Sandra Rakiej - Babskim okiem: Polska, żużlowy pępek świata

Polska potęgą żużla jest i basta! Świadczą o tym m.in. frekwencja na stadionach, tytuły mistrzowskie zagarnięte w ubiegłym sezonie, powszechna opinia o najlepszej lidze świata. Co więcej, to właśnie w naszym kraju dumę wzbudzają okazałe obiekty sportowe. To w Polsce włodarze płacą gigantyczne sumy za kontrakty zawodników, wreszcie to tutaj rozgrywać się będą aż trzy turnieje Grand Prix. Czemu jednak, jako pępek żużlowego świata, wcale nie dyktujemy innym warunków?

W tym artykule dowiesz się o:

Tocząca się od dłuższego czasu powszechna dyskusja na temat nowego typu tłumików żużlowych, sprawiła, iż kibice broniąc swojego zdania odwołują się do przeróżnych argumentów. Ostatnio coraz częściej mówi się o Polsce jako światowej potędze żużla. Tym samym dobitnie wyrażana jest dezaprobata w związku z nierespektowaniem "naszej" opinii na temat tej innowacji. Najbardziej konserwatywny pogląd reprezentowany przez niemałą część kibiców głosi wręcz, że polski żużel powinien się w owej sytuacji całkowicie odseparować i uwolnić od ciemiężcy pod postacią FIM. Co więcej, wielu śmiałków twierdzi wręcz, że speedway świetnie da sobie radę funkcjonując tylko w Polsce i ekspansja wcale nie jest tej dyscyplinie potrzebna... Uprzedzam jednak z góry, wbrew pozorom to nie jest kolejny tekst o tłumikach.

Gdzie pieniądze mówią, tam prawda milczy

Kwestią nader oczywistą jest fakt, iż to właśnie w Polsce żużlowcy ze światowej czołówki zarobić mogą największe pieniądze. Powszechnie przyjęło się także twierdzenie, jakoby to właśnie nasza rodzima liga pozwalała zawodnikom utrzymać się i startować w innych krajach. To właśnie tutaj żużlowcy mają zbijać ogromne kokosy, a gdzie indziej wręcz dokładać do interesu. Z podobnym punktem widzenia jestem nawet w stanie się zgodzić, ale.... pod jednym konkretnym warunkiem. Wszelkie te tezy zawężyć należy do kategorii "Speedway Ekstraliga".

Zdradzanie mechanizmów rządzących pierwszą ligą to temat na długi i osobny tekst, który nota bene całkiem wkrótce powstanie. Do tajemnic nie należy jednak fakt, iż zaplecze najwyższej klasy rozgrywek jest wielce zadłużone. Owszem skłamałabym mówiąc, że zawodnikom oferowane są drastycznie mniejsze pieniądze. Rzekłabym raczej, iż są to sumy adekwatne do klasy zarówno ligi, jak i startującej w niej zawodników. Cóż z tego jednak, że sportowcy mają w kieszeni całkiem ładny kontrakt, jeżeli włodarze nie są w stanie się z niego wywiązać po czterech pierwszych meczach (założyłam i tak wersję wielce optymistyczną)?

Argument jakoby żużlowcy utrzymywali się tylko z polskich meczów, nie ma sensu w odniesieniu do pierwszej ligi (nie wspominając już o drugiej). Kwota na tzw. przygotowanie się do sezonu w rzeczy samej nie ma z tym określeniem za wiele wspólnego, bo w 70% przypadków, zanim owe pieniądze trafią na konto, motocykle są i muszą być już przygotowane. Mało kto zastanawia się z jakich środków finansowych. Mniejsza zresztą o to. W sezonie 2010 niemalże każdy klub (z wyjątkiem może dwóch) nie radził sobie finansowo. Drużyny, które po fazie zasadniczej znalazły się w dolnej czwórce, musiały renegocjować kontrakty ze swoimi zawodnikami i obniżać ich wynagrodzenie. Nikt nie wspominał jednak o tym, że za występy ligowe nie płacono im od dłuższego czasu...

Gdy w klubowej kasie pustki już po pierwszych meczach, a zawodnicy i tak nie odmawiają przyjazdu na kolejne zawody, nikogo nie interesuje to, skąd mają pieniądze na remonty i inwestycje w sprzęt. Jakkolwiek surrealistycznie zabrzmieć to może dla sporej grupy kibiców, wielu żużlowców na bieżące wydatki zarabia "chałturząc" po ligach duńskich, niemieckich czy czeskich. Choć tam pieniądze mniejsze, to jednak wypłacane zaraz po meczu. Z pocałowaniem w rączkę.

Najbliższy wtorek to swoisty deadline dla klubów poza ekstraligowych. Wtedy też muszą one dostarczyć do PZM-tu dokumenty o niezaleganiu zarówno wobec zawodników, jak i wszelkich instytucji. Był to bowiem warunek przyznania warunkowej licencji. Jak na razie, niewykluczone, że w przededniu nowego sezonu, czekają nas jeszcze niespodzianki. Nie mała jest bowiem grupa tych, którzy nadal modlą się o zaległą kasę. Swoją drogą szkoda, że media pochłonięte debatą o tłumikach, nie poświęcają tej "drobnostce" więcej uwagi. Kto wie, czy za kilka dni nie zrobi się jednak gorąco.

