Rozmawiamy po sezonie, który dla Ciebie delikatnie rzecz ujmując był średnio udany. Patrząc jednak na Twoją karierę, która przypomina sinusoidę, można mieć nadzieję, że kolejny będzie lepszy. Też z taką nadzieją kończysz ten nieudany sezon?
- Do każdego następnego sezonu trzeba pochodzić z nadzieją, że będzie lepszy niż poprzedni. Szczególnie, kiedy ten ostatni nie był udany. Mam świadomość, że poprzednie dwa sezony były poniżej oczekiwań zarówno moich jak i moich pracodawców. Daje mi to dużo do myślenia. Już teraz myślę o tym, jak przygotować się do kolejnego sezonu pod względem organizacyjnym, fizycznym, a także mentalnym.
Kiedy prześledziłem Twoje występy w meczach sparingowych nie były one wcale złe, a jednak nie znalazłeś się od początku w składzie tarnowskiej drużyny. Ten fakt wybił Cię mocno z rytmu?
- Na pewno nie było mi łatwo. Faktycznie w meczach sparingowych było całkiem nieźle. Wiedziałem, że muszę się pokazać z jak najlepszej strony, zaznaczyć swoje miejsce w drużynie. Na początku nie zaufano mi. Zostałem odstawiony od składu. Na pewno nie dodało mi to skrzydeł. Z drugiej strony powinno mnie to zmobilizować do jeszcze większej pracy. Wyczekiwałem swojej szansy, ale kiedy już ją dostałem, nie wykorzystałem jej.
W czym tkwił problem w tym, że nie jeździłeś tak jak potrafisz? To był problem natury mentalnej czy może sprzętowej?
- Wiele rzeczy przyczyniło się do tego, że nie byłem tak pewny siebie jak powinienem być. Krótko przed sezonem doznałem dwóch kontuzji. To pewnie była jedna z przyczyn braku pewności siebie. Brakowało mi determinacji i zadziorności w trakcie jazdy. Zdaję sobie sprawę, że moje lepsze sezony w przeszłości wynikały z ogromnej determinacji. Tego chyba zabrakło mi w tym roku.
Ale w Elitserien jeździłeś lepiej niż w Polsce. Potrafiłeś zdobyć w połowie lipca nawet 13 punktów z bonusem, będąc najlepszym zawodnikiem Vastervik...
- Dokładnie tak, ale dwa później odniosłem kontuzję, która miała wpływ na moją postawę w dalszej części sezonu. Kiedy dochodziłem już do lepszej dyspozycji, przytrafił mi się groźny upadek w pierwszym biegu w półfinale IMP w Łodzi. W wyniku upadku naderwałem mięsień dwugłowy. Kontuzja ta sprawiała mi problemy podczas jazdy praktycznie do końca sezonu. Obecnie zakończyłem starty w tym sezonie, pomimo tego, że został mi jeszcze występ w finale Elite League Knock Out Cup. Nie czuję się stu procentach zdrowy, dlatego odpuszczam te zawody.
Przeniosłeś się do Tarnowa. Nowy klub, nowe środowisko i nowy domowy tor, który nie specjalnie lubiłeś. To też miało wpływ na Twoją postawę?
- Na pewno, aczkolwiek od początku sezonu, nawet po niezłych występach w sparingach nie czułem się w stu procentach dobrze. I to nie tylko chodzi o jazdę na tarnowskim torze, ale ogólnie, nie byłem mentalnie przygotowany do sezonu. Na dodatek faktycznie miałem problemy z przystosowaniem się do tarnowskiego toru. Jestem jednak na tyle doświadczonym zawodnikiem, że powinienem sobie poradzić. Niestety, nie wyszło.
W końcu udało Ci się chyba rozgryźć tarnowską nawierzchnię? W drugiej części sezonu było już lepiej...
