Wyglądało to tak, jakbyśmy "narobili w portki" - 1. część rozmowy z Arkadiuszem Rusieckiem, prezesem Startu Gniezno

Start Gniezno zakończył pierwszoligowe rozgrywki na trzecim miejscu, co stanowi zrealizowanie przedsezonowych założeń z nawiązką. Tymczasem po ostatnim meczu w Gdańsku humory w klubie nie były najlepsze. Wszystko przez to, że ewentualny remis w starciu z Wybrzeżem dałby Startowi prawo udziału w barażach o awans do ekstraligi! Zatem jaki był to sezon w wykonaniu gnieźnian? Ile było kurtuazji w zapewnieniach o chęci włączenia się zespołu do walki o awans? Te i inne tematy poruszyliśmy w pierwszej części rozmowy z prezesem Startu Gniezno - Arkadiuszem Rusieckim.

Mateusz Klejborowski: Sezon 2010 za nami. Zarówno jeśli chodzi o zmagania ligowe, jak i zawody rozgrywane na torze w Gnieźnie. Jakie są pierwsze skojarzenia związane z tym rokiem, które przychodzą panu na myśl?

Arkadiusz Rusiecki: Skojarzenia różne, ale pytanie jedno mnie męczy, bo nawraca jak bumerang. Kiedy znów nadarzy się nam taka okazja do walki o awans, jaką mieliśmy w tym roku? Mam chwilami mocno ambiwalentne skojarzenia z tegorocznym sezonem. Niby cel osiągnęliśmy, ale kac po meczu w Gdańsku męczy nas do dzisiaj.

Przed sezonem otwarcie mówiliście, że zadaniem Startu Gniezno jest zajęcie miejsca w najlepszej czwórce rozgrywek. Ten cel udało się osiągnąć z nadwyżką, gdyż ostatecznie zespół został sklasyfikowany na trzecim miejscu, długo walcząc nawet o baraż! To spory sukces, patrząc jak silna była w tym roku pierwsza liga.

- Tak to prawda, ale mam nieodparte wrażenie, że przyszłoroczne rozgrywki będą jeszcze silniejsze od tegorocznych. I tym trudniejsze zadanie nas czeka tej zimy. To był mimo wszystko, czyli mimo przegranej w Gdańsku, udany sezon dla Startu i każdy z nas brałby w ciemno trzecie miejsce przed rozgrywkami i nikt by z tym wynikiem nie dyskutował. Wiele pozytywnego przyniósł nam rok 2010 i chciałbym aby przyszły, nie był pod tym względem gorszy. Jak jednak wspomniałem, będzie to jeszcze trudniejsze! Pamiętajcie o tym formułując oczekiwania podczas tzw. sezonu ogórkowego.

Warto przypomnieć, że pierwsze mecze wcale nie wskazywały, że Start będzie zdolny zrealizować przedsezonowe założenia. Po wygranej na swoim torze z Wybrzeżem Gdańsk, następnie przyszły dwie bolesne porażki na Łotwie i w Poznaniu. Pewnie w tym czasie w klubie było bardzo nerwowo?

- Początek nie był satysfakcjonujący, bo wielu zawodników nie spełniało pokładanych w nich nadziei. Brakowało zdecydowanego lidera i mimo zainwestowania w zawodników stosunkowo sporych nakładów, pojawiły się frustrujące dylematy, na kogo postawić w poszczególnych spotkaniach. Było momentami bardzo nerwowo wewnątrz drużyny, bo nie była ona monolitem. Na szczęście ta maszyna zaczęła pracować jak należy po kilku wstrząsach, których wymagała. Zwłaszcza po porażce w Poznaniu, napięcie osiągnęło szczyt i trzeba było powiedzieć sobie kilka męskich zdań. Najważniejsze iż to, co miało zagrać, zagrało.

Zabiegi kierownictwa klubu, sztabu szkoleniowego, spowodowały, że 9 maja Start Gniezno wygrał pierwszy mecz wyjazdowy w pierwszej lidze od 2006 roku. Pamiętam wielką radość, która wam towarzyszyła po niespodziewanym zwycięstwie na torze w Grudziądzu.

