Oliwer Kubus: Kolejarz w sierpniu zakończył sezon. Zakończył z długami. Zaległości zostały już spłacone?
Jerzy Drozd: Wciąż mamy długi, i to niemałe. Złożyło się na to kilka czynników. Z powodu opadów i katastrofy smoleńskiej przekładano aż dziewięć zawodów z udziałem naszych żużlowców. To rekord ligi. Ponieśliśmy straty w wysokości 80 tysięcy złotych. Nie dopisała też publiczność. Bilety podrożały, mimo to wpływy z ich sprzedaży były o 120 tysięcy mniejsze niż w zeszłym sezonie. Na jednym meczu z KSM-em Krosno straciliśmy 40 tys. Powstała dziura w budżecie, którą trudno zapełnić. Jestem jednak dobrej myśli. Niebawem powinniśmy wyjść na zero.
Narzekał pan też na władze samorządowe.
Współpraca z urzędem miasta przebiega dobrze. Jesteśmy natomiast rozczarowani postawą urzędu marszałkowskiego. Otrzymaliśmy wsparcie, ale było one dwukrotnie mniejsze od obiecanego! Tej kwoty teraz brakuje. Szkoda, że nie zauważa się zainteresowania żużlem. Ono co prawda spada, ale wciąż jest większe niż w innych dyscyplinach na Opolszczyźnie.
Obawiano się, że sierpniowy półfinał Mistrzostw Europy Par może dobić klub finansowo. Tymczasem kibice zapełnili stadion, a impreza zakończyła się sukcesem. Bilans jest dodatni?
Ani nie zyskaliśmy, ani straciliśmy. Baliśmy się, że turniej nie zainteresuje kibiców. Byłaby to klęska finansowa i promocyjna dla Kolejarza. Po raz pierwszy organizowaliśmy imprezę rangi europejskiej. Wypadliśmy na tyle pomyślnie, że w przyszłym sezonie prawdopodobnie zostaną nam przyznane półfinały Indywidualnych Mistrzostw Europy oraz mistrzostw Polski.
W tym roku zobaczymy jeszcze żużel w Opolu?
Tak. Znaleźliśmy fundusze na turniej Jerzego Szczakiela. Zorganizujemy go 10. października. W jakiej obsadzie, tego na razie nie wiadomo. Zawody co roku zmieniają formułę. Zazwyczaj zapraszaliśmy zawodników, którymi byliśmy zainteresowani. Teraz nie jest to możliwe, bo zmienia się regulamin i nie wiadomo, którzy żużlowcy będą chcieli jeździć w drugiej lidze. W czwartek odbędą się natomiast zaległe zawody Śląskiej Ligi Młodzieżowej.
W lipcu zapowiedział pan swoją dymisję. To sprawa aktualna?
Oczywiście. Jestem poważnym człowiekiem i dotrzymuję słowa. Zapowiedziałem, że złożę rezygnację i tak się stanie.
W poprzednich latach również chciał pan odchodzić, a jednak pozostawał na stanowisku.
Teraz jest inaczej. 1. października odbędzie się zebranie, na którym przedstawię rezygnację. Poinformowałem już o tym członków zarządu. W listopadzie na kolejnym posiedzeniu moje pismo zostanie rozpatrzone i przestanę być prezesem.
Pana decyzja jest ostateczna?
Raczej tak, choć zostały jeszcze dwa miesiące, w czasie których wiele może się zdarzyć. Ale ja chcę odejść. Jestem zmęczony żużlem. Prezesurę objąłem sześć lat temu. Przeżyłem lepsze i gorsze chwile. Teraz uznałem, że przyszedł koniec. Nie chcę więcej psuć swojego wizerunku. Nie chcę, by postrzegano mnie jako nieudolnego szefa. W Kolejarza włożyłem mnóstwo trudu. Robiłem wszystko, co możliwe, a ciągle brakowało nie tylko wyników, ale i atmosfery.
To nie słabe rezultaty zespołu decydują o pana odejściu?
Wyniki raz są lepsze, raz gorsze. Przeważył chory klimat wokół opolskiego i krajowego żużla. W Opolu byłem traktowany jak ubogi krewny, któremu z litości udzielano wsparcia. Musiałem żebrać po sponsorach, za swój wysiłek nie pobierając choćby grosza. Byłem za to lekceważony przez kibiców i zawodników, którzy mimo fatalnej jazdy stawiali nas pod ścianą. Denerwuje również wyścig szczurów wśród drużyn, osiąganie wyników na siłę i nieczystymi metodami. Rywale preparowali tory, "zabijali" się, żeby awansować do czwórki. Teraz mają problemy. Są bardziej zadłużone od nas. Cierpliwość się skończyła i mówię pas. Mam nadzieję, że mój następca znajdzie pomysł na funkcjonowanie klubu. Świeża krew powinna pomóc.
Wraz z panem ustąpi obecny zarząd?
To kwestia otwarta. Działacze dostali czas do zastanowienia. Będę ich zachęcał do pozostania. Jakby się nie stało do listopada pracujemy na pełnych obrotach. Chcemy zostawić Kolejarza w dobrej kondycji.
Sytuację speedway’a ma uzdrowić nowy regulamin. Pan jest jego zwolennikiem.
Nowe przepisy określają maksymalne wynagrodzenie żużlowców (w II lidze 400 zł. za punkt- dop. red.), a miejsce reklamowe na kevlarze zawodnika będzie do dyspozycji klubów. Myślę, że to zmiany na lepsze. Zakończy to wyścig szczurów, a prezesi nie będą przebijali stawek. Zdrowy rozsądek nie pomógł i trzeba wprowadzić rygor.
Nie uważa pan, że zabieranie żużlowcom prawa do dysponowania własną powierzchnią reklamową to przesada?
Nie. Zawodnicy są sobie winni, bo nie informowali klubu o umowach sponsorskich. Zdarzało się, że jeździec przychodził do mnie po pieniądze na sprzęt, choć wcześniej otrzymał je od prywatnego darczyńcy. Sponsor miał natomiast pretensje, że klub nie dziękuje mu za wsparcie, a my o żadnym wsparciu nie wiedzieliśmy! Okazało się, że firma dawała kasę zawodnikowi bez naszej wiedzy. Nowy regulamin powinien wyeliminować podobne sytuacje.
Rozgrywki drugoligowe mają składać się tylko z fazy zasadniczej. Kiedyś postulował pan zwiększenie ilości meczów, a zmiany idą w drugą stronę.
Dużo meczów to atrakcja dla kibiców. Kiedyś optowałem za podwójną fazą zasadniczą. Drużyny mierzyłyby się ze sobą czterokrotnie. Każde spotkanie byłoby istotne. Napotkałem na sprzeciw innych włodarzy i przepis nie wszedł w życie. W rundzie finałowej część zespołów jedzie o pietruszkę, a kolejne spotkania powiększają i tak duża dziurę w budżecie. Nasi rywale walczyli o pierwszą czwórkę na całego, często brudnymi metodami. Teraz modlą się o koniec sezonu, gdyż brakuje im pieniędzy. Trzeba działać. W rundzie zasadniczej nie będzie odpuszczania i wydatki się zmniejszą. U nas nie jest różowo, ale w innych miastach jest jeszcze gorzej. Jeśli nic nie zrobimy, żużel może całkowicie zginąć.
Nie boi się pan, że po wprowadzeniu zmian zacznie się kombinatorstwo, a prezesi będą myśleć, jak ominąć reguły?
Takie zagrożenie istnieje. Wierzę jednak w prezesów. Skoro wszyscy opowiedzieli się za regulaminem, to powinni go przestrzegać.