostał chyba lekki niedosyt?
Sławomir Kryjom: Z pewnością ma pan rację. Te zawody od początku nie układały się po naszej myśli. W rzeczywistości punktowało tylko dwóch naszych zawodników, mianowicie Sławek i Tobiasz Musielakowie. Kamil Adamczewski i Piotr Pawlicki startowali na tym torze po raz pierwszy. Niestety ten tor jest bardzo specyficzny, niebezpieczny, pełen dziur i pułapek. Zabrakło chyba determinacji, ale też i umiejętności do tego, żeby powalczyć o coś więcej. Aczkolwiek mamy jedną z młodszych drużyn, jeśli chodzi o rozgrywki młodzieżowe, także nie jest aż tak źle.
Leszczynianie zaliczyli w tych zawodach kilka upadków. Z ich zdrowiem wszystko jest w porządku?
- Chłopacy są troszkę poobijani, ale nie są to jakieś groźne urazy czy kontuzje. Z ich zdrowiem jest wszystko w porządku i mogą dalej startować. Nie ma co ukrywać, ci młodzi zawodnicy po prostu nie radzili sobie z tym trudnym torem, ale nikt nie ma do nich jakiś większych pretensji. To był finał mistrzostw Polski, w którym zajęliśmy czwarte miejsce i można się z tego cieszyć.
Wspomniany przez pana Sławomir Musielak bardzo dobrze radzi sobie w różnego typu rozgrywkach młodzieżowych. Natomiast w lidze jeździ pasywnie i mało skutecznie, przegrywając często z juniorami drużyn przeciwnych. Z czego to wynika?
- Faktycznie Sławek od początku sezonu nie spełnia oczekiwań, zarówno naszych jak i swoich własnych. Szczerze mówiąc po ubiegłorocznym całkiem niezłym sezonie spodziewaliśmy się, że w tym roku jego talent eksploduje. Był przecież jednym z naszych podstawowych młodych zawodników, zdobył srebrny medal Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski, był członkiem kadry narodowej juniorów. Niestety stało się inaczej. Sławek jest w o tyle trudnej sytuacji, że w kluczowych meczach trener Roman Jankowski po jednym jego nieudanym biegu stawia na Juricę Pavlica. Chorwat jedzie znacznie lepiej, choć i on zanotował ostatnio zniżkę formy. Cóż, ostatni półfinał Indywidualnych Mistrzostw Europy pokazał, że kiedy Sławek ma do dyspozycji pięć wyścigów to potrafi jechać, co udowodnił zdobywając dziewięć punktów, w nie takiej słabej stawce. Będzie jednym z czterech Polaków reprezentujących nasz kraj podczas finału tej imprezy. Cały czas nad nim pracujemy i myślę, że sfera psychiczna odgrywa u niego większą rolę niż przygotowanie sprzętowe.
Damian Baliński powiedział na konferencji prasowej po meczu z Unią Tarnów, że jako drużyna musicie się zastanowić, dlaczego straciliście skuteczność, jaką dysponowaliście na początku sezonu. Zgodzi się pan z tym, że leszczyńska Unia dostała lekkiej zadyszki w ostatnich spotkaniach?
- Nie da się ukryć, że jest coś w tym, o czym mówi Damian. Nasi zawodnicy po fantastycznej serii jedenastu zwycięstw z rzędu dostali delikatnej zadyszki od meczu w Toruniu. Wydaje mi się jednak, że od początku sezonu trafiliśmy z formą, do której reszta drużyn stopniowo dochodziła. Przebudził się aktualny Mistrz Polski Falubaz Zielona Góra, który do I rundy play-off przystępował z piątego miejsca, a wyeliminował wicelidera tabeli z Gorzowa. Także nie robiłbym jakiejś tragedii. Większość zawodników, w szczególności Damian, prezentuje wyborną formę. Dlatego wierzę, że choć przeciwnicy cały czas nadrabiają straty i nas gonią, my zdołamy im uciec.
Z drugiej strony słabszy występ liderów często rekompensuje swoją świetną jazdą druga linia. Przykładem może być chociażby występ Troy’a Batchelora w Tarnowie, który przy fatalnej jeździe Leigh Adamsa, zdobył jedenaście punktów i dwa bonusy.
