Wojciech Ciepiela: Jak to się stało, że w sezonie 2010 został pan trenerem Włókniarza?
Jan Krzystyniak: Przed startem bieżących rozgrywek z propozycją objęcia posady trenera zadzwonił do mnie prezes Marian Maślanka. Bardzo ucieszyłem się z tego faktu i niemal od razu zgodziłem się na pracę w Częstochowie. Miałem dobre wspomnienia z czasów pracy we Włókniarzu, wiedziałem, że klub jest dobrze poukładany i zarządzany przez odpowiednich ludzi. Można powiedzieć, że wracałem do sprawdzonego miejsca, w którym w przeszłości bardzo dobrze mi się pracowało. Trzeba zaznaczyć, że moja rola w klubie nie ograniczała się jedynie do prowadzenia zespołu ligowego, ponieważ byłem we Włókniarzu również trenerem juniorów.
Czy patrząc na przedsezonowy skład Włókniarza nie bał się pan podjąć wyzwania? Jeśli sezon zakończyłby się dla drużyny spadkiem z Ekstraligi zdobyte wcześniej medale Drużynowych Mistrzostw Polski mogłyby odejść w niepamięć.
- Miałem rozeznanie na temat siły zespołów ekstraligowych i nie bałem się, że Włókniarz będzie dawał plamę. Skład był moim zdaniem bardzo obiecujący. Liczyłem na duże zdobycze punktowe Rune Holty i Taia Woffindena, a także na solidną jazdę Petera Karlssona. Do tych trzech zawodników chciałem dostosować pozostały skład. Planem na ten sezon była oczywiście obrona Ekstraligi, jednak przyznam się szczerze, że po cichu liczyłem na taką pozycję po sezonie zasadniczym, która dawałaby nam utrzymanie bez potrzeby rywalizowania w meczach o siódme miejsce. Sezon pokazał, że mogliśmy pokusić się o szóste miejsce w lidze, jednak różne sprawy, także te poza torem, wpłynęły na atmosferę w drużynie. Nie ma jednak sensu patrzeć w przeszłość, bo cel jakim było utrzymanie udało się zrealizować.
Czy już w trakcie sezonu nie obawiał się pan, że wynik drużyny będzie dużo gorszy niż się spodziewano przez kłopoty finansowe Włókniarza?
- Mieliśmy pecha, bo akurat to o naszych problemach finansowych rozpisywały się media w całej Polsce. Rozmawiałem z wieloma osobami związanymi ze sportem żużlowym w naszym kraju i mogę zapewnić, że kłopoty z płatnościami miał nie tylko Włókniarz. Często problemy te były znacznie większe niż w naszym klubie. Zawodnicy doskonale zdawali sobie z tego sprawę i nigdy nie odmawiali przyjazdu na zawody. Wiedzieli, że prędzej czy później klub spłaci wobec nich wszelkie zaległości.
Częstym tematem podczas sezonu była sprawa toru. Zawodnicy niejednokrotnie narzekali na przygotowaną na mecze nawierzchnię. Jaka jest pana opinia na ten temat?
- Nie da się przygotować toru, który pasowałby wszystkim zawodnikom. Wspólnie z toromistrzem zawsze staramy przygotować się taki tor, który pasuje zdecydowanej większości naszej drużyny. Proszę zauważyć, że pogoda w tym roku była straszna. Niemal przed każdym meczem deszcz płatał nam rozmaite figle. Wielokrotnie z Andrzejem Puczyńskim i toromistrzem siedzieliśmy na stadionie po kilkanaście godzin robiąc wszystko, by nawierzchnia była zdatna do użytku. Ludzie tego nie widzieli, jednak później bardzo łatwo nas krytykowali. Osobną sprawą jest fakt, że tor zawsze był do dyspozycji zawodników w dniu meczu. Mogli pojeździć, ustawić motocykle i powiedzieć co musimy zmienić. Niestety niewielu korzystało z takiego przywileju. Dodatkowo na godzinę przed spotkaniem podczas wspólnego spaceru po torze żaden zawodnik nigdy nie zgłosił negatywnych opinii na temat nawierzchni. Przed meczem mogliśmy jeszcze coś zmieniać, jednak już w czasie zawodów nie mamy wielkiego wpływu na stan toru, bo to sędzia decyduje o tym kiedy wyjeżdżają ciągniki i polewaczka.
Panie trenerze musimy poruszyć jeszcze jeden niemiły temat. Zdarzało się, że w mediach pojawiały się wypowiedzi zawodników, którzy krytykowali pana pracę.
- Może dla kogoś była to forma obrony własnej osoby, bo sam nie zachwycał swoją dyspozycją. Nie chciałbym się rozwodzić na ten temat, bo podstawą w mojej pracy jest zapewnienie drużynie spokoju. Zawsze do tego dążyłem i będę dążył w przyszłości. Szkoda, że żaden zawodnik, który miał jakieś zastrzeżenia do mojej pracy nie przyszedł do mnie osobiście i nie powiedział o co mu chodzi. Byłoby to zdecydowanie lepsze rozwiązanie.
Przejdźmy do rozgrywek ligowych. Komu pana zdaniem należą się brawa za dobrą postawę, a kto rozczarował pana swoją dyspozycją?
- Wiedziałem, że Rune Holta będzie w naszym klubie czołowym zawodnikiem ligi. To prawdziwy wojownik, przykład do naśladowania dla młodszych żużlowców. Nie spodziewałem się oczywiście znakomitej postawy Rafała Szombierskiego. W przeszłości był bardzo dobrym żużlowcem, jednak przerwa w uprawianiu tego sportu mogła znacznie pogorszyć jego umiejętności. Nie ryzykowałem wstawiając go do składu, ponieważ nie mógł wypaść gorzej niż jego konkurenci. Rafał spłacił kredyt zaufania i znakomicie wkomponował się z zespół. Plus można zapisać także przy nazwisku Jonasa Davidssona. Wierzyłem w tego zawodnika i gdyby nie kilka urazów jego średnia mogłaby być jeszcze wyższa. Wróżę mu wspaniałą karierę, bo to dobrze poukładany człowiek. Myślę, że w niedługim czasie zobaczymy go w cyklu Grand Prix. Negatywne rozczarowania to na pewno postawa Taia Woffindena i Krzysztofa Słabonia. Dobrze, że Tai odnalazł formę sprzed roku w najważniejszym momencie sezonu. Ciężko natomiast powiedzieć cokolwiek na temat Krzyśka Słabonia. Myślałem, że postawi się i będzie rywalizował o miejsce w składzie. Niestety nie widziałem jego zaangażowania. Dwukrotnie wystartował w meczu ligowym, nawet na doskonale znanym sobie torze we Wrocławiu i kompletnie rozczarował mnie swoją dyspozycją.
Pojedynek z Polonią Bydgoszcz o siódme miejsce był dla Włókniarza horrorem z happy endem. Spodziewał się pan, że baraże z Wybrzeżem Gdańsk będą dużo łatwiejszym zadaniem?
- Faktycznie rywalizacja z Polonią Bydgoszcz była bardzo nerwowa. Wielu kibiców nie wierzyło w nasze możliwości, jednak ja ufałem swoim zawodnikom. Widać było, że są zaangażowani, walczą o każdy metr toru. Ogromnie się starają, bo chcą jeździć we Włókniarzu także w przyszłym sezonie. Świadczy to o tym, że dobrze czują się w Częstochowie. Pojedynek z Wybrzeżem nie był łatwy, jednak widząc jak duży wysiłek moi zawodnicy włożyli w rywalizację z Bydgoszczą byłem spokojny o wynik dwumeczu barażowego.
Ekstraliga została w Częstochowie. Co będzie z pana pracą we Włókniarzu?
- Jeszcze za wcześnie na jakieś konkrety. Oczywiście chciałbym zostać w Częstochowie, bo dobrze się tu czuję. Czy podpiszę nowy kontrakt z Włókniarzem czas pokaże.
W przyszłym sezonie na pozycjach juniorskim będą startować wyłącznie polscy zawodnicy. Myśli pan, że to dobra zmiana?
- Oczywiście. Od zawsze byłem za tym rozwiązaniem. Najwyższy czas postawić na naszych chłopaków. Kluby i władze miejskie wydają duże pieniądze na szkolenie zawodników w szkółkach i muszą w końcu mieć z tego jakieś korzyści. Włókniarz nie będzie miał problemów z wystawieniem do składu dwóch zdolnych młodzieżowców, bo w klubie jest kilku perspektywicznych zawodników.
Zmieńmy temat. Podczas swojej kariery z sukcesami reprezentował pan barwy kilku klubów. Jakie jest pana najmilsze wspomnienie z toru?
- Wszystkie medale jakie zdobywałem indywidualnie, drużynowo czy też w parach są dla mnie bardzo cenne. Było ich sporo i ciężko powiedzieć, który cieszył mnie najbardziej. Jeśli chodzi natomiast o wspomnienie, które najbardziej utkwiło mi w pamięci to bez wątpienia pech w finałach Indywidualnych Mistrzostw Polski. Gdyby nie defekty miałbym na koncie dwa złote medale tych niezwykle prestiżowych rozgrywek.