- Chodź bidulo, bo zamarzniesz! - tymi słowami powitał mnie Tomasz Gollob, gdy w chłodny poranek wraz z innymi dziennikarzami czekaliśmy na mistrza przed siedzibą gorzowskiego klubu. Sam, ubrany w lekką koszulę, odetchnął z ulgą, gdy reporterzy nie zmuszali go do przechadzek po stadionie. Choć w sumie nie wiem, czy to widmo przeziębienia, czy też może ubrudzenia nienagannego obuwia, zaprowadziło Golloba do gabinetu kierownika drużyny. Tam przejrzawszy prasę, spokojnie zasiadł już do rozmowy...
Sandra Rakiej: Można rzec, że w 1999 roku złoty medal mistrzostw świata odebrała Ci kontuzja. Uwierzyłbyś, gdyby wtedy ktoś powiedział Ci, że na ten najcenniejszy krążek będziesz musiał poczekać jeszcze jedenaście lat?
Tomasz Gollob: Raczej podszedłbym to tego z wielkim niedowierzaniem, bo wtedy myślałem, że dwa, trzy lata i mistrzostwo będzie moje. Jak wiadomo, zajęło to znaczniej więcej czasu. Nie mogłem go zdobyć z wielu powodów i rozmaitych sytuacji życiowych. Miałem kontuzje, wypadek samochodowy, problemy klubowe, kraksę awionetki i to wszystko nakładało się na niepowodzenia w cyklu Grand Prix. Tak naprawdę więc dopiero trzy lata temu, gdy zająłem czwarte miejsce, zaczęło się palić światełko, które dawało mi realne szanse na mistrzostwo świata.
Gdybyś miał do dyspozycji wehikuł czasu i mógłbyś cofnąć się w przeszłość, to zrobiłbyś po to, aby raz jeszcze świętować radosne chwile czy naprawiać błędy?
- Nikt z nas nie wiem, jaki jest koniec. Gdybym mógł przewidywać skutki swoich działań, to z pewnością wywalczyłbym ten tytuł w znacznie krótszym czasie. Z pewnością wiele rzeczy bym skasował, aby nie robić błędów. Nie wiemy jednak, co nas czeka jutro, za rok, za dziesięć. Mi zajęło jedenaście lat, aby wejść na ten sam szczyt, na którym byłem w 1999 roku. Nic nie dzieje się bez powodu i tak pewnie po prostu musiało być.
Teraz, jak sam powiedziałeś, jesteś na szycie. Twoje życie nie zawsze było jednak bajkowe. Wychowywałeś się w dzielnicy Bydgoszczy, która nie cieszyła się dobrą sławą. Czy tamto środowisko wykształciło Twój twardy charakter i determinację do walki o sukces?
- Na pewno moje życie nie było łatwe. Pewne sytuacje, których doświadczyłem były bardzo trudne i "kolczaste". Niemniej jednak miałem ze sobą wspaniałych rodziców, którzy układali mi charakter i torowali drogi prowadzące do sportu. Najbardziej zawdzięczam to tacie. To, że wychowywałem się w trudnej jak na tamte czasy dzielnicy, a na dodatek był to schyłek lat osiemdziesiątych i czas wielkich zmian, wpłynęło na mnie z pozytywnym skutkiem. Wzmocniło mnie bardziej niż normalnego człowieka.
Masz jakiś smak z dzieciństwa? Coś materialnego lub nie, do czego chciałbyś wrócić?
- Gdy byłem małym dzieckiem, to najwspanialsze chwile spędzałem na pięknym, dużym podwórku. Było nas tam niesamowicie wielu! Mnóstwo kolegów, koleżanek, razem pewnie około trzydziestki. Do dzisiaj jest to niepowtarzalne miejsce w mojej pamięci. Gdy wspominam czasy dzieciństwa to powracam właśnie do momentów spędzonych na podwórku.
Jako mały chłopak wieszałeś sobie czyjś plakat nad łóżkiem?
- Miałem wielu idoli, a takim największym w tamtych czasach był Zbyszek Boniek.
Pamiętasz swój pierwszy samochód?
- Tak, mały Fiat! Złożony, pomarańczowy, nigdy nie był zarejestrowany. Zawsze jeździł na numerach próbnych.
Od czasów posiadania małego Fiata przeszedłeś długą drogę i dziś już możesz sobie pozwolić na ekskluzywne auta. Zmienił się Twój status społeczny i materialny, a o zarobkach liczonych w milionach rozpisują się gazety. Mógłbyś wytapetować sobie banknotami mieszkanie?
- Na pewno nie! Jestem chyba inny od wszystkich, bo potrafię sto procent budżetu sportowego przeznaczyć na żużel. Wszyscy mówią o moich zarobkach, nikt zaś nie wspomina o wydatkach. Ja inwestuję każdą złotówkę. To dość niesamowite, ale daje mi dużo satysfakcji, radości i się w tym momencie spełniam. Uważam, że przy wyniku światowym, takim jaki już mam, pieniądze będę dalej zarabiać, a właściwie dopiero zacznę.
Pieniądze to jednak nie wszystko. Jakie to uczucie, gdy ludzie mówią, że można by o Tobie nakręcić film? Nawet Jason Crump się dziwił, że taka fabuła jeszcze nie powstała.
- Moje życie jest bardzo bogate. Różne ścieżki prowadziły ze skrajności w skrajność, od złych chwil do momentów dobrych. Potwierdzam, że na tej podstawie można by stworzyć scenariusz, ale należałoby to przedstawić w oryginale. W kolejności: narodziny, podwórko, szkoła, sport, biznesy, powodzenia, niepowodzenia i uwieńczenie mistrzostwem świata. Niezły film.
Twoja historia to spory bagaż doświadczeń, worek medali, ale i wypadki, gdy zaglądałeś śmierci w oczy. Wiesz dziś o co chodzi w życiu?
- Myślę, że generalnie trzeba być po prostu dobrym człowiekiem, aby nieszczęścia nas omijały i pozytywnych momentów było wiele. Sądzę więc, że taką osobą jestem, bo zawsze otrzymywałem kolejną szansę i to niezależnie czy w życiu prywatnym, sportowym czy biznesowym. Kluczem jest więc pozytywne nastawienie i śmiałe patrzenie w przyszłość.
Była Małyszomania, Kubicomania... Myślisz, że teraz czas na Ciebie?
- Nic przeciwko temu nie mam! W końcu pracuję nie tylko dla siebie. Ścigam się dla sportu, kibiców, całego kraju! Cieszę się, gdy grają "Mazurka Dąbrowskiego", uradowany będę, gdy cały stadion zaśpiewa go w Bydgoszczy! Jest to dla mnie duże wydarzenie i długo pracowałem, aby właśnie tak było. Radość ludzi z mojego sukcesu daje mi wiele satysfakcji.
Cały czas podkreślasz ogrom pracy włożonej w Twoją karierę sportową. Gdybyś jednak miał spojrzeć na siebie z boku, obiektywnym okiem, mógłbyś coś sobie zarzucić?
- Tak! Za dużo pracuję.
A kompleksy masz?
- Nie. Każdy człowiek ma plusy i minusy. Myślę, że każdy stworzony jest do danej roli w życiu i jeżeli ją spełnia, cieszy się i przynosi mu ona satysfakcję ,to nie powinien mieć kompleksów.
Zdarza Ci się kłamać?
- Rzadko. Nie chcę kłamać, nie kłamię, a jeżeli mam skłamać to wolę nie powiedzieć nic. Wolę mówić prawdę, choć czasami bywa gorzka.
Jak zmieniła się Twoja rzeczywistość po wywalczeniu mistrzostwa świata? Co prawda minęło zaledwie kilka dni, a złoto odbierzesz dopiero w Bydgoszczy...
- Ale już dużo się dzieje! Z pewnością na życie inaczej będę patrzeć, bo jestem po stronie mistrzowskiej. Wszedłem na szczyt, o którym marzyłem, więc i priorytety się zmieniają. Najbliższe miesiące z pewnością będą pracowite, bo w przeciągu kilku tych dni odezwały się wszelkie możliwe stacje telewizujne, prasa... Mnie ten rozgłos w sumie nie jest potrzebny, ale będę się udzielał dla dobra sportu.
A propos medialności dyscypliny. Ostatnio na portalu demotywatory.pl opublikowano zdjęcia zwycięskiej drużyny z Pucharu Świata, Sebastiana Ułamka – Mistrza Europy oraz Twoje – najlepszego żużlowca globu. Podpis zaś głosił, że polscy żużlowcy osiągnęli w tym sezonie więcej niż reprezentacja kraju w piłce nożnej od początku swojego istnienia... Mimo to, właśnie futbol nadal uważany jest za sport narodowy.
- Strasznie się cieszę, że polscy żużlowcy tyle osiągnęli, bo to pokazuje jak ten sport jest w w naszym kraju mocny. Sukcesy coraz bardziej zostają zauważane, a do pełni szczęścia brakowało tylko złotego medalu mistrzostw świata. Włożyłem w to wydarzenie tyle pracy, że mam szczerą nadzieję, iż przyniesie rezultaty także w świadomości ogółu narodu.
Byłbyś więc w stanie wymienić trzy argumenty za tym, że żużel jest lepszy od piłki nożnej?
- Powiem najprościej: zapach, hałas i dynamika!
Slogan Grand Prix głosi: no gear, no breaks, no fear. Wiesz co to strach?
- Uczę się nie czuć strachu. Jeżeli robię w życiu dobre rzeczy, to się nie boję. Wyjeżdżając na tor nie mogę mieć widma kraksy przed oczami, a nawet jeżeli przydarza mi się kontuzja – po prostu trzeba ją jak najszybciej wyleczyć.
Powiedzenie mówi, że zwycięstwo ma wielu ojców, a porażka jest sierotą. Podpisałbyś się pod tym?
- W stu procentach, aczkolwiek ja mam dobrą pamięć i znam każdego ojca moich sukcesów. Porażka przypisywana jest do jednej osoby, a więc tej, która popełnia błąd. Niemniej jednak myślę, że każdy ma miejsce i czas do swojej glorii i chwały, a ja nie mam problemu, aby wymienić zasłużone osoby. Jest ich wiele, zawsze były, zawsze będą. Porażkę zaś biorę tylko i wyłącznie na swoje barki.
Ostatnio powiedziałeś również, że czekasz tylko, aż ktoś zapyta Cię, kiedy dogonisz Tony'ego Rickardssona...
- Pewnie pojawi się taka presja, ale ja nikogo nie muszę doganiać. Mam złoto i jestem w stu procentach spełniony. Nie mam kompleksów. Łącznie zodbyłem przecież siedem medali mistrzostw świata, a i Crump, Rickardsson też mają na swoim koncie parę brązów i sreber. Pod względem uczucia i tak najważniejszy jest ten złoty, który zdobywa się pierwszy raz...