- Po tym poznaje się siłę zespołu. Przed meczem w Tarnowie nikt się nie spodziewał, że to właśnie Batchelor z Balińskim będą siłą napędową naszej drużyny. Faktycznie Adams pojechał słabo, choć może go usprawiedliwić nieco fakt, że o swoim starcie w tym meczu dowiedział się piętnaście godzin przed rozpoczęciem zawodów. Telefon z Anglii o odwołaniu meczu w tamtejszej lidze dostaliśmy o godzinie 23:30, także Leigh z pewnością nie miał wiele czasu, żeby się do tych zawodów należycie przygotować. Miał również nie najlepszy numer startowy w parze z Jarkiem Hampelem. Nie zawsze najlepszym rozwiązaniem jest sytuacja, w której dwóch najlepszych zawodników jedzie w jednej parze. Ja zawsze mówię, że w pojedynkę mogą zdobyć sześć punktów, wspólnie tylko pięć, ponieważ bonusy nie są zaliczane do dorobku zespołu. Słabiej pojechał Adams, za to najlepszy chyba mecz w barwach Unii zaliczył Batchelor, także jest się z czego cieszyć. Za wyjątkiem meczu w Toruniu, w którym trzeba szczerze przyznać, nie mieliśmy nic do powiedzenia, jeździliśmy bardzo skutecznie i mam nadzieję, że podobnie będzie w następnych spotkaniach.
Kolejny pojedynek, tym razem w półfinale, przyjdzie wam rozegrać właśnie w Toruniu. Po ostatnim meczu na MotoArenie Janusz Kołodziej powiedział, że zabrakło lepszego spasowania, przez co męczył się na tym torze. Rozszyfrowaliście toruńską nawierzchnię na tyle, że nie sprawi wam ona niespodzianki podczas niedzielnego starcia?
- Tamtejszy tor jest jak każdy inny i równy dla wszystkich. Jego jedyną specyfiką jest to, że w przeciwieństwie do innych owali, posiada wiele ścieżek, którymi można atakować. Problem polega na tym, że podczas wyścigów w Toruniu, trzeba mieć oczy dookoła głowy. Nie można sobie pozwolić nawet na najmniejszy błąd, ponieważ od razu zostanie to wykorzystane przez gospodarzy. My podczas meczu w rundzie zasadniczej popełniliśmy tam tyle błędów, ile we wszystkich pozostałych razem wziętych. Ciężko nam się jeździło, to fakt. Aczkolwiek dobrze usłyszeć, że Janusz Kołodziej męczył się na tym torze zdobywając trzynaście punktów w sześciu startach. To dobrze świadczy o samym zawodniku.
Czy w związku z błędami, o których pan wspomniał, przygotowania do tego meczu będą wyjątkowe?
- Zrobiliśmy z trenerem Jankowskim dosyć szczegółową analizę. Ocenialiśmy jazdę poszczególnych zawodników na podstawie materiałów telewizyjnych, także z ostatnich spotkań Unibaxu. Mamy swoją koncepcję. Sprzętowo przygotowani będziemy w stu procentach i myślę, że nasi zawodnicy są na tyle doświadczeni, że nie będą mieli problemów z ustawieniami motocykli. Trzeba tylko wystrzegać się błędów i uciekać do przodu.
Odbędzie się jakieś zgrupowanie lub trening przed tym pojedynkiem?
- W sobotę przyjadą do Leszna na trening wszyscy nasi seniorzy. Zabraknie niestety najmłodszych zawodników, którzy startują w finale mistrzostw Europy. Poza Juricą i Sławkiem wszyscy, łącznie z Leigh Adamsem, będą do dyspozycji trenera.
To jak już jesteśmy przy seniorach chciałbym spytać o Adama Shieldsa, który był z drużyną w parkingu podczas meczu z Unią Tarnów. Czy Australijczyk może liczyć na występ w tych zbliżających się, najważniejszych meczach sezonu, po tym co zaprezentował do tej pory?
- Dość nieszczęśliwie ułożył się ten sezon dla Adama. Troy Batchelor zaimponował formą w meczach sparingowych i to on otrzymał kredyt zaufania od trenera. Adam nie jest jednak odstawiony na boczny tor. Cały czas jest z drużyną, bo rozumie, że to on jest w tym roku zawodnikiem oczekującym. Jeszcze przed fazą play-off ustaliliśmy, że będzie się meldował w każdy weekend poprzedzający spotkanie ligowe i trenował razem z drużyną. Cóż, różne przypadki losowe mają miejsce. Nie chcemy nikogo ściągać w trybie awaryjnym. Jeśli jest taka możliwość Adam przylatuje w sobotę rano do Polski i wraca do Anglii w poniedziałek rano i tak już będzie do końca sezonu.
Ostatnio w Gnieźnie odbyło się spotkanie przedstawicieli klubów I i II ligi, którzy m.in. wyrazili zgodę na powiększenie Ekstraligi w 2012 roku do dziesięciu zespołów. Czy uważa pan, że takie powiększenie przy zachowaniu obecnej formuły rozgrywek, jest dobrym rozwiązaniem?
- Moim zdaniem obecny system jest krzywdzący i niesprawiedliwy. Być może jest atrakcyjny dla telewizji, natomiast ze sportowego punktu widzenia mam do niego mieszane uczucia. Rozwiązaniem bardziej racjonalnym wydają się chociażby play-offy, które obowiązują w pierwszej lidze. Tam jest utrzymany wynik spotkań pomiędzy zainteresowanymi drużynami z pierwszej i drugiej czwórki i wtedy całoroczna rywalizacja nabiera większego sensu. Wystarczy podeprzeć się Stalą Gorzów. Drużyna, która świetnie jechała w rundzie zasadniczej, zdobywając dwadzieścia osiem punktów, dzisiaj jest na wakacjach. A dorobek całego sezonu zniweczyła jedna kontuzja czołowego zawodnika.
Najbardziej rewolucyjnie zabrzmiały jednak propozycje finansowe. Chodzi między innymi o kwotę za podpis pod kontraktem, która miałaby być uzależniona od średniej biegopunktowej zawodnika czy maksymalne stawki za zdobyte punkty. Chcielibyście takich rozwiązań w Ekstralidze i czy jest to w ogóle możliwe?
- Jest to możliwe i zmiany, szczególnie w regulaminie finansowym Ekstraligi, są potrzebne i niezbędne. Balon jest niezwykle mocno nadmuchany i nie czarujmy się… niektóre ośrodki ekstraligowe mają problemy z płynnością finansową. Zmiany są konieczne, ale od tego są prezesi klubów, którzy najlepiej chyba wiedzą co należałoby zrobić.
Krzysztof Cegielski zmiażdżył te propozycje, określając je mianem żartu.
- Podam przykład ligi NBA czy NHL, które są profesjonalne w najwyższym stopniu. Tam są kominy płacowe dla najlepszych zawodników i jest całkowicie normalnym fakt, że wysokość kontraktu jest uzależniona od formy i wyniku sportowego z poprzedniego sezonu. Kilka lat temu doszło w NBA do lokautu czyli strajku, tym razem pracodawców przeciwko zawodnikom i całe rozgrywki zawieszono. Gdzieś jest granica wypłacalności polskich klubów, a pamiętajmy że nasz kraj i społeczeństwo nie należą do najbogatszych. A kontrakty zawodników są coraz wyższe. W pierwszej lidze obowiązującą miałaby być stawka ośmiuset złotych za punkt. Proszę się zapytać zawodników startujących w lidze szwedzkiej i angielskiej, nie mówiąc o duńskiej, który z nich zarabia takie pieniądze w tamtejszych rozgrywkach.
Dlaczego zatem wyznaczania tej granicy wytrzymałości finansowej polskich klubów nie pozostawić zdrowemu rozsądkowi? Co powoduje, że w bogatszej Anglii czy Szwecji stawki są racjonalne i proporcjonalne do możliwości tamtejszych klubów, a w Polsce bywają z tym problemy?
- Nie wiem z czego to wynika, po prostu tak jest. W Polsce budżety klubów budowane są w ten sposób, że wydajemy tyle ile mamy albo i więcej. Natomiast nikt nie myśli co wydarzy się w następnym sezonie. Problem powraca za każdym razem, gdy w październiku trzeba rozliczyć zawodników za bieżący rok. To jest krótkowzroczna polityka finansowa, która coraz częściej w niektórych ośrodkach odbija się czkawką.
Istnieje przecież system licencyjny, który jasno reguluje kwestie zadłużenia.
- Myśli pan, że Speedway Ekstraliga i Polski Związek Motorowy odważą się nie przyznać komuś licencji w Ekstralidze? Nie sądzę, żeby taka sytuacja miała miejsce. Także być może odgórnie trzeba wprowadzić pewne rzeczy.
Jakiś czas temu prezes Józef Dworakowski powiedział, że to co miał do zrobienia i osiągnięcia przez ostatnie pięć lat w Lesznie zrealizował i zastanawia się nad odejściem z klubu po sezonie 2010. Uważa pan, że to realny scenariusz i jak wpłynąłby on na funkcjonowanie klubu?
- Wiadomo, ile prezes Dworakowski zrobił w leszczyńskim klubie od 2004 roku. Ile pracy, pieniędzy, energii i przede wszystkim serca włożył w funkcjonowanie tej drużyny. O tego typu decyzje lepiej zapytać samego zainteresowanego. Jest to na tyle barwna postać w polskim żużlu, że wiele osób nie wyobraża sobie działalności Unii Leszno bez niego. Jeśli ma takie przemyślenia, to z pewnością głęboko i długo to analizował.