- Dziś już chyba mogę powiedzieć, że po porażce na Golęcinie zebraliśmy się jeszcze tego samego dnia na poznańskim obiekcie i postawiliśmy wszystko na ostrzu nożna. Nie mogliśmy pojąć jak to możliwe, aby debiutujący na poznańskim torze szwedzki junior Linus Sundstroem zdobył sam więcej punktów niż czterech jego kolegów, doskonale znających Golęcin razem wziętych? Tym bardziej radowała nas wygrana tydzień później w Grudziądzu, bo wtedy po raz pierwszy drużyna pokazała charakter. Bardzo szczęśliwi wracaliśmy wtedy z terenu GTŻ-u. Nie spodziewaliśmy się wtedy, pewnie podobnie jak grudziądzanie, że ten mecz w praktyce zdecydował o tym, iż dla chłopaków Zbyszka Fiałkowskiego nie starczyło miejsca w górnej czwórce. Dziś powiem, że żałuję tego, iż zawodnicy Zbycha, nie odrobili tych punktów w sezonie, bo należała się ta pierwsza czwórka grudziądzkiemu środowisku! Zasłużyli na nią, pracując z mozołem przez lata.

Kacper Gomólski, pozytywne zaskoczenie sezonu 2010

Ta wygrana sprawiła, że Start zaczął jechać rewelacyjnie. Zawodnicy, właśnie środek sezonu, wspominają najmilej. To wtedy Start miał najdłuższą od lat serię meczu bez porażki. Pojawiły się myśli, że można skutecznie włączyć się do walki o awans?

- To nie były tylko myśli. Była na to całkiem realna szansa. Niestety, jak się potem okazało, nie wykorzystaliśmy jej, czego nie możemy odżałować. Szkoda, że ta dobra passa ze środka sezonu nie objęła najważniejszego meczu rundy zasadniczej na własnym torze. Za taki chyba uznać trzeba pojedynek z Marmą Hadykówką - przegrany czterema punktami. Brak tych punktów stawiał nas w niezwykle niekorzystnej sytuacji przed rundą finałową.

Świetny nastrój w klubie zapewne zakłóciły dwie porażki na koniec rundy zasadniczej, które o 180 stopni zmieniły sytuację Startu, czyli wspomniana porażka z Marmą Hadykówką Rzeszów i wyjazdowa w Gdańsku. Do rundy finałowej przystępowaliście na straconej pozycji, z dużą stratą do czołowej dwójki. Niekórzy kibice zarzucali, że liderzy mecz z Marmą oddali bez walki, gdyż obawiali się, że w przypadku ewentualnego awansu do ekstraligi, będą zmuszeni szukać nowego pracodawcy...

- Tak, nasza pozycja przed finałami była niekorzystna. Zwłaszcza wówczas, gdy do pierwszej czwórki niespodziewanie weszli gdańszczanie. Wydawało nam się wtedy, że sezon dla Gniezna dobiegł już końca. Na szczęście zespół potrafił się podnieść i raz jeszcze pokazać charakter. My też słyszeliśmy te bzdury o tym, że nasi liderzy oddali mecze bez walki bojąc się ekstraligi. Zresztą do dzisiaj je słyszymy. Nawet nie będę tego komentował... Gwarantuję, że nie musieliby szukać nowego pracodawcy.

Koniec końców, po niezłym wyniku w Rzeszowie i aż 38 punktach zdobytych na tym trudnym terenie, postanowiliście raz jeszcze włączyć się do walki co najmniej o baraż. Ile było w tym faktycznych planów, a ile kurtuazji, żeby przyciągnąć kibiców na stadion?

- Takie były nasze plany. Bardzo chcieliśmy je zrealizować. Wszystko im podporządkowaliśmy. Mówiliśmy o tym szczerze i otwarcie wystawiając się tym samym na ewentualna krytykę i cenzurki. Oczywiście wygodniej byłoby siedzieć cicho, robić swoje i dziś tłumaczyć się mówiąc wszystkim: "przecież nie mówiliśmy, że jedziemy o baraże!" Wydawało nam się jednak, że należy uczciwie postawić sprawę i skoro wymagaliśmy od siebie i od zawodników wspięcia się na wyżyny możliwości, to trzeba było nazwać przed kibicami "rzeczy po imieniu". Przez to dziś jesteśmy oceniani nieco przez pryzmat nie wykorzystanej szansy i wielu ludziom przysłania to rzetelną ocenę minionego sezonu, ale przynajmniej uczciwie postawiliśmy sprawę i dziś potrafimy powiedzieć: nie daliśmy rady! Czy to kurtuazja? Na pewno nie.

Krzysztof Jabłoński w przekroju całego sezonu był najlepszym zawodnikiem Startu

Do dnia dzisiejszego legendy dotyczą wygranej Startu w Daugavpils... To była ogromna sensacja, tym bardziej, że gospodarze wystąpili bez kilku swoich liderów. Zlekceważyli Start, który miał w swoim składzie aż dwóch nieopierzonych juniorów (Oskar Fajfer i Marcin Wawrzyniak)?

