Jacek Krzyżaniak na łamach Expressu Bydgoskiego, zwierzył się z trudności z jakimi musiał się zmagać w związku ze śpiączką i chorobą nowotworową. Zawodnik mimo traumatycznych przeżyć nie traci pogody ducha i z optymizmem patrzy w przyszłość. - (...)Z wypadku nie pamiętam niczego. Spałem sobie po prostu. Gorzej było po wybudzeniu, rok dochodziłem do siebie. Na początku było strasznie. Wychodziłem się wysiusiać na schody albo pod okno, takie cuda się działy. Albo do wszystkich kobiet mówiłem Sylwia, zielonego pojęcia nie mam, dlaczego. Ale jakoś, pomału, wróciłem do siebie. Nowotwór był o tyle gorszy, że przyplątały się powikłania. Lekarze mówili mi, że po operacji spędzę w szpitalu tydzień, góra dwa, a byłem grubo ponad miesiąc. Miałem trzy operacje. Było już naprawdę źle. Raz się przebudziłem na sali operacyjnej, jak mi machali kartką, że muszę podpisać zgodę na operację.
Więcej w Expressie Bydgoskim.