- Tak. Udało mi się pojechać na przyzwoitym poziomie. Cały czas jednak nie potrafiłem ustabilizować formy. Wygrałem wyścig z silnymi rywalami, by w kolejnym przyjechać do mety na ostatnim miejscu. Zresztą cały sezon był taki nierówny.
Dwa lata temu byłeś bliski startów w cyklu Grand Prix, a teraz rozmawiamy po sezonie diametralnie innym. Zobaczymy jeszcze tego Tomasza Jędrzejaka z 2008 roku?
- Mam nadzieję. Właśnie sezon 2008 był rokiem, kiedy jeździłem najrówniej w całej mojej karierze. Byłem solidnym punktem mojego zespołu. Przechodziłem w cuglach wszystkie eliminacje w zawodach indywidualnych. Wszystko wskazywało, że będę piął się w górę w żużlowej hierarchii, a niestety dwa ostatnie sezony pokazały, że jest inaczej. Na pewno będę chciał jeszcze raz przygotować się do kolejnego sezonu tak samo jak to zrobiłem przed moim najlepszym rokiem w karierze. Tak jak wspomniałem już wcześniej, myślę o zmianach w moim teamie. Przygotowaniu pod względem mentalnym. Miniony sezon dużo mnie nauczył. Zszedłem piętro niżej w mojej sportowej hierarchii, dlatego pracą i zmianami w przygotowaniach do sezonu, chcę wrócić tam gdzie już byłem. Z optymizmem patrzę w przyszłość i jestem przekonany, że klub, który mnie zakontraktuje będzie miał ze mnie pociechę.
Po przeciętnym sezonie chcesz zostać w Tarnowie czy szukasz może nowego pracodawcy?
- Jak wiadomo, na razie nie można jeszcze rozmawiać z innymi klubami. Pewne sygnały zainteresowania moją osobą są, ale nie wiem jeszcze, jak to się wszystko ułoży. Póki co, rozmawiam z moim obecnym klubem, który jest zainteresowany moim pozostaniem w Tarnowie. To, gdzie ostatecznie będę jeździł, czas pokaże.
Masz chyba coś do udowodnienia zarówno sobie jak i pracodawcy?
- W trakcie rozmowy o przyszłości właśnie padły takie słowa, że mam coś do udowodnienia. Wielu myślało, że po słabym sezonie będę chciał odejść z Tarnowa. Wcale tak nie jest. Jestem zadowolony ze startów w tym klubie. Wiadomo, że jak się dobrze jeździ, to wszystko lepiej się układa. Pomimo problemów i naszej sytuacji w tabeli, wszyscy potrafiliśmy zmobilizować się na tyle, by awansować do fazy play-off. W drugiej części sezonu stanowiliśmy naprawdę silną drużynę, szczególnie na swoim torze. Każdy ma jakieś swoje cele w życiu. W Tarnowie poniosłem porażkę i dlatego chcę coś udowodnić. Chcę pokazać zarówno miejscowym działaczom jak i kibicom, że potrafię się ścigać.
Mieszkasz w Ostrowie, a startowałeś w Tarnowie. Trudno było pogodzić logistykę występów w polskiej lidze, w Szwecji, a później także w Anglii?
- Na początku sezonu praktycznie nie jeździłem, więc tych wyjazdów zbyt wiele nie było. Później, kiedy zaczęła się Elitserien, wróciłem także do składu mojej polskiej drużyny i nie ukrywam, że połączenie tego wszystkiego było wyzwaniem. Wracałem z Tarnowa do Ostrowa, przygotowywałem sprzęt i jechałem do Szwecji. Na początku sezonu może to nie jest tak męczące, jak pod koniec rozgrywek, kiedy jest się już najzwyczajniej w świecie zmęczonym. Mój team jest dwuosobowy. Pracuję wspólnie z bratem i może faktycznie wyglądało to trochę mało profesjonalnie.
No właśnie, zamierzasz poszerzyć swój team o nowe osoby?
- Zdaję sobie sprawę, że tak dalej być nie może. Jeśli chcę łączyć starty w lidze polskiej, szwedzkiej, a być może także angielskiej, muszę rozbudować swój team. Między innymi właśnie pod kątem organizacyjnym myślę, co trzeba ulepszyć w kolejnym sezonie.
Niektórzy zawodnicy po słabym sezonie wolą zejść ligę niżej, by odbudować swoją formę sportową, Ty z tego co mówisz, czujesz się nadal na siłach startować w ekstralidze. Nie boisz się ryzyka?
- Chciałbym nadal jeździć w ekstralidze. Wiem, że jak wszystko mi się zazębi, potrafię być dobrym zawodnikiem i silnym punktem mojej drużyny. Twardo stąpam po ziemi i nie będę obiecywał gruszek na wierzbie. Nie deklaruję zdobyczy 12-15 punktów w meczu. Zdaję sobie sprawę, jakim jestem zawodnikiem.
To na ile punktów realnie Cię stać?
- Wierzę, że jestem w stanie zdobywać regularnie po 8-9 punktów w meczu.
A myślisz czasami, w jakim miejscu swojej sportowej kariery byłbyś teraz, gdyby w finale Grand Prix Challenge w Zielonej Górze udało Ci się zdobyć jeden punkt więcej?
- Pewnie, że takie myśli wracają. Szczególnie, kiedy nie idzie, miło jest wrócić do chwil, gdy jeździłem naprawdę dobrze. Wówczas każde zawody sprawiały mi ogromną frajdę. Wygrywanie wydawało się takie fajne i nie takie trudne jak obecnie. Kilka lat temu wydawałoby się nierealne, żebym mógł ścigać się w Grand Prix i punktować tak dobrze w ekstralidze. A jednak potrafiłem w sezonie 2008 jeździć na bardzo wysokim poziomie. Nadzieja, że mogę wrócić do tamtej formy motywuje mnie do ciężkiej pracy w okresie przygotowawczym.
Kibicom trudno czasami zrozumieć, że zawodnik, który w jednym sezonie jeździ wyśmienicie, w kolejnym dołuje. Z czego wynikają takie wahania formy?
- Są żużlowcy z ogromnym talentem, którym wygrywanie przychodzi łatwo. Oczywiście, każdy z nich ciężko pracuje na swoje wyniki, ale one może przychodzą im nieco łatwiej. Ja mogę mówić o sobie, a wiem już po tylu latach startów, że naprawdę muszę włożyć wiele energii w każde zawody. Musi zagrać wszystko od przygotowania mentalnego, fizycznego aż po sprzętowe, by osiągnąć dobry wynik. Jeśli któryś z tych elementów zawiedzie, zaczynają się problemy. Najgorzej jak już się człowiek zagubi. Wówczas szuka rozwiązać i czasami popełnia jeszcze większe błędy. Niekiedy jest to właśnie kwestia psychiki. Swego czasu pracowałem z psychologiem. Muszę przyznać, że dawało to efekty, bo wówczas notowałem najlepsze sezony. Ostatnio między sezonami brakowało na to trochę czasu, a może chęci. Nie ukrywam, że myślę nad powrotem do tego typu współpracy. Nie ma jednej recepty na sukces. Każdy zawodnik jest też inny. Jedni jeżdżą bez kontuzji, inni co i rusz muszą zmagać się z większymi lub mniejszymi urazami, a to naprawdę wybija z rytmu.
Jedni podchodzą na luzie do zawodów, inni - tak jak ja - strasznie przeżywają każdy mecz. Tak jak wspomniałem wcześniej, w moim przypadku musi wszystko zagrać, a wtedy jestem skuteczny i jazda sprawia mi ogromną radość. Chcą ją odzyskać w kolejnym sezonie. Korzystając z okazji chciałbym podziękować wszystkim moim sponsorom, którzy pomagają mi od ponad dziesięciu lat, bez względu na to, w jakim klubie startuję. Dziękuję firmom: Płomyk, Kwiatmix, Ursopol i Nowiko.