- Jakie legendy? Spotkały się dwie, mocno osłabione drużyny, z których jedna wygrała. Działacze Lokomotivu wcale nas nie zlekceważyli. Podeszli do nas bardzo fair, nie zmuszając nas do ponownego przyjazdu na Łotwę. Za to należą się im od nas słowa wdzięczności. Czuli się mocni na własnym torze i trudno się temu dziwić, bo tam nikt w tym roku nie wygrał. Nie będę ukrywał, że po tym zwycięstwie mieliśmy kaca moralnego, gdyż sportowa, uczciwa postawa Łotyszy nie została nagrodzona ich zwycięstwem w tym meczu, ale przecież ani ja, ani tym bardziej trener Kujawski, nie mogliśmy powiedzieć naszym zawodnikom: "odpuśćcie im mecz, bo byli fair wobec nas". Zawodnicy wyczuli swoją szansę, pojedynek był wyrównany, oscylujący wokół remisu, w którym ostatecznie, nieco szczęśliwie wygraliśmy. To było ważne zwycięstwo dla nas, ale też przykra porażka dla gospodarzy. Nam otworzyła się szansa na baraż, im w zasadzie zamknęła. Kac moralny był, ale sumienie mamy czyste, bo zwyciężył sport.

Długo mówiło się o kapitalnej atmosferze panującej w drużynie. Tymczasem w najważniejszym meczu sezonu - w Gdańsku - oglądaliśmy nie zespół, ale zlepek indywidualności. I do tego w większości w fatalnej dyspozycji. Zapewne wielokrotnie analizowaliście to spotkanie, które pozbawiło Start nadziei na baraż. Co stało się w Gdańsku?

- Wolałbym, aby zawodnicy odpowiedzieli na to pytanie, bo ja mogę być w tym miejscu mocno nieprzyjemny. Daliśmy ciała w Gdańsku, po raz kolejny wystawiając się na krytykę, że temu czy innemu zawodnikowi nie chciało się walczyć o awans. Tydzień wcześniej po wygranej u siebie z Marmą, pytałeś mnie kto wygra w Gdańsku? Powiedziałem wtedy, że wygra ten, kto nie da się złamać psychicznie. I tak się stało. W zasadzie wyglądało to tak jakbyśmy "narobili w portki" z obawy, czy sprostamy oczekiwaniom i presji otoczenia. Kiedyś, na początku sezonu, gdy polegliśmy w Daugavpils wyszedłem do was i powiedziałem: to moja wina! Po Gdańsku oczekiwałem tego od innych, ale nie doczekałem się. Trudno. W każdym razie chcę powiedzieć jedno zdanie tym z kibiców, którzy pojechali do Gdańska z takimi nadziejami na baraże jak my. Tego dnia, mimo fatalnej postawy naszej drużyny, pokazaliście że było dla kogo walczyć o ten baraż! Dziękuję wam za to z całego serca i przepraszam za zawód jaki sprawił wam Start.

W Gdańsku ewidentnie zabrakło punktów seniorów, gdyż juniorzy spisali się nadspodziewanie dobrze. Oskar Fajfer i Kacper Gomólski zdobyli razem dwanaście punktów, przy pięciu "oczkach" chociażby braci Jabłońskich i Adriana Gomólskiego.

- Nie czerpię z tego radości i nie jest dla mnie celem wskazywanie winowajców naszej porażki w Gdańsku, bo wiele razy powtarzam - razem zwyciężamy i razem ponosimy porażki. Fakty są jednak bezsporne. Zawiedli niektórzy seniorzy, będąc dziwnie spięci, mający kłopoty sprzętowe, będąc nie do końca przygotowanymi do tego meczu, a tymczasem z trudami tych ciężkich zawodów bez większych problemów poradzili sobie juniorzy. Zwłaszcza postawa Oskara, który ma szesnaście lat dawała podstawy sądzić, że można było podjąć walkę. Wymieniona trójka zawodników na pewno zawiodła, ale czy znęcanie się teraz nad nimi, szykanowanie ich i uznawanie ich za głównych i jedynych winowajców braku awansu do barażów ma jakikolwiek sens? Moim zdaniem nie. Mimo tego, że o meczu w Gdańsku chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć, to prawda jest taka, że baraże przegraliśmy znacznie wcześniej. Trzeba o tym pamiętać oceniając zawodników obiektywnie!

Arkadiusz Rusiecki

Druga część rozmowy z prezesem klubu zostanie opublikowana na naszych łamach w czwartek o godz. 12.

Komentarze (0)