Oglądanie transmisji telewizyjnych z zawodów żużlowych bywa irytujące. Operatorzy nie zawsze potrafią pokazać to co w danym momencie jest na torze najciekawsze lub najważniejsze. Często zdarza się, że oglądamy na zbliżeniach zawodnika przewodzącego stawce, podczas gdy w tle miga nam tylko kapitalny bój, który rozgrywa się za jego plecami. Szczególnie denerwujące bywa to, kiedy walka o punkty toczy się na ostatnim łuku a oko kamery zamiast ją pokazywać przenosi się na linię startu, na którą wjeżdża triumfator.
Obserwując mecz z trybun można nakarmić żużlem prawie wszystkie zmysły (wzrok, słuch, węch a nawet smak). Kibic sam dla siebie jest "operatorem" dzięki czemu nie nie musi przeżywać frustracji, na które skazani są telewidzowie. Mimo to oglądanie żużla na szklanym ekranie ma sens. Z perspektywy trybun nie widać przecież przedstawienia, które rozgrywa się w parkingu. Ujęcia zza kulis dopełniają obraz tego, co dzieje się na arenie a czasami bywają nawet ciekawsze niż sama rywalizacja.
O tym, jak ogromne emocje wywołuje w parkingu rywalizacja na torze mogą przekonać się tylko ci, którzy przebywają w nim w trakcie zawodów. Pozostali poznają tę stronę czarnego sportu za sprawą "wścibskiego" oka kamery, które pojawia się przy zawodnikach w momentach, kiedy oni niekoniecznie sobie tego życzą. - Kiedy przychodzi co do czego to nie ma miejsce na odgrywanie jakichkolwiek ról. Łatwo wyczuć moment przed zawodami żużlowymi, kiedy w parkingu kończą się żarty i można być już tylko sobą. Nerwy są nieodłącznym elementem żużla. Jeśli jednemu zawodnikowi coś wychodzi, to zawsze jest to kosztem drugiego, który ponosi porażkę i wpada we wściekłość. Kamery telewizyjne często pokazują takie obrazki - mówi mentor Jarosława Hampela - Mariusz Cieśliński.
Treść pomeczowych wywiadów często nie koresponduje z tym co można wyczytać z twarzy i gestów bohaterów widowiska. Euforię zwycięzcy ciężko jest przełożyć na słowa, które nie brzmią jak wyuczona formułka. Oczywiście najtrudniej jednak rozmawia się z pokonanymi. Niektórzy z nich odmawiają wywiadów nie dobierając przy tym eleganckich słów. Inni z pozornym spokojem beznamiętnie wygłaszają laudacje na cześć klasy sportowej rywala oraz tłumaczą się trudnymi warunkami torowymi czy problemami sprzętowymi. Częste w takich sytuacjach poczucie bezradności czy wściekłości wyładowują potem, kopiąc sprzęt, płacząc czy paląc nerwowo papierosy. Dotyczy to również tych, którzy zwykle mają świetny kontakt z kibicami i potrafią staranie budować swój wizerunek.
Bohaterem wielu "ciekawych" ujęć z parkingu jest Nicki Pedersen. W czasie zawodów lub bezpośrednio przed nimi Duńczyk zdaje się odrywać od rzeczywistości i bywa, że go ponosi. W ubiegłym sezonie podczas transmisji telewizyjnych można było obserwować Pedersena beztrosko drapiącego swoje krocze czy dłubiącego w nosie. Do historii przeszła już słynna kontuzja ręki, której żużlowiec nabawił się uderzając w ekran znajdujący się w jego boksie. Duńczyk po prostu często traci panowanie nad swoimi emocjami, czemu daje upust zarówno na torze jak i w parkingu. Nie on jedyny.
Kopanie sprzętu, rzucanie mięsem czy płacz obnażają emocje skrywane przed kibicami na stadionie. Kamery telewizyjne nie dają się zwieść pozorom. Pokazują kulisy czarnego sportu takimi jakie one są w rzeczywistości. To dobrze, bo żużel to nie tylko "obwoźny cyrk". Ci sami, zawodnicy, którzy bywają określani mianem "najemników" są ludźmi o wielkich ambicjach i nie jest im łatwo godzić się z porażkami.