Oczywiste oczywistości i deficyt dystansu

Nie mam zamiaru powtarzać argumentów szeroko opisywanych zarówno przez kibiców, jak i media. Nie chcę prawić oczywistych oczywistości. Do tych należy przecież fakt, iż żużel nie będzie sportem na obecnym poziomie, jeżeli do całkowitego upadku doprowadzi się ligi zagraniczne. Nie chcę mi się tego nawet udowadniać, bo rozumu nie postradałam. Przyjrzyjmy się jednak kwestiom, na które wielu przymyka oko.

Liga polska bez wątpienia jest fenomenem pod względem swojej popularności. To właśnie zainteresowanie kibiców sprawia, że doczekaliśmy się tak nowoczesnych obiektów jak toruńska "MotoArena" czy ciągle rozbudowywany stadion w Gorzowie Wlkp. Nieprawdą jest jednak twierdzenie jakoby sport ten był drastycznie mniej popularny w Szwecji. Zanim podejmie się próby porównywania wyników frekwencji w obu krajach należy przecież dokonać prostych działań matematyczno - logicznych. Owszem ponad dziesięć tysięcy kibiców na trybunach w Polsce to wynik, którego w innych państwach mogą nam pozazdrościć. Jednakże czy miarodajne jest zestawienie np. Zielonej Góry, która liczy sobie około 120.000 mieszkańców z małymi szwedzkimi miasteczkami? Weźmy dla przykładu Gislaved, zamieszkiwane przez 10.000 osób. Na najważniejszych meczach tamtejszej drużyny w ubiegłym roku, jak i kilka sezonów wstecz, zjawiało się nawet 7.000 kibiców. Jakby to więc powiedzieć... Na dwie godziny w miasteczku zamknąć można by sklepy, banki i restauracje.

Innym przykładem jest liga angielska, gdzie faktycznie na trybunach (choć zdaję sobie sprawę, że określenie to jest sporym nadużyciem) frekwencja wyrażana liczbą z trzema zerami to wyjątek. To jednak właśnie na wyspach cały ten cyrk zwany speedway'em tak naprawdę się zaczął, gdy kilku śmiałków zawędrowało do Europy z Antypodów. Źródła donoszą, że pierwsze zawody na żużlu oglądało nawet 30.000 wyspiarzy. Do sytuacji, w którym znajduje się brytyjski sport obecnie, doprowadziło kilka czynników. Na czele postawić by pewnie można niekompetencję wielu działaczy, a także samej federacji. Niewielu uwierzy jednak, że gwoździem do trumny wielu klubów okazały się decyzje włodarzy miast, którym to przeszkadzał... nadmierny hałas.

Ciekawy punkt widzenia prezentuje również Dominik Janusz, niegdyś bardzo popularny dziennikarz, dziś cichy obserwator żużlowej rzeczywistości, który postrzega ją z perspektywy dalekiej Australii. Żużel w polskim rozumieniu to jedynie klasyczne: no brakes, no gear, no fear. W nieco szerszym pojęciu to przecież także wyścigi na długim torze, trawie, sidecary, i mistrzostwa na lodzie. Dyscypliny te w naszym kraju prawie w ogóle nie znane, w państwach takich jak: Niemcy, Holandia, Francja, cieszące się ogromną popularnością. Wielu Polskich kibiców zapomina więc, że choć dla nas to jedynie ciekawostki, a wręcz fanaberie, to dla FIM wszystkie te sporty tworzą jedną całość. Czy to się komuś podoba, czy nie...

Wolnoć Tomku w swoim domku!

Wszystkie wymienione argumenty nie zmieniają jednak faktu, że w Polsce najwyższa klasa rozgrywek faktycznie ociera się o profesjonalizm, którego brak w innych krajach. To również my mamy w swoich szeregach aktualnego mistrza i wicemistrza świata, a także najlepszą drużyną globu i złotego medalistę europejskiego czempionatu. Brzmi całkiem nieźle jak na jeden sezon.

Nic więc dziwnego, że dobrze byłoby twardo reprezentować swoją opinię w sprawach istotnych dla dyscypliny (jak na przykład wprowadzenie nowych tłumików, bo to temat na czasie), a wręcz żądać respektowania polskich pomysłów. Problemem pozostaje jednak sposób, w jaki domagamy się zainteresowania. Tutaj bowiem panuje jeszcze złota wolność szlachecka. Szabelka i buńczuczne hasła. Wychodząc z założenia, że nam się wszystko należy z góry (a jak się nie podoba, to won z naszej ligi) nikogo nie przekonamy, że kieruje nami rozsądek... A tego przecież najbardziej w tłumikowej wojnie brakuje. Bez rozsądku nikomu nie udowodnimy przecież, że jesteśmy pępkiem żużlowego świata, a nie wrzodem na jego tyłku.

Sandra Rakiej

Źródło artykułu: