- Wprowadzenie limitów nie jest sposobem na rozwiązanie problemów polskiego żużla. Tego typu regulacje będą w praktyce funkcjonowały wyłącznie na papierze. Wszystko można przecież rozegrać pod stolikiem. Po prostu te same pieniądze mogą trafiać do zawodników z innych źródeł - powiedział dla SportoweFakty.pl Robert Kościecha.
Żużlowiec Polonii Bydgoszcz jest przekonany, że zawodnicy ze światowej czołówki nie zgodzą się na drastyczne obniżenie swoich zarobków. - Te limity są drakońskie. W niższych ligach niewielu zawodników będzie w stanie utrzymać się z uprawiania żużla. Jeśli chodzi o ograniczenia w Ekstralidze to nie wierzę, że tacy żużlowcy jak Tomasz Gollob czy Nicki Pedersen będą jeździli za takie pieniądze. Spodziewam się, że oni dostaną "wyrównanie" od sponsorów. Proponowane limity są przecież bardzo odległe od tego ile zarabiają zawodnicy ze światowej czołówki. Ta sytuacja jest chora. Z jednej strony słyszymy o gwałtownym cięciu płac a z drugiej czekają nas jeszcze większe wydatki jeśli będziemy musieli korzystać z nowych tłumików. Nie twierdzę, że my jako żużlowcy mało zarabiamy. Mam jednak wrażenie, że nie jest brane pod uwagę to ile sami musimy zainwestować w sprzęt.
Robert Kościecha nie wierzy, że prezesi będą solidarnie przestrzegać limitów, które sami wymyślili. - Prezesi sami nakręcili tę spiralę. To oni licytowali się o zawodników i podbijali stawki jednocześnie zapewniając innych prezesów, że nie będą przesadzać z wydatkami. Od kilkunastu lat funkcjonuję w środowisku żużlowym i nie przypominam sobie sytuacji w której prezesi byliby solidarni. Niestety, oni nie mają we zwyczaju respektowania nieformalnych umów, które między sobą zawierają. Kiedy dochodzi do wyścigu transferowego odchodzą w zapomnienie wszelkie pozory solidarności. Deklarowany we wrześniu zdrowy rozsądek znika w okolicach grudnia. Nie wierzę, żeby cokolwiek mogło się w tej kwestii